Za dwa dni mija termin składania ofert przez kliniki chcące brać udział w finansowanym z publicznych pieniędzy programie leczenia in vitro, z którego ma skorzystać 15 tys. par. Kłopot w tym, że ministerstwo nie otrzymało jeszcze ani jednego zgłoszenia.
Program in vitro – dla kogo i za ile? / Dziennik Gazeta Prawna
Jak się dowiedział DGP, dziś mają się spotkać przedstawiciele zainteresowanych placówek, by ustalić strategię działania. Uważają, że Program – Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013–2016 jest nieprecyzyjny. Jedna z opcji jest taka, by negocjować z ministerstwem przesunięcie terminu składania ofert i czekać, aż resort wyjaśni wątpliwe kwestie.
I choć kliniki chwalą projekt ministerstwa i deklarują chęć przystąpienia, nie chcą, by pozostawiał on pole do różnych interpretacji. A lista wątpliwości jest długa. Jak tłumaczy Dorota Białobrzeska-Łukaszuk, prezes zarządu Invicty, jednej z klinik leczenia metodą in vitro, kryteria muszą być czytelne i doprecyzowane w każdym szczególe, bo chodzi o pieniądze publiczne. – Wydawać by się mogło, że to drobne sprawy, ale kiedy zbierze się je razem, widać, że rodzi się wiele istotnych pytań – mówi Białobrzeska. Na przykład kwestia przechowywania zarodków – klinika powinna je magazynować, ale nie ma tego w kosztorysie programu, nie jest więc jasne, kto ma za to zapłacić.
Nie do końca czytelne są również kryteria przyjmowania par do programu. Powinny one udokumentować, że przez rok bezskutecznie leczyły się z powodu niepłodności. – Ale kto ma to potwierdzić? Czy może to zrobić lekarz prywatny? Czy kliniki powinny otrzymać od kwalifikowanych pacjentów jakiś konkretny dokument? – zastanawia się Białobrzeska.
A jak podkreśla Wojciech Gontarek z łódzkiej kliniki Gravita, jest to o tyle istotne, że Ministerstwo Zdrowia mogłoby to uznać za powód do odmowy zwrotu finansowania. Jak mówią przedstawiciele branży, doświadczenia z pracy z NFZ pokazują, że płatnik publiczny jest bardzo restrykcyjny. – Nie ma więc miejsca na niuanse, wszystko musi być na papierze. Klinik nie stać na to, żeby sfinansować leczenie np. kilkunastu pacjentów za blisko 8 tys. zł i nie otrzymać za to zwrotu pieniędzy – zastrzega Gontarek.
Kolejny problem podnoszony przez placówki to brak wzorów umów, które ministerstwo podpisze z realizatorami programu. To zaś oznacza, że kliniki startujące w konkursie nie wiedzą, czy będą się zgadzać na wszystkie zapisy, które pojawią się w umowie.
Nie zostało też określone, jakie będą zasady przyznawania punktacji przy wyborze realizatora programu. – Kiedy zapytaliśmy o to ministerstwo, odpowiedziało nam, że decyzję o punktacji komisja będzie podejmować w trakcie oceniania – mówi Białobrzeska.
Wiadomo też, że jednym z kryteriów będzie zapewne cena, której kliniki zażądają za leczenie. Na pytanie, czy została określona oczekiwana cena świadczenia, czyli taka, poniżej której wiadomo, że jakość usługi może być niepewna, Ministerstwo Zdrowia odpowiedziało, że w trakcie oceny zostanie zweryfikowana wysokość ceny, która mogłaby sugerować zagrożenie dla jakości świadczeń.
Ministerstwo chce, by program ruszył jak najszybciej – termin wyznaczono na początek lipca, dlatego tak się spieszy z wyborem klinik. W ramach programu państwo zapłaci za część kliniczną i biotechnologiczną, opłaty za leki poniosą pacjenci. W tym roku skorzystać z niego miałoby 2 tys. par. Jest to przełomowy projekt, do tej pory leczenie in vitro odbywało się jedynie prywatnie.