Założenia tzw. tarczy antykryzysowej w żaden sposób nie zabezpieczają naszego dalszego bytu. Naszym zdaniem kwota, która jest zapisana w budżecie NFZ, powinna być wypłacana zakładom leczniczym pomimo braku kuracjuszy – mówi Marcin Zajączkowski, prezes Uzdrowiska Ciechocinek S.A.
Tomasz Ciechoński: Jak teraz wygląd życie w uzdrowisku? Od 14 marca nie można przyjmować nowych kuracjuszy.
Marcin Zajączkowski: A od tamtej pory kolejne rozporządzenie ministra zdrowia zmusiło nas do całkowitego zaprzestania działalności. W poniedziałek rano ostatni kuracjusze wyjechali z Ciechocinka. Większość miasta to sanatoria, szpitale uzdrowiskowe, hotele, restauracje i sklepiki w całości nastawione na kuracjuszy i turystów. Wszystkie te miejsca, tak samo jak ulice i alejki spacerowe, są teraz puste. Przy braku informacji od Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministerstwa Zdrowia na temat jakichkolwiek pakietów pomocowych nie wiemy, co dalej. Z medycznego punktu widzenia zamknięcie sanatoriów jest uzasadnione, ale należy nam się chociaż informacja, w jaki sposób to wymuszone postojowe będzie płatne. Postanowiliśmy sobie, że priorytetem jest utrzymanie każdego miejsca pracy. Od bytu spółki zależy utrzymanie 500 rodzin.
Jak odbiera pan dotychczasowe propozycje antykryzysowe?
Założenia tzw. tarczy antykryzysowej w żaden sposób nie zabezpieczają naszego dalszego bytu. Premier mówi o planie zapobiegania bankructwom i utracie miejsc pracy, ale adresatami tych działań mają być głównie małe i mikroprzedsiębiorstwa, a więc nie my – Uzdrowisko Ciechocinek S.A. to firma duża. Z kolei minister Emilewicz zapewnia, że średnie i duże firmy dostaną wsparcie z funduszu PFR Inwestycje na podwyższenie kapitału lub finansowanie w postaci obligacji. I to jest jakiś pomysł, ale jeśli rząd chce przeznaczyć na to 6 mld zł, to obawiam się, że kołderka może być odrobinę przykrótka.
Prezes Unii Uzdrowisk Polskich w liście do premiera pisze, że firmy uzdrowiskowe nie będą mogły liczyć na współfinansowanie wynagrodzeń w modelu 40 proc. pracodawca, 40 proc. państwo, 20 proc. pracownik. Dlaczego?
Zakład lecznictwa uzdrowiskowego to szpital lub sanatorium, gdzie trafia się poprzez skierowania, których jedynym dysponentem jest państwo. To nie jest działalność stricte rynkowa, gdzie jest podaż i popyt, a jak produkt jest kiepski, to go nikt nie kupi. Nasze przychody w prawie stu procentach zależą od skierowań wystawianych przez państwo. Skierowań przecież nie ma, bo mamy pandemię. Skąd weźmiemy więc te 40 proc? Nie może być tak, że od 1 kwietnia sanatorium to prywatny hotel, kuracjusze to już nie pacjenci tylko goście hotelowi, a personel to pokojówki i barmani.
Sanatoria i szpitale uzdrowiskowe mają obowiązek utrzymywania w stałej gotowości swoich obiektów, czy da się więc oszczędzać na kosztach?
Poczuwamy się do tego obowiązku. Jesteśmy naturalną bazą do tego, aby w razie rozszerzenia pandemii wspierać obiekty służby zdrowia, np. dedykować sanatoria na miejsca kwarantanny. Nie da się więc zwolnić ludzi i wyłączyć światła, a to z kolei oznacza, że nie da się zaoszczędzić na kosztach. I w takiej sytuacji znalazły się dziś wszystkie zakłady lecznictwa uzdrowiskowego w Polsce.
Na jakie wsparcie liczą więc uzdrowiska?
W zeszłym roku zawarliśmy kontrakt z NFZ na usługi za określoną kwotę. W normalnych - warunkach pieniądze są wypłacane, jeśli dany kuracjusz przyjedzie „na pobyt” i zostaną mu udzielone świadczenia. Teraz znaleźliśmy się w sytuacji wyjątkowej: nie z naszej winy, ani NFZ, ani tym bardziej samych kuracjuszy, świadczenia usług nie mogą być realizowane. Przepisy nie przewidują procedur na wypadek pandemii.
