Odłożenie zabiegów, które nie są bezwzględnie konieczne, na początku pandemii przyjęto ze zrozumieniem. Im dłużej jednak ona trwa, tym trudniej zdefiniować, co jest pilnym świadczeniem z punktu widzenia pacjenta.
– W tej chwili większość chorych w Polsce jest już od półtora miesiąca bez rehabilitacji. Nawet jeśli nie zagraża to ich życiu, nie pozostanie bez konsekwencji. Skutki unieruchomienia już po trzech dniach występują w ośrodkowym układzie nerwowym, po tygodniu w kościach, po miesiącu widać już u pacjentów zaniki mięśniowe – mówi Maciej Krawczyk, prezes Krajowej Izby Fizjoterapeutów (KIF).
Obecnie niektóre świadczenia są wykonywane zgodnie z planem, ale część odłożono albo udzielane są zdalnie, a jeszcze inne odgórnie zamrożono. Rehabilitacja należy do tych ostatnich. Fizjoterapeuci ostrzegają, że skutki jej zaniechania trzeba będzie długo odrabiać, a kolejki już przed epidemią były rekordowe.
Także inni pracownicy medyczni zastanawiają się, jak nadrobią zaległości – bo nawet jeśli będą pracować w nadgodzinach, by wykonać zaległe operacje i badania, ograniczać ich będzie wielkość oddziałów i dostępność sprzętu. Lekarze spodziewają się wysypu zaawansowanych nowotworów z powodu ograniczenia dostępu do badań, które mogłyby je wykryć na wczesnym etapie. Resort zapowiada odmrażanie ochrony zdrowia, jednak bez konkretów. Na razie przywrócono część obowiązkowych szczepień.
Przedstawiciele kolejnych samorządów przekonują, że dla dobra pacjentów i własnego powinni wrócić do pracy. I że jest to bezpieczne. Tak jest m.in. w przypadku rehabilitacji, którą czasowo ograniczono – na mocy rozporządzenia z 31 marca (Dz.U. z 2020 r. poz. 566) – z wyjątkiem przypadków, w których jej zaprzestanie grozi poważnym pogorszeniem stanu zdrowia pacjenta.
– Niestety rozporządzenie spowodowało, że rehabilitacja stanęła. Dotyczy ono działalności refundowanej przez NFZ i komercyjnej. W efekcie 90 proc. dużych podmiotów ambulatoryjnych całkowicie wstrzymało działalność. Wiele małych gabinetów prowadzi w jakimś ograniczonym stopniu swoje usługi, ale to jest najwyżej 20 proc. tego co wcześniej. Pracują też osoby zatrudnione w oddziałach szpitalnych udzielających świadczeń w tzw. ostrym trybie (takich jak: ortopedia, chirurgia, neurologia, neonatologia). Aktywnych jest ok. 10 tys. fizjoterapeutów, a ok. 55 tys. nie pracuje – wylicza Maciej Krawczyk.
Podobna sytuacja jest w stomatologii. – Większość świadczeń została wstrzymana zgodnie z zaleceniami wydanymi w marcu przez ministra. Stomatologia (oprócz gabinetów szkolnych) nie została wymieniona w rozporządzeniu, ale na mocy tych zaleceń ograniczyliśmy zabiegi. To jednak musi się zmienić, bo narastają zaległości w leczeniu. Nieracjonalne byłoby trwanie w tym zamrożeniu, szczególnie że części gabinetów zwyczajnie na to nie stać – przekonuje Andrzej Cisło, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej, szef Komisji Stomatologicznej.
Dlatego zarówno stomatolodzy, jak i fizjoterapeuci apelują o jak najszybsze uwolnienie świadczonych przez nich usług. Choć przyznają, że nie oznacza to pracy w zwyczajnym trybie.
– Stomatologia jeszcze długo nie będzie działać normalnie, choć oczywiście to nie znaczy, że w ogóle nie może działać. Zrobimy wszystko, by pacjent nie ucierpiał. Nasz podstawowy problem to środki ochrony osobistej, które w stomatologii stosowane są również w normalnej sytuacji (np. maski czy przyłbice). Na razie nie wiemy, w którą stronę pójdzie rynek wyrobów medycznych, w tej chwili wszystko jest bardzo drogie – przyznaje Andrzej Cisło.
Także fizjoterapeuci są przygotowani na nadzwyczajne warunki pracy. Izba wydała wytyczne dotyczące bezpieczeństwa, w których zaleca m.in., aby każdy gabinet dezynfekować przed przyjściem pacjenta i po jego wyjściu, zmieniać odzież, nie dopuszczać, by pacjenci spotykali się w poczekalni, a zabiegi prowadzić w masce i rękawiczkach. – Wydaje się, że politycy usłyszeli nasze apele. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska zapowiedział, że będzie wcześniejsze odmrażanie fizjoterapii. Pacjenci czekają na konkrety – mówi szef KIF.
Andrzej Cisło ostrzega, że obecna sytuacja może jeszcze bardziej ograniczyć dostęp do refundowanych usług – a i w stomatologii, i w rehabilitacji jest z tym już teraz problem. – Dane z gospodarki są niekorzystne i można założyć, że przynajmniej część pacjentów – choćby okresowo – będzie miała problem z gotówką. Oni pewnie będą chcieli skorzystać ze świadczeń finansowanych przez NFZ – mówi.
Dlatego NRL próbuje przekonać fundusz, że z uwagi na niską wycenę najczęściej udzielanych teraz świadczeń (pomoc doraźna) oraz ogrom czasu poświęcanego procedurom sanitarnym placówki stomatologiczne nie są w stanie wypracować kontraktów. – To jednak nie spotyka się ze zrozumieniem. Minister zdrowia pozwolił na wypłatę 1/12 kontraktu – nawet gdy nie można go normalnie realizować. Teraz jednak wyłączył z niego te podmioty, które zawiesiły przyjęcia np. z powodów organizacyjnych. Nie wiemy, co to dokładnie oznacza. Czy ci, którzy np. zamknęli gabinety, bo nie mogli kupić środków ochrony osobistej, nie dostaną tych pieniędzy? Wystąpiliśmy o interpretację. W sensie ekonomicznym ta 1/12 to jest kredyt i jeśli resort nie skłoni NFZ do wprowadzenia współczynników korygujących świadczenia stomatologiczne, to zamiast teraz upaść, placówki leczące na NFZ upadną pod koniec roku – przekonuje wiceprezes NRL.