Dla podopiecznych zakładów opiekuńczo-leczniczych zakażenie koronawirusem oznacza śmiertelne niebezpieczeństwo. Tymczasem brakuje nie tylko maseczek, ale i rąk do pracy.
– Zgodnie z decyzją sanepidu jesteśmy zamknięci, ale nie możemy odmówić przyjęcia ze szpitala osoby np. po udarze. W ostatnich 4 tygodniach takich sytuacji było 10. Chodzi o ludzi, którzy dla oddziału są obciążeniem, a nie nadają się do domu. Bywa, że odsyłamy człowieka z powrotem do szpitala, bo ma niezaleczone zapalenie płuc. Krąży więc, co dla pozostałych 60 pacjentów, którzy leżą w zakładzie, oznacza ryzyko – mówi Hanna Chwesiuk, dyrektor Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Olsztynie i przekonuje, że każdemu transportowanemu do ZOL ze szpitala powinno robić się test na koronawirusa. Tak się nie dzieje.
W Polsce jest ponad 500 zakładów opiekuńczo-leczniczych (ZOL) i zakładów pielęgnacyjno-opiekuńczych (ZPO), które mają pod opieką ponad 60 tys. osób. Do tego blisko 110 tys. osób przebywa w zakładach stacjonarnej pomocy społecznej, m.in. DPS-ach. Ponad 60 proc. pacjentów tych miejsc to przewlekle chorzy w wieku 70 plus.
Pozostało
86%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama