Do połowy marca przyszłego roku aż 54 proc. populacji już przejdzie zakażenie koronawirusem – wynika z prognoz ekspertów. Twierdzą, że do dziś 1,6 mln osób miało już COVID-19.
Do połowy marca przyszłego roku aż 54 proc. populacji już przejdzie zakażenie koronawirusem – wynika z prognoz ekspertów. Twierdzą, że do dziś 1,6 mln osób miało już COVID-19.
/>
Częściowe zamknięcie szkół podstawowych i cała Polska w czerwonej strefie – to niektóre z opcji, jakie rozważa rząd w walce z COVID-19. Dziś zapadną decyzje.
Zgodnie z podawanym przez DGP informacjami, premier rekomendował wczoraj wysłanie na naukę zdalną dzieci ze starszych klas szkół podstawowych. Jak wynika z naszych ustaleń, w rządzie trwa dyskusja, czy będą to klasy 4–8, czy może 6–8 lub 7–8. Wraca także pomysł ogłoszenia całej Polski czerwoną strefą. Obecnie większość powiatów i tak do tego się kwalifikuje. Rozważane jest dalsze zaostrzenie limitów w przestrzeniach handlowych, krótsze godziny pracy restauracji czy nawet dni seniorów na cmentarzach.
Sondaż United Surveys dla DGP i RMF FM pokazuje, że Polacy nie chcą kolejnego zamknięcia państwa. – Nie bez powodu powtarzamy, że od tygodnia chcemy iść drogą środka. Podzielamy obawy Polaków, że lockdown jest ostatecznym wyjściem z sytuacji, którego nie chcielibyśmy wprowadzać – komentuje wyniki badania rzecznik rządu Piotr Mueller. Sondaż pokazuje także, że jeśli chodzi o ryzyka związane z epidemią, Polacy najbardziej boją się nie tylko zachorowania swoich bliskich, ale także psychologicznych skutków izolacji czy wpływu nauki zdalnej na prawidłowy rozwój dzieci.
Rząd wzbrania się przed zamknięciem kraju, bojąc się gospodarczych efektów. Ekonomiści liczą się z tym, że w związku z jesiennym uderzeniem wirusa recesja będzie większa niż spodziewana do tej pory. Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole, szacuje, że spadek PKB w całym roku może być głębszy o ok. 0,6 pkt proc. PKB od dotychczasowych szacunków. Premier Mateusz Morawiecki nakreślił wczoraj strategię na kolejne tygodnie. Ma ona trzy cele: ochronę zdrowia obywateli i wydolności systemu opieki zdrowotnej, ochronę gospodarki oraz ochronę grupy wysokiego ryzyka. – Odrzućmy sojusz skrajnych negacjonistów i tych, którzy chcą zamknięcia gospodarki, idźmy drogą środka. Ona jest najbezpieczniejsza – stwierdził wczoraj w Sejmie szef rządu.
Mimo wyraźnego wzrostu zachorowań na COVID-19, aż 75 proc. ankietowanych nie chce całkowitego zamrożenia gospodarki, takiego jak wiosną – wynika z sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM. Przeciwnego zdania jest 15 proc., a co dziesiąty badany nie ma zdania. – Polacy pamiętają lockdown z wiosny – jak wiele ich to kosztowało i jak mocno ograniczało życie – komentuje wynik osoba z rządu.
Rząd także zrobił sondaż na ten temat. Wyniki były podobne – 26 proc. za lockdownem (choć ta nazwa nie padła, była tylko mowa o ograniczeniach takich jak wiosną), przeciwko było 65 proc. ankietowanych. – Robimy badania dotyczące różnych kwestii związanych z COVID, co nie znaczy, że zawsze idziemy za ich wynikiem. Ostatnio większość pytanych była przeciw wysłaniu szkół średnich na naukę zdalną, ale zrobiliśmy to i zostało to dobrze przyjęte – mówi nasz rozmówca.
W pytaniu DGP o lockdown przy podziale na grupy wiekowe najbardziej wyróżniają się dwie. Wśród osób w wieku 30–39 lat jest największy odsetek wskazań, że kolejna blokada gospodarki jest potrzebna: 22 proc. Na drugim biegunie są badani w wieku 50–59 lat – za lockdownem jest tylko 8 proc.
– Takie wyniki proszą się o interpretację, która wymagałaby dodatkowych badań, ale prawda jest taka, że w każdej grupie wiekowej jest miażdżąca przewaga tych, którzy kolejnego lockdownu nie chcą – zaznacza Marcin Duma z United Surveys.
