Porozumienie zawarto na 10 lat i jest „nierozwiązywalne". Podpisało je 182 z 284 lekarzy częstochowskiego szpitala. Dzięki temu trzymają w szachu dyrekcję. W tle są pieniądze, które można zarobić na świetnie płatnych dyżurach. Nowy dyrektor chciał zmienić zasady, więc dostał na biurko 140 wypowiedzeń.

Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Częstochowie w niczym nie przypomina tych nowoczesnych klinik, jakie znamy z seriali. Chyba że mówimy o filmach z lat 70. czy 80. ubiegłego wieku. Mimo że nosi imię Najświętszej Maryi Panny, próżno tu szukać jakichkolwiek oznak bogactwa z pobliskiej Jasnej Góry. Przeciwnie: dwa położone w różnych punktach miasta obiekty – Parkitka i Tysiąclecie – to typowe siermiężne molochy, które straszą starą zardzewiałą wiatą dla karetek, linoleum na podłodze, smrodem lizolu na oddziałach i dziurami w budżecie.

Tymczasem bilans zaczyna się poprawiać, a placówka powoli staje na nogi – solidarnie zapewniają dyrekcja i prowadzący szpital urząd marszałkowski. Słowo „bilans” padnie w tym tekście jeszcze kilka razy, a owo „stawanie na nogi” też jest pod znakiem zapytania. Bo wbrew temu, co w duszy księgowych gra, atmosfera w szpitalu grobowa. Niedługo placówka (jeden z 11 strategicznych na Śląsku i główny punkt zabezpieczający pomoc medyczną dla północnej części województwa) może zostać zamknięta.

Zapaść medyczna

– Ten szpital się rozwija, jest w dobrej kondycji finansowej. Dużo mu jeszcze brakuje, ale jest na dobrej drodze, by odzyskać równowagę finansową. Jedynym zagrożeniem, jakie może go spotkać, jest brak lekarzy. Nie widzę innego – mówi Mariusz Kleszczewski, wicemarszałek województwa śląskiego.

I właśnie przed takim problem szpital dziś stoi. 26 września 140 lekarzy różnych specjalności wypowiedziało umowy o pracę. Okres wypowiedzeń upływa z dniem 31 grudnia. To nie wszystko. Z końcem listopada oraz 17 grudnia rezygnację mają złożyć także ci, których obowiązuje – odpowiednio – miesięczny i 14-dniowy okres wypowiedzenia. Odjedzie być może 170 z liczącego 284 osoby personelu medycznego (bez rezydentów i stażystów).

Dyrekcja dostała ultimatum: wycofanie wypowiedzeń będzie możliwe po spełnieniu postulatów lekarzy. Nie mają żądań płacowych, a oficjalnym powodem jest „postępująca zapaść medyczna szpitala”. Winę za ten stan rzeczy ponoszą według nich wicedyrektorzy: ds. medycznych i ekonomicznych, dlatego lekarze domagają się ich dymisji. Po raz pierwszy w tej historii pojawiają się oskarżenia o szantaż. Tak dyrekcja traktuje zachowanie lekarzy.

Tymczasem urząd marszałkowski przedstawia dane, z których wynika, że w ubiegłym roku szpital wydał na leki 24,8 mln zł. To najwięcej spośród sześciu największych śląskich szpitali o podobnej wielkości i strukturze. Więcej na ten cel przeznacza się tylko w Katowicach (ponad 25 mln zł) oraz w Chorzowie (34 mln zł). Marszałek zbija też argumenty niedostatecznego dostępu do badań. Z danych przedstawiających zużycie odczynników do badań i materiałów diagnostycznych wynika, że w Bytomiu rocznie wydaje się na ten cel 1,3 mln zł, w Sosnowcu 1,5 mln zł, a w Częstochowie... 5 mln zł! O co więc chodzi?

