Wiele wyjazdów karetek jest nieuzasadnionych - w niektórych przypadkach nawet 30 proc. Były to m.in. wezwania do zwykłych bólów brzucha czy niegroźnego nadużycia alkoholu - wynika z kontroli systemu ratownictwa medycznego NIK.

Prezes NIK Jacek Jezierski powiedział PAP, że kontrolerzy Izby pozytywnie oceniają pracę zespołów ratowniczych. "Ponad 90 proc. karetek dociera do potrzebujących w wymaganym ustawą czasie - 15 minut w mieście i 20 minut poza miastem" - podkreślił.

Jezierski zaznaczył jednak, że kontrola NIK wykazała, że wysoka jest liczba nieuzasadnionych wezwań karetek. "Pogotowie coraz częściej wyręcza lekarzy rodzinnych, specjalistów i ambulatoria. To z kolei może utrudniać dostęp do pomocy osobom, które wymagają natychmiastowej interwencji" - powiedział. Dodał, że zespoły ratownictwa medycznego wykorzystywane były też do stwierdzania zgonów oraz przewozów międzyszpitalnych.

NIK podkreśla, że niepokojące są wyjaśnienia pracowników pogotowia, według których część ludzi podaje przy wezwaniu karetki wyolbrzymione lub nieprawdziwe objawy, bo tak zasugerował im personel przychodni, w której nie mieli szans dostać się do lekarza lub zrobić szybko badań. Izba podaje, że z 1,8 tys. przeanalizowanych wyjazdów ze Stacji Meditrans w Warszawie aż 19 proc. dotyczyło innych świadczeń niż ratujące życie, a w Opolskim Centrum Ratownictwa Medycznego na 207 sprawdzonych wezwań 39 budziło wątpliwości.

Kontrolerzy NIK ustalili, że stan zatrudnienia w stacjach pogotowia nie zawsze odpowiadał ich rzeczywistym potrzebom. Brakowało zarówno lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych, jak i dyspozytorów. NIK zwraca uwagę na niebezpieczne rozwiązanie stosowane w przypadku braków kadrowych: wysyłanie specjalistycznych zespołów ratowniczych w niepełnym składzie (np. bez lekarzy), zwłaszcza w dni wolne i święta.

Tymczasem dyrektorzy kontrolowanych stacji pogotowia, ubiegając się o zawarcie umowy z NFZ, wykazywali stan zatrudnienia, który gwarantował pełną obsadę zespołów. W innym przypadku Fundusz nie zawarłby z nimi umów. Według wyjaśnień dyrektorów późniejsze zmiany kadrowe nie miały wpływu na obsadzanie zespołów wyjazdowych. W przypadku braku lekarza jego dyżury przejmowane były przez innego, dzięki odpowiednim zapisom w umowach cywilnoprawnych. NIK zwraca jednak uwagę, że niektórzy z lekarzy przepracowali w ten sposób nawet kilkaset godzin miesięcznie.

W skrajnej sytuacji, która miała miejsce w stacji Meditrans w Warszawie, były to 662 godziny. Oznacza to, że w ciągu doby na odpoczynek pozostawało w tym wypadku około dwóch, trzech godzin. Podobne zabiegi stosowano wobec ratowników medycznych, kierowców oraz dyspozytorów, i to nieprzerwanie, nawet przez 12 miesięcy z rzędu.

W ocenie NIK tak duża liczba wypracowanych godzin, nawet jeśli część z nich to tylko tzw. czas gotowości, zagraża zdrowiu i bezpieczeństwu personelu i może mieć negatywny wpływ na jakość udzielanych pacjentom świadczeń.