Pacjenci apelują, by resort zdrowia zrezygnował z szeroko zakrojonych ograniczeń w dostępie do leczenia poza krajem.
Swobodę wyboru placówki medycznej na terenie Unii ma wprowadzić dyrektywa unijna. Sęk w tym, że na wyjazd na leczenie szpitalne oraz na niektóre kosztochłonne zabiegi polski pacjent będzie musiał uzyskiwać zgodę od prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. Takie przepisy znalazły się w konsultowanym właśnie projekcie ustawy regulującej możliwość kuracji poza krajem za pieniądze NFZ.

Równi i równiejsi w UE

Przeciw restrykcjom protestują przedstawiciele organizacji pacjentów, m.in. Porozumienia 1 Czerwca. Przygotowane przez nich uwagi do nowelizacji ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanej ze środków leczniczych i działalności leczniczej trafią jeszcze w tym tygodniu do Ministerstwa Zdrowia. – Dyrektywa miała zapewnić równy dostęp do leczenia wszystkim mieszkańcom Unii, ale polscy urzędnicy chcą to skutecznie zablokować – mówi Piotr Piotrowski, założyciel Porozumienia 1 Czerwca.
I rzeczywiście, ministerstwo wprowadziło wszystkie możliwe ograniczenia, na które pozwala dyrektywa. Powód jest prosty: boją się, że otworzenie granic dla pacjentów zburzyłoby budżet przeznaczony na leczenie.
Dyrektywa o leczeniu transgranicznym, która wchodzi w życie 25 października 2013 r., miała działać na prostej zasadzie – leczysz się, gdzie chcesz, a twój krajowy ubezpieczyciel zwraca ci koszty leczenia do takiej kwoty, jaką płaci za nie w kraju. A to oznacza, że NFZ straciłby kontrolę nad wydatkami. Teraz kontrola polega na tym, że kiedy kończą się pieniądze przeznaczone na dane zabiegi, pacjenci przestają być przyjmowani. Stąd kolejki. Tymczasem jeżeli Polacy zaczną leczyć się w innych krajach UE, fundusz będzie musiał wysupłać na nich dodatkowe pieniądze. A tych, jak twierdzi, nie ma. W efekcie bez zgody będzie można wyjechać tylko na najprostsze leczenie ambulatoryjne. A tym najbardziej potrzebującym, czyli ciężko chorym, którzy czekają w długich kolejkach na leczenie, może być bardzo trudno uzyskać pozwolenie na wyjazd. Jak wynika z założeń, NFZ zawsze może odmówić, jeżeli tylko dane świadczenie może być wykonane w Polsce w terminie – jak to określają autorzy ustawy – „nieprzekraczającym maksymalnego dopuszczalnego czasu oczekiwania”. I tu tkwi sedno. Kto bowiem będzie decydował, co to jest ten maksymalny czas? Według resortu zdrowia lekarze, konsultanci krajowi czy wojewódzcy, poproszeni o opinię przez fundusz. Jednak, jak zwraca uwagę lekarka Ewa Borek z Fundacji „My pacjenci”, tak naprawdę nie istnieje przejrzysty mechanizm, według którego dałoby się określić taki czas.
Resort zaznacza, że w przypadku wydawania zgód oprócz dobra pacjenta liczyć się będzie gospodarność wydatkowania środków publicznych. – To przepis, który daje duży stopień dowolności w zakresie rozpatrywania wniosków. I to kryterium nieprzewidziane przez dyrektywę – mówi prawniczka Katarzyna Fortak-Karasińska.

Nie lek, ale program

Wątpliwości budzi także zablokowanie kupowania leków na zasadach przewidzianych przez dyrektywę dla chorych, leczonych w ramach programów lekowych – czyli najdroższymi lekami. Nie będą mogli się ubiegać o zwrot kosztów leków kupionych za granicą. Urzędnicy tłumaczą, że leki takie, same w sobie, nie mogą być traktowane jako świadczenie gwarantowane – świadczeniem jest udział pacjenta w programie lekowym. Jednak zdaniem Piotrowskiego to dyskryminuje pacjentów z ciężkimi schorzeniami. Konsultacje nad założeniami do ustawy trwają do końca tego tygodnia, dopiero po ich zakończeniu będzie wiadomo, czy resort przystanie na wprowadzenie jakichś zmian zgodnych z sugestiami pacjentów.