Zapytaliśmy też, czego w związku z pandemią obawiają się Polacy. Najwięcej wskazań (37 proc.) to obawa, że na COVID-19 zachoruje bliska osoba. O siebie boi się tylko 24 proc. – Lęk przed COVID-19 związany jest z liczbą zachorowań. Bardziej boimy się o rodziców czy dziadków, bo w świadomości ugruntowało się to, że to są grupy bardziej zagrożone – wyjaśnia Marcin Duma.
Bardziej też obawiamy się psychologicznych skutków społecznej izolacji, np. złego samopoczucia i ryzyka depresji (31 proc. wskazań) niż np. utraty pracy w związku z gospodarczymi skutkami pandemii (18 proc.) czy obniżki pensji (15 proc.).
– Wiosenny lockdown był traumatycznym przeżyciem. Jeśli zbliża się możliwość powtórzenia tego doświadczenia, emocje wracają, także w kontekście prawidłowego rozwoju społecznego ich dzieci. Mniejszy strach przed utratą pracy może świadczyć o tym, że takie przypadki albo nie były aż tak powszechne, albo że stan emocjonalny związany z lockdownem jest gorszym przeżyciem – uważa Duma.
Autorzy modelu matematycznego wypracowanego z ICM UW przekonują, że do końca grudnia będzie wykrywanych po około 30 tys. dziennych przypadków (eksperci jeszcze liczą, ile będzie przypadków, jeżeli na naukę zdalną zostaną skierowane dzieci po IV klasie podstawówki). Natomiast całkowite zamknięcie szkół mogłoby ograniczyć zakażenia do wartości bliższej 20 tys. Realna liczba chorych, również tych niewykrytych testami, może wynieść między 200 a 300 tys. Ta wartość jest szacowana m.in. według liczby zgonów i hospitalizacji, przyjmuje się, że jest od sześciu do 12 razy większa, niż wskazują na to wykryte przypadki. Matematycy wyliczają, że obecnie jest ich dziewięć razy więcej – co by oznaczało, że wczoraj było w Polsce 90 tys. chorych na COVID-19. Analitycy szacują też, że do połowy marca 2021 r. 54 proc. populacji już przejdzie zakażenie koronawirusem. Obecnie miało go już 1,6 mln osób.
Doktor Franciszek Rakowski z ICM UW podkreśla, że we wszystkich scenariuszach wychodzi, iż kluczowe jest zamykanie szkół w zagrożonych powiatach oraz utrzymywanie dystansu społecznego. Jednak dobrym pomysłem byłoby zaciągnięcie hamulca i wprowadzenie krótkiego lockdownu, dzięki czemu zmniejszyłaby się liczba zachorowań, a więc i liczba zajętych łóżek w szpitalach. Samo zamknięcie szkół nie wypłaszczy krzywej epidemicznej.
Rząd ma do wyboru dwa modele działania. Pierwszy to stopniowe wprowadzanie obostrzeń w miarę postępów pandemii. Drugi to drastyczna i szybka reakcja: dwutygodniowy lockdown tzw. circuit-breaker (bezpiecznik), którego celem jest czasowe zmniejszenie liczby przypadków i naporu chorych na system ochrony zdrowia. – Na razie taki scenariusz nie wchodzi w grę – mówi nam osoba z rządu. Na razie. Najpierw będzie zatem kontynuacja strategii balansu, by chronić gospodarkę. – Nie możemy powtórzyć lockdownu, musimy przyhamować w sposób kontrolowany. Nowe obostrzenia zaczynają działać po 10–14 dniach, musimy być elastyczni i reagować na bieżąco – przekonuje rozmówca z otoczenia premiera. Wprowadzanie obostrzeń podzielono na cztery etapy.
Pierwszy właśnie się kończy. Wysłano na naukę zdalną uczniów szkół średnich, znacząco zwiększono liczbę czerwonych stref i wprowadzono obostrzenia w branży fitness. Zgodnie z zapowiedziami premiera zmierzamy do II etapu, zapewne będzie ogłoszony dziś. Ma polegać na wysłaniu uczniów starszych klas szkół podstawowych na naukę zdalną, zakazane zostaną wesela i imprezy towarzyskie, mówi się o wprowadzeniu rejestracji klientów branży fryzjerskiej, kosmetycznej i dentystycznej.
– Jeśli liczba przypadków wzrośnie do 15–20 tys. dziennie, pojawi się społeczna presja na lockdown – mówi nasz rozmówca z rządu. Wtedy rząd przejdzie do kolejnego etapu: wyłączenia reszty szkół, choć akurat tego stara się uniknąć z uwagi na gospodarcze efekty. – Zamknięcie szkół i przedszkoli spowoduje, że z rynku pracy znika dwa mln etatów, a co czwarty rodzic ma kłopot z pracą. Wiosną był zasiłek, który teraz też trzeba by uruchamiać – słyszymy. Będą też inne regulacje, jak limity miejsc w przestrzeniach handlowych i kościołach, ograniczenia w pracy barów i restauracji. Natomiast nie będzie zakazu wejścia do lasu.
