Liczba dzieci bez obowiązkowej profilaktyki może się zwiększyć. Tym razem z powodu koronawirusa.
Choć pod koniec kwietnia wznowiono obowiązkowe szczepienia, kolejka niezaszczepionych rośnie, bo trudniej z nich skorzystać niż przed epidemią. Wytyczne resortu dotyczące warunków ich przeprowadzania są jednoznaczne: piewszeństwo mają noworodki. Dzieci od drugiego do 18. roku życia należy szczepić „w miarę potrzeb pacjenta i możliwości organizacyjnych podmiotu leczniczego”. Czyli wszystko zależy od przychodni, do której jest zapisane dziecko.
– Mam 14-latka i kłopot z umówieniem się na wizytę. W przychodni mówią, że mają już kolejkę, a pierwszeństwo mają młodsze dzieci – mówi jeden z rodziców. Przychodnie nie kryją, że ograniczyły przyjmowanie pacjentów ze względu na wytyczne epidemiologiczne. Zasady dotyczące szczepień przedstawiło Polskie Towarzystwo Pediatryczne. Zaleca się usunięcie z poczekalni zabawek i czasopism, zminimalizowanie fizycznego kontaktu z dokumentacją medyczną dziecka, udostępnienie rodzicom osobnego, zdezynfekowanego przed użyciem długopisu do podpisania formularza zgody, wreszcie zapewnienie pomieszczenia, w którym dziecko będzie czekać po szczepieniu.
Do tego dochodzi okrojona obsada placówek. Wielu lekarzy i pielęgniarek nie wróciło do pracy w obawie przed koronawirusem albo jest na urlopach lub zwolnieniach w związku z opieką nad dzieckiem.
– Mamy małą obsadę, a wielu chętnych. Przyjmujemy na szczepienie czworo, pięcioro dzieci dziennie, o połowę mniej niż przed epidemią. To wszystko sprawia, że czas oczekiwania się wydłużył – mówi pracownik przychodni i dodaje, że lekarze oprócz badania dzieci przez szczepieniem muszą jeszcze obdzwonić rodziców dzieci, które pojawią się w nazajutrz, by zrobić na ich temat wywiad epidemiczny.
Jak mówi prof. Ewa Bernatowska z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, do tego dochodzi kłopot z komunikacją z przychodniami. Zapisanie się na wizytę bywa nie lada wyzwaniem. W Warszawie i innych dużych miastach telefony są cały czas zajęte. Można osobiście pójść do przychodni, by umówić dziecko na wizytę, ale takie rozwiązanie jest ryzykowne, bo nie wszystkie placówki na to pozwalają. A gdy już się dodzwonimy, można usłyszeć, że aby zapisać starsze dziecko, trzeba zadzwonić na początku czerwca. Takie dzieci są obsługiwane w ostatniej kolejności, więc teraz dla nich nie ma miejsca. – Proszę zadzwonić za tydzień, wtedy dopiero będzie możliwy zapis. Najwcześniej na lipiec – słyszymy w przychodni na warszawskim Mokotowie.
Eksperci szacują, że wyszczepialność dzieci z powodu koronawirusa spadnie w związku z tym o kilka, kilkanaście procent w skali roku. Istnieje ryzyko, że wiele dzieci na czas nie dostanie się na wizytę. To może wpłynąć na liczbę osób uchylających się od obowiązkowych szczepień. W czasie ostatniej dekady lat liczba uchyleń zwiększyła się 14-krotnie z 3,4 tys. w 2015 r. do 48,6 tys. w 2019 r. W tym roku trudniej też będzie ocenić powody odmowy. Do tradycyjnych przyczyn ideologicznych może dojść strach przed koronawirusem. Tymczasem co roku trzeba zaszczepić ok. 390 tys. dzieci z nowego rocznika. Do tego dochodzą kontynuacje szczepień dzieci z poprzednich lat w ramach rozpoczętych schematów lub dawek przypominających.
Profesor Ewa Bernatowska przekonuje, że według Światowej Organizacji Zdrowia szczepienia powinny być jednym z priorytetów nawet w trakcie walki z pandemią COVID-19. WHO zachęca organizacje pozarządowe do działań wspomagających ich realizację. Podkreśla ponadto, że w trakcie pandemii wśród szczepień objętych programem obowiązkowym priorytetowy status mają te przeciwko odrze i różyczce. W grupach ryzyka zaś równie istotne są te przeciwko pneumokokom oraz grypie. Tymczasem z naszych rozmów z producentami wynika, że już jesienią mogą się pojawić kłopoty z dostępnością wielu preparatów. Mowa przede wszystkim o tych nieobowiązkowych, np. na grypę. W niektórych krajach widać wzmożony popyt na dodatkowe szczepienia, za którym podaż może nie nadążyć.
W pierwszej kolejności szczepione są noworodki