Naszym zdaniem - mówię to w imieniu większości środowiska - kwota, która jest zapisana w budżecie NFZ (a w przypadku niektórych uzdrowisk także ZUS), powinna być wypłacana zakładom leczniczym pomimo braku kuracjuszy. Propozycja to miesięczny ryczałt równy 1/12 rocznego kontraktu. Liczymy też na zwolnienie na pół roku z wszelkich zobowiązań, takich jak ZUS, VAT, podatek od nieruchomości, opłaty za użytkowanie gruntów itd. Wtedy, szorując brzuchem po dnie, wspomagając się kredytami w rachunku bieżącym i pożyczkami, sanatoria jakoś to przetrwają. A jeśli mamy przetrwać, to musimy mieć zabezpieczone środki - w przypadku Uzdrowiska Ciechocinek S.A. to około 1,6 mln zł miesięcznie. Jeśli nie, to w ciągu miesiąca przeszło 200 podmiotów sektora uzdrowiskowego może utracić płynność finansową. Jeśli one splajtują, to pociągną za sobą całą resztę.
Wypłata przez NFZ całej sumy z kontraktu pomimo braku kuracjuszy to daleko idąca propozycja, dlaczego w takim razie mówi pan o „szorowaniu brzuchem po dnie”?
Coroczne kontrakty z NFZ nie pokrywają nawet kosztów stałych działalności uzdrowiska. Niedobory i remonty finansujemy z tego, co zarobimy na kuracjuszach komercyjnych, a tych przecież także nie ma. Nie zarobimy też na sprzedaży innych produktów i usług. Prosty przykład – jesteśmy producentem wody mineralnej „Krystynka”, całej linii kosmetyków i Ciechocińskiej Soli wpisanej przez ministra na listę produktów tradycyjnych. Stali mieszkańcy Ciechocinka to zaledwie ułamek naszego rynku. Szacuje się, że rocznie z walorów uzdrowiskowych naszej miejscowości, w warunkach stacjonarnych, korzysta przeszło 120 tys. kuracjuszy i turystów. To oni kupują nasze produkty.
W tym, co pan mówi, widzę dalszy problem. Z uzdrowiska żyją przecież lokalne firmy, np. liczne piekarnie dostarczające chleb do sanatoriów.
Szacujemy, że w całej Polsce bezpośrednio w branży uzdrowiskowej pracuje 17 tys. osób, a pośrednio kolejnych 80 tys. To dostawcy i producenci chociażby żywności, środków czystości, a także np. usługodawcy z branży budowlanej, bo cały czas coś się u nas buduje lub remontuje. Praktycznie wszystkie gałęzie biznesu ucierpią na skutek obecnego kryzysu.
Uzdrowisko Ciechocinek jest własnością samorządu województwa. Nie wyobrażam sobie, by marszałek odwrócił się od swojej spółki plecami. Pana konkurenci, którzy należą do osób prywatnych, nie mają nawet tego koła ratunkowego.
Mówię o kolegach, nie konkurentach, bo każdy z nas konsumuje jakiś kawałek tego wspólnego tortu. W samym Ciechocinku jest ponad 20 podmiotów lecznictwa uzdrowiskowego i wszystkich czekają trudne czasy. My oczywiście rozmawiamy o możliwości pomocy z marszałkiem województwa kujawsko-pomorskiego i z podległymi mu instytucjami. To nie jest jednak tak, że nagle marszałek albo skarbnik lekką ręką da nam kilka milionów zł. Samorząd województwa osiąga dochody z podatku CIT, a gdy spadną dochody przedsiębiorstw, także CIT będzie mniejszy. To błędne koło.
Wybiegając w przyszłość – jak pan widzi branżę uzdrowiskową po opanowaniu pandemii? Prywatny pobyt w sanatorium to zapewne coś, co w obliczu kryzysu można sobie przełożyć. Budżet NFZ i ZUS też będzie nadwyrężony, czy te instytucje będą w stanie kierować na lecznictwo uzdrowiskowe tylu pacjentów co obecnie?
Dobre pytanie, na które nie ma dziś odpowiedzi. Znaleźliśmy się w sytuacji, o której dotąd mogliśmy przeczytać tylko w książkach science fiction. Okazało się, że nie byliśmy na to przygotowani i mentalnie, i proceduralnie. Obawiam się, że nawet po epidemii nie od razu pojawi się świadomość, że jest już bezpiecznie i można jechać odpocząć w sanatorium.