– Przykro mi, nie jestem upoważniony do udzielania żadnych informacji na temat sytuacji w szpitalu. Proszę porozmawiać z dyrekcją szpitala lub przedstawicielami komitetu negocjacyjnego – to zdanie jak mantra powtarzają wszyscy lekarze. W skład grupy negocjacyjnej wchodzi pięcioro reprezentujących tzw. porozumienie. Czym jest porozumienie, trudno jednoznacznie powiedzieć. Nie jest związkiem, oficjalnym ciałem ani spółką. Jest niewątpliwie grupą interesu, choć są wątpliwości, czy interesu całego zespołu lekarskiego. W jego skład wchodzi 182 medyków, którzy podpisali owo porozumienie 30 marca 2012 r.

Stowarzyszenie wspólnych interesów

Dokument był tajny, jego treść wyciekła dopiero przed tygodniem. Umowa miała zabezpieczać interesy sygnatariuszy na wypadek przekształcenia szpitala w spółkę prawa handlowego lub przed jakimikolwiek innymi zmianami formy prawnej lecznicy. Gdyby warunki pracy bądź płacy okazały się mniej korzystne, członkowie porozumienia zobowiązywali się do rozwiązania umowy o pracę i odmowy przyjęcia nowych warunków. Lekarze mieli solidarnie domagać się zatrudnienia na takich samych zasadach, dziesięcioletniej gwarancji zatrudnienia, waloryzacji wynagrodzeń co najmniej raz w roku, podwyższenia (tylko lekarzom objętych porozumieniem) wysokości wynagrodzenia zasadniczego o 10 proc. Każdy z tych, którzy podpisali dokument, ma zakaz prowadzenia jakichkolwiek indywidualnych rozmów z pracodawcą bez udziału komitetu negocjacyjnego. Porozumienie zawarto na 10 lat i, jak określono w umowie, jest ono „nierozwiązywalne”. W przypadku naruszenia któregokolwiek punktu umowy lekarz zobowiązany jest zapłacić 100 tys. zł kary umownej (w takim wypadku pieniądze mają być równo podzielone pomiędzy pozostałych sygnatariuszy). Taka sama kara grozi osobie, która ujawniła treść dokumentu, bo zgodnie z jego zapisami powinna ona zostać tajna przez 10 lat od wygaśnięcia porozumienia.

– Te zapisy sprawiają, że lekarze wzajemnie trzymają się w szachu i wzajemnie się szantażują – mówi Małgorzata Ochęduszko-Ludwik, przewodnicząca komisji społecznej i ochrony zdrowia sejmiku województwa. Powstaje też wątpliwość, jak takie porozumienie ma się do przepisów kodeksu pracy, ustawy o związkach zawodowych czy o sporach zbiorowych. – Każdy się może umówić na dowolne zachowanie, które nie będzie bezprawne, ale to cel jest twórcą prawa. A cel porozumienia jest zbieżny z funkcjami, jakie ustawodawca przewidział dla związków zawodowych lub zawierania układów zbiorowych. To podaje w wątpliwość skuteczność prawną porozumienia – mówi mec. Andrzej Michałowski. – Jest też ono dyskusyjne z punktu widzenia zasad współżycia społecznego, i jako stanowiące nadużycie prawa także może prowadzić do nieskuteczności czynności z niego wynikających – dodaje prawnik, który przeanalizował dla nas treść dokumentu.

Podobnie uważa dr Marcin Wojewódka, specjalizujący się w prawie pracy. – To rozwiązanie nieznane na gruncie przepisów szeroko rozumianego prawa pracy. Dziwna, specyficzna quasi-hybrydowa i pokraczna forma właściwie ad hoc powołanego stowarzyszenia wspólnych interesów, trochę na zasadzie komitetu blokowego czy listy kolejkowej. Władze nie powinny nie tylko siadać do rozmów z takim czymś ani nawet nie uznawać go w jakikolwiek sposób czy tolerować jego istnienia – uważa prawnik. Mecenas Michałowski dodaje, że dokument zawiera kilka wątpliwych zapisów, np. przewiduje udzielenie grupie osób nieodwołalnego pełnomocnictwa do negocjacji warunków zatrudnienia. – Aby pełnomocnictwo było nieodwołalne, musi istnieć przyczyna takiego zapisu. W tym wypadku takiej akceptowalnej causy nie dostrzegam – zauważa prawnik.

Podobnie jest z zapisem dotyczącym kar umownych. Zdaniem mec. Michałowskiego można zastrzec w umowie zapłatę określonej sumy, ale musi to dotyczyć naprawienia szkody wywołanej zobowiązaniem niepieniężnym. A o jakiej szkodzie majątkowej będzie można mówić w wypadku niewykonania porozumienia przez jednostkowego sygnatariusza? Dodatkowo trzeba wykazać winę i związek przyczynowy. – Dlatego moim zdaniem odstępujący od takiego porozumienia nie będą zobowiązani do płacenia żadnej kary. Pomysł ze szpitala w Częstochowie stanowi ciekawy przypadek konstruowania kontraktu, z nieco cynicznym tłem, ale jego twórcy wyraźnie nie uważali na wykładach. Stąd źle się ten pomysł może skończyć – przestrzega adwokat, a dr Wojewódka dodaje, że zapisy dotyczące kar nasuwają wręcz skojarzenia z zależnościami mafijnymi.



Grupa trzymająca wiedzę

Każdy z lekarzy wypełniał też in blanco pełnomocnictwo do złożenia przez komitet negocjacyjny w jego imieniu wypowiedzenia z pracy. Dlatego 26 września w sekretariacie dyrektora naczelnego Jarosława Madowicza nie ma tłumów – 140 wypowiedzeń przynoszą przedstawiciele porozumienia.

– Wystosowałem list do 90 lekarzy z prośbą o wycofanie wypowiedzeń. To minimum obsady, jaka jest potrzebna do zapewnienia funkcjonowania placówki w podstawowym zakresie. Każdemu lekarzowi oferujemy pomoc prawną na wypadek roszczeń, jakie mogłyby mu grozić ze strony porozumienia. Kary umowne dla lekarzy są nieegzekwowalne – zapewnia dyrektor placówki Jarosław Madowicz. Medycy nie skorzystali jednak z propozycji dyrekcji.

– Nikt nikogo do niczego nie zmuszał, zarówno w kwestii wypowiedzeń, jak i przystąpienia do porozumienia. Jesteśmy wolnymi ludźmi w wolnym kraju – mówi Grażyna Cebula-Kubat, jedna z przedstawicielek porozumienia. Oprócz niej spotykam się jeszcze z Elżbietą Foremną i Piotrem Przechem. Paweł Zejler i Grzegorz Zieliński, którzy dopełniają skład komitetu negocjacyjnego, właśnie zeszli z dyżurów. Normalnie to ta piątka reprezentuje protestujących lekarzy. W świetle ostatnich wydarzeń stali się grupą trzymającą władzę, przynajmniej w szpitalu na Parkitce.

– Raczej grupą trzymającą wiedzę – protestuje Elżbieta Foremna. Na temat uchybień i nieprawidłowości w działaniu szpitala. Wyliczają:

– W trakcie weekendu, gdy szpitalna apteka jest zamknięta, nie podaje się choremu leków, a potem okazuje się, że potrzebny mu lek jest, tylko na innym oddziale – wylicza dr Przech;

– Niektórych badań nie można wykonać pacjentowi na izbie przyjęć i żeby wykluczyć jakieś podejrzenie, trzeba przyjąć kogoś na oddział. A przecież na wszystko są limity. Nie można ich wykorzystywać na leczenie zdrowych ludzi – dodaje lekarz;

– Od lipca jeden z tomografów nie działa, bo jego naprawa może kosztować nawet 700 tys. zł. Tylko że za wykonywane nim badania NFZ płaci nam ok. 100 tys. zł miesięcznie. Gdy sprzęt stoi bezczynny, szpital stracił już 400 tys. – dorzuca Grażyna Cebula-Kubat.

Ich zdaniem optymalizacja kosztów odbija się na pacjentach. Lekarze – jak twierdzą – domagają się po prostu normalności. – Pewne ruchy w tym kierunku są, ale nie może być tak, że nikt nie poniesie konsekwencji. Stawiamy sprawę jasno: wicedyrektor ds. lecznictwa musi z tego szpitala odejść (wicedyrektor ds. ekonomicznych odeszła, więc ten postulat został już spełniony – przyp. red). Nie ma dla niego tutaj miejsca. Nie będziemy z nim pracować. Drugą sprawą jest powrót do pracy wszystkich lekarzy, dyr. Madowicz nie będzie sobie przyjmował tych, których chce – akcentuje Cebula-Kubat.

Na dyżurze się zarabia

Lekarze w Częstochowie nie zarabiają źle – po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Sami to zresztą przyznają, bo wywalczyli sobie podwyżki w 2007 r. Wtedy także złożyli wypowiedzenia, doszło nawet do ewakuacji szpitala. Wszystko odbywało się w okresie kampanii wyborczej, więc akcja była niejako skazana na powodzenie. Jednak wysokie wynagrodzenia lekarzy to nie zasługa szpitalnych etatów.

– Około 75 proc. pensji stanowi wynagrodzenie za dyżury. A wykonują je poprzez prywatne spółki, które wygrały konkursy – wyjaśnia dyr. Madowicz. Dwie największe to NZOZ Parkitka i NZOZ AnesTeam, które zapewniają obsadę 90 proc. dyżurów w częstochowskim szpitalu.

W ubiegłym roku szpital wypłacił NZOZ Parkitce 13,6 mln zł, i prawie 11 mln zł w czasie pierwszych trzech kwartałów. AneasTeamowi szpital wypłacił odpowiednio 2,6 i ponad 2 mln zł. W zarządzie Parkitki zasiadają Grażyna Cebula-Kubat i Piotr Przech, w zarządzie AnesTeamu jest m.in. Elżbieta Foremna. Wszyscy należą do grupy negocjacyjnej porozumienia. Co więcej, na 140 lekarzy, którzy już złożyli wypowiedzenia, 93 osoby to udziałowcy tych spółek.

– W tym roku szpital zamierzał zmienić zasady rozpisywania konkursów. Nie na wiele oddziałów jednocześnie, tylko na każdy oddział z osobna, tak aby można było dopuścić do konkursu więcej podmiotów – tłumaczy wicedyrektor ds. lecznictwa Bronisław Morawiecki, którego dymisji domagają się medycy. Jeśli konkurs rozpisywany był na kilka oddziałów, to wiadomo, że np. lekarz ginekolog nie stanie do konkursu na obsadzenie dyżurów na ginekologii, kardiologii i chirurgii, a spółka, która ma lekarzy wszystkich tych specjalności, już tak.

– Do tej pory warunki konkursu ustawione były pod NZOZ Parkitkę. Kiedy w ubiegłym roku zaproponowałem rozpisanie go według innych zasad, spółka wymusiła na poprzednim dyrektorze odstąpienie od tego pomysłu – dodaje Morawiecki. Według obecnych władz szpitala poprzedni dyrektor był marionetką w rękach spółek zapewniających dyżury, które poprzez swoją monopolistyczną pozycję miały wpływ na funkcjonowanie placówki. Nie mają też wątpliwości, że zamach na istniejący układ jest prawdziwym powodem postępowania lekarzy.

– Argumenty podnoszone przez lekarzy stanowią zasłonę dymną. Dobrze wiedzą, że za zamawianie potrzebnych leków odpowiadają kierownicy oddziałów. Od nowego roku apteka szpitalna ma działać także w weekendy. Sprawę braków przeglądu aparatury w ubiegłym roku podniósł dr Morawiecki, a ówczesny dyrektor nie zgodził się na jego serwisowanie. Zarzuty kierowane są więc nie do tych osób, co trzeba – wymienia dyrektor Madowicz. – Poza tym sprzęt jest nieserwisowany od lat, a podmioty wykonujące dyżury na rzecz szpitala miały co roku obowiązek zapoznać się ze sprzętem, którym dysponuje szpital. Więc do godz. 15, kiedy lekarze pracują na etacie, brak przeglądów stwarza zagrożenia dla pacjentów, a od godz. 15, kiedy zaczyna się dyżur, już im to nie przeszkadza? – pyta Jarosław Madowicz. Sugeruje tym samym, że sedno sprawy nie tkwi w trosce o dobro pacjentów i warunki pracy, a protestującymi kieruje troska o własne interesy.

Zarzuty dyrekcji grupa negocjacyjna kwituje krótko. – To oszczerstwo. Złożyliśmy wypowiedzenia we wrześniu, a ofertę na dyżury otrzymaliśmy 8 listopada – oburzają się przedstawiciele grupy negocjacyjnej. – O tym, czy wystartujemy, zdecydują akcjonariusze, na razie nie wiemy, czy myślimy o konkursie, skoro nie wiemy, czy w przyszłym roku nadal będziemy tu pracować – przypomina Grażyna Cebula-Kubat z NZOZ Parkitka. – Poza tym jeśli jest tylu chętnych do obsadzania dyżurów, to niech startują. Zobaczymy, ilu się zgłosi. Tylu ilu dyrekcja zdołała zatrudnić na nasze miejsce? – ironizuje Cebula-Kubat.

Lekarz za lekarzem murem

Po tym jak członkowie porozumienia złożyli wypowiedzenia, dyrektor zamierzał zatrudnić specjalistów na ich miejsce. To nie spodobało się samorządowi lekarskiemu. Śląska Izba Lekarska odmówiła zamieszczenia na swoich stronach ogłoszenia o pracę, jakie chciała dać dyrekcja. Co więcej, władze częstochowskiej izby, a potem Naczelnej Izby Lekarskiej nie tylko poparły zachowanie lekarzy, którzy złożyli wypowiedzenia, ale uznały, że podejmowanie pracy w ich miejsce będzie niezgodne z zasadami etyki lekarskiej. „Lekarze, którzy zdecydowali się na podjęcie pracy w tym szpitalu, powinni zdawać sobie sprawę, że podejmują poważne ryzyko pracy w warunkach, przeciwko którym protestowali ich Koleżanki i Koledzy” – czytamy w komunikacie NIL. Zaniepokojenie takimi sformułowaniami wyraziła Krystyna Kozłowska, rzecznik praw pacjenta, która zażądała wyjaśnień od prezesa NIL Macieja Hamankiewicza i zapowiedziała monitorowanie wydarzeń w szpitalu w Częstochowie.

– To jest skandal. Lekarze nie są od tego, żeby dbać o swoje tyłki i zarobki, tylko żeby leczyć i dbać o zdrowie i bezpieczeństwo pacjentów – oburza się Małgorzata Ochęduszko-Ludwik. – Zachowanie samorządu jest nie do przyjęcia. Gdzie się podział etos lekarzy? Potencjalni chętni do pracy rezygnują, bo spotykają się z wrogością ze strony korporacji. W ten sposób samorząd bierze na siebie współodpowiedzialność za przyszły los tego szpitala – krytykuje dyr. Madowicz.

Prezes NIL jest innego zdania. Dla niego zachowanie częstochowskich lekarzy jest wyrazem troski o pacjenta i potwierdzeniem wysokich standardów etycznych. – Przez wiele lat wzywano lekarzy do pracy w imię wyższej konieczności, w sytuacji niedoborów leków, sprzętu, w warunkach urągających godności i pacjentów, i lekarza. Wydaje się, że wreszcie nadchodzi tego kres. Trzeba powiedzieć jednoznacznie, że kiedy np. szprzęt jest niesprawny i bezpieczeństwo pacjenta jest zagrożone, to nie powinien podejmować się leczenia. Oczywiście z wyjątkiem ratowania życia – zaznacza prezes Hamankiewicz. – Już w przedwojennym kodeksie etyki było to napisane expressis verbis, że jeśli lekarze odchodzą z danego oddziału, bo tam się pracować nie da, to zatrudnienie się na nim jest nieetyczne. Absolutnie się z tym zgadzam – dodaje Maciej Hamankiewicz.

Jednak warunki, w jakich pracują częstochowscy medycy, nie są czymś wyjątkowym, to brutalna rzeczywistość wielu polskich placówek. – Dlatego mówimy o kryzysie w polskim szpitalnictwie, bo będący w podobnej sytuacji lekarze w innych szpitalach mogliby tak postąpić – dodaje.

Na razie jednak dyrektor szpitala Jarosław Madowicz składa do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na prowadzeniu akcji protestacyjnej wbrew przepisom ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Akcja ta, jego zdaniem, może w konsekwencji narazić zdrowie i życie pacjentów szpitala.

– Kto tu naraża pacjentów na niebezpieczeństwo? Kto tu kogo szantażuje? Mamy moralny obowiązek zwrócić uwagę na to, że szpital funkcjonuje z narażeniem życia i zdrowia pacjentów. Że nie można tak traktować chorych. Czy temu szpitalowi są potrzebni lekarze, czy potrzebna jest dyrekcja? Nasze powody są jasne, dotyczą pacjentów, pacjentów i jeszcze raz pacjentów – zapewnia Elżbieta Foremna. Piotr Przech dodaje: – Odpowiedzialność za funkcjonowanie szpitala i zapewnienie ochrony zdrowia spada wyłącznie na dyrektora i władze województwa. Wybór jest prosty: na jednej szali mamy 140 lekarzy specjalistów, a na drugiej jednego z dyrektorów.

Nikt nie jest bez winy

Czas biegnie, a rozwiązania sporu nie widać. Zdaniem przewodniczącej komisji zdrowia sejmiku obie strony się usztywniły w swoich stanowiskach i nie popuściły ani na milimetr.

– Bardzo dużo złych emocji, zero woli porozumienia i żadnej chemii między stronami. Oni się wzajemnie nie lubią, nie szanują, nie cierpią, ale co najważniejsze – nie zdają sobie sprawy z konsekwencji. Jeżeli stałoby się tak, że lekarze nie wrócą do pracy, to oni również będą za to odpowiedzialni – diagnozuje Małgorzata Ochęduszko-Ludwik i zapowiada, że w takim przypadku osobiście złoży doniesienie do prokuratury: zarówno przeciwko lekarzom za naruszenie życia i zdrowia pacjentów, jak i przeciwko dyrektorowi za bezczynność, a przynajmniej brak woli porozumienia. – Bo jego psim dyrektorskim obowiązkiem jest szukać takiej drogi, by się strony porozumiały. Nadzór, pełniony przez marszałka województwa, też nie jest należycie sprawowany – krytykuje radna.

Tymczasem szpital pustoszeje. Pustym już o tej porze korytarzem matka pcha może ośmioletniego chłopca na wózku inwalidzkim. Dziecko trzyma przy nosie zakrwawioną chusteczkę. Dopiero teraz można dostrzec, że w tym szpitalu są jeszcze pacjenci. Dochodzi godz. 15. Dyrekcja idzie do domu, powoli rozpoczynają się dyżury.