IV i ostatni scenariusz to absolutny lockdown na wzór wiosennego, z zakazem przemieszczania się poza wyjściem do sklepu czy pracy.
Już trzeci scenariusz oznacza uderzenie w gospodarkę. – Obecne ograniczenia powodują, że wzrost PKB będzie w IV kw. niższy o 1 pkt proc. niż w III i wyniesie blisko zera – słyszymy od osoby z rządu.
Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole uważa, że lepszą strategią byłoby wprowadzenie dwutygodniowego circuit-breakera. W takim przypadku PKB z kwartału na kwartał zmniejszyłby się o 2 pkt proc. Przy rządowym scenariuszu etapowania obostrzeń spadek może być nieco mniejszy, ale przy bezpieczniku mniej obciążona byłaby służba zdrowia, za to większe szanse na gospodarcze odbicie miałaby np. branża turystyczna. – Nasza dotychczasowa prognoza przewiduje spadek PKB w tym roku o 2,8 proc. Jeśli zrealizuje się scenariusz spadku o 2 pkt proc. PKB z IV kw. na III pogłębi to recesję w skali roku o 0,6 pkt proc. PKB, czyli w całym 2020 r. gospodarka może się zmniejszyć o 3,4 proc. – podkreśla Borowski.
Chociaż słowo „lockdown” słychać coraz częściej, to Hans Kluge, szef europejskiego oddziału Światowej Organizacji Zdrowia twierdzi, że nie oznacza to powrotu do modelu zastosowanego wiosną. – Wtedy mieliśmy do czynienia z „shutdownem”. Dzisiaj „lockdown” to coś zupełnie innego: oznacza stopniowe zaostrzanie środków ostrożności, ale w proporcjonalny sposób, ograniczony terytorialnie i czasowo. To jednak środek ostateczny – tłumaczył.
Taką logiką kieruje się większość europejskich krajów: sięgają po lockdown tylko, jeśli sytuacja epidemiczna wymyka się spod kontroli. Przykładem jest hiszpańska prowincja Nawarry, gdzie dzisiaj zaczyna się dwutygodniowy lockdown. Mieszkańcy będą mogli wychodzić z domu tylko do pracy i na zakupy, ewentualnie w kryzysowych sytuacjach. Zamknięte będą restauracje, bary i kawiarnie, a sklepy czynne tylko do 21.00.
Od wczoraj sześciotygodniowy lockdown obowiązuje też w Irlandii. Zamknięte są sklepy i zakłady usługowe, siłownie i miejsca kultury. Gastronomia może oferować swoje wyroby wyłącznie na wynos. Ludzie mają zostać w domach, chyba że żyją samotnie – wówczas mogą spotykać się w ramach „baniek wsparcia”. Rząd zdecydował się na te kroki pomimo tego, że irlandzkie statystyki nie wyglądają źle (przynajmniej z polskiej perspektywy) – 1,2 tys. przypadków dziennie, łącznie niewiele ponad 50 tys. Tamtejsza służba zdrowia nie dysponuje jednak mocami rezerwowymi, celem jest więc niedopuszczenie do jej przeciążenia.
Zmienił się też cel, jaki władze stawiają przed lockdownami: nie mają już zdławić pandemii, ale ją osłabić. Dlatego niedawno brytyjscy eksperci zaproponowali ten dwutygodniowy lockdown zwany „bezpiecznikiem”, który sprowadziłby transmisję wirusa na niższy poziom. Co więcej, lockdown przestał być rozwiązaniem jednorazowym: premier Irlandii Micheál Martin zasugerował, że po ten środek władze mogą sięgnąć w razie konieczności nawet parę razy.
Trend ku zaostrzaniu widać również w Szwecji – kraju, który jako jeden z dwóch w Europie nie zdecydował się na wprowadzenie lockdownu wiosną (drugim była Białoruś). Agencja odpowiedzialna za zdrowie publiczne wydała we wtorek rekomendację dla mieszkańców akademickiego miasta Uppsala: powinni zostać w domach, w miarę możliwości pracować zdalnie i nie korzystać z transportu publicznego. Anders Tegnell, szef agencji zwrócił uwagę, że rekomendacje (za ich złamanie nie grożą mandaty) mogą być wprowadzone gdzie indziej, jeśli okażą się skuteczne. Na razie obowiązują do 3 listopada.
Rozważany jest dwutygodniowy lockdown, tzw. circuit-breaker
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama