Łukasz Szumowski: Mamy możliwość ogłoszenia stanu podwyższonej gotowości. Możemy cofnąć lekarzy np. z urlopów, przesunąć ze stanowisk administracyjnych, wysyłać tam, gdzie będą największe skupiska chorych
Widział pan film nagrany przez kobietę, która z podejrzeniem koronawirusa trafiła do szpitala w Krotoszynie i, jak mówi, czekała 88 godzin?
Niestety, trochę zawiódł człowiek. Sytuacja jest dla wszystkich nowa i stresująca. Personel szpitala powinien wykazać się spokojem. Tymczasem mieliśmy chaos i niepokój, których ofiarą padła pacjentka. Do tego nigdy nie powinno dojść. Wystarczyło przestrzegać procedur wskazanych przez głównego inspektora sanitarnego. NFZ powołał już specjalny zespół monitorujący prawidłowość działań placówek opieki zdrowotnej przy podejrzeniu zarażenia koronawirusem.
Ale czy tak system działa w praktyce?
Podkreślę, że pacjentka powinna być leczona i powinien być jej zapewniony komfort i bezpieczeństwo. Z naszych ustaleń wynika, że nie było ryzyka, że jest zarażona koronawirusem, więc powinien się nią zaopiekować personel szpitala w Krotoszynie, tak jak każdym chorym z infekcją.
A co z testami na koronawirusa? Kobieta twierdzi, że na wyniki czekała bardzo długo, bo są one wykonywane do 15?
Co do czasu, w którym prowadzone jest badanie na obecność koronawirusa, to ten standard to 18 godzin. Państwowy Zakład Higieny przyjmuje próbki całą dobę, choć badania są uruchamiane w momencie, jak skończy się poprzednie. I pamiętajmy, że w medycynie i diagnostyce przypadek przypadkowi nierówny. Czasem trzeba powtórzyć badanie, czasem trzeba pobrać więcej próbek. Najważniejszy jednak nie jest czas, ale prawidłowa diagnostyka.
Jest koronawirus w Polsce? Podobno coś ukrywacie…
Jestem ostatnią osobą, która chciałaby to ukrywać. Na pewno koronawirus w Polsce będzie, wiec dlaczego mielibyśmy to ukrywać?
Może nie jesteśmy przygotowani. Jedna ze stacji transportu sanitarnego powiedziała nam, że jakby dostali wezwanie do przypadku podejrzenia zachorowania na koronawirusa, to nie pojechaliby, bo nie mają odpowiedniego sprzętu.
Każdy dyrektor powinien mieć na stanie placówki pełne zabezpieczenie, pełną ochronę dla swoich pracowników. Jeżeli nie ma, to znaczy, że źle zarządza jednostką i nie spełnia wymagań na niego nałożonych.
To takie proste?
Tak powinno być. Tak samo jak dyrektorzy szpitali, którzy mówią, że nie mają maseczek i kombinezonów – przyznają się, że nie przestrzegają przepisów i nie zabezpieczyli swoich pracowników.
Wskazanie winnych nie pomoże, jak pojawi się wirus.
Dlatego uruchomiliśmy rezerwy i przekazaliśmy informację do wszystkich szpitali, które mogą tych rezerw potrzebować.
Ile tego jest?
To informacja zastrzeżona, ale zapewniam, że dużo. Wyroby te są na stanie Agencji Rezerw Materiałowych.
Kiedy się uruchamia jej zasoby?
Na wniosek ministra zdrowia. I właśnie zostały uruchomione. Zebraliśmy dane o zapotrzebowaniu. Na razie nie ma epidemii – ale w razie czego niezbędny sprzęt będzie dostępny na bieżąco.
Przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej też mogą się zwrócić o maseczki i kombinezony?
Teoretycznie też.
Dlaczego teoretycznie? Przecież to pierwsza linia frontu, tam też trafiają pacjenci.
O to chodzi, że nie powinni tam trafiać.
Tak powiedział jeden z konsultantów wojewódzkich ds. zakażeń.
Już to wyjaśniliśmy. Przekaz jest jeden: pacjenci z koronawirusem powinni być jak najdalej od przychodni. Mają iść do szpitala zakaźnego.
Takie osoby będą mieć zapewniony transport, bo z tym jest problem?
Jeżeli będzie taka konieczność – tak. Dotychczas już mieliśmy takie przypadki i nie było problemu.
Znany jest przypadek kobiety, która z dzieckiem z podejrzeniem koronawirusa jechała do szpitala zakaźnego pociągiem, bo karetka odmówiła przyjazdu. A dziecko potem przyjęto do szpitala.
Wytyczne są jasne. Ale wszędzie są ludzie. I są niestety tacy, którzy postępują wbrew zasadom.
Dyspozytor w pogotowiu warszawskim mówił, że objawy to nie jest zagrożenie życia i zdrowia, a tylko wtedy przyjeżdżają. Więc odmawiają, kiedy pacjent może przyjechać sam.
Podejrzenie zarażenia koronawirusem to jest zagrożenie zdrowia. Dodam, że dyspozytorzy otrzymali wytyczne w tej sprawie.
Wracamy do punktu wyjścia, bo bywa, że personel z transportu nie ma odpowiedniego wyposażenia.
Stąd rezerwa sprzętowa, o którą dyrektorzy placówek medycznych mogą występować. Mam również zapewnienie z resortu obrony narodowej, że w sytuacji wystąpienia choroby wojsko uruchomi swoje zasoby. W piątek rozmawiałem o tym z szefem MON.
Czyli co?
Udostępnią transport, swoją kadrę, miejsca, gdzie można będzie odizolować ludzi.
Jaka liczba chorych uzasadnia uruchomienie takiego dodatkowego wsparcia?
Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie, to jest rzecz względna, podlegająca bieżącej ocenie. To nie zależy tylko od liczby osób chorych, lecz także spanikowanych.
Pan mówi, że nie brakuje maseczek i kombinezonów, ale zwykły człowiek ich nie kupi w aptece, bo ich tam nie ma. W internecie ceny są kosmiczne. Trzy tygodnie temu można było kupić 1000 sztuk za 1200 zł, obecnie można znaleźć oferty za 10 tys.
Maseczka nie jest zalecana dla osób zdrowych, choć na pewno daje poczucie bezpieczeństwa.
Cały świat oszalał, bo je stosuje?
WHO, ECDC, NIH i inne agencje międzynarodowe mają jedno stanowisko – osoby zdrowe nie muszą nosić maseczek. Mają je zakładać osoby chore. Maseczek brakuje, bo pojawia się strach i ludzie wykupują je na zapas. Dużo ważniejsze jest mycie rąk oraz unikanie dużych skupisk ludzkich. Największym zagrożeniem obecnie jest panika, nie epidemia.
Reagujecie odpowiednio szybko? W poprzedni weekend już było wiadomo, że jest zagrożenie z Włoch. Tysiące osób wracało stamtąd z ferii, a główny inspektor sanitarny wydał komunikat z ostrzeżeniem dopiero w poniedziałek po południu.
W poniedziałek mieliśmy komunikat europejskiej agencji, która wskazuje regiony wysokiego zagrożenia. We wtorek wprowadziliśmy nowe wytyczne. To jest szybka reakcja. Żaden kraj nie zablokował granic – my też nie.
A powinniśmy? Przecież ludzie z Włoch głównie wracali autami, autokarami, a sprawdzani byli jedynie pasażerowie samolotów.
Żaden kraj nie zablokuje granic przed koronawirusem.
Są alerty w przypadku zmian pogodowych. Nie można było takich komunikatów rozesłać do wszystkich?
Zrobiliśmy to.
Ile wysłaliście SMS-ów?
Dziesiątki tysięcy. Żeby było jasne – nie planujemy na razie zamykania granic. Takich wskazań nie ma w żadnym państwie.
Ale są zamykane całe regiony, tak jak we Włoszech.
Nie chcę oceniać służb włoskich. My mamy swoje procedury. Przyglądamy się, co robią inne państwa, i analizujemy, co się sprawdza.
Co by musiało się stać, żeby w Polsce były odwołane imprezy masowe albo msze?
Pierwsze odwołane imprezy masowe już mieliśmy. Wojewodowie przedstawiają głównemu inspektorowi sanitarnemu wykaz imprez, a on będzie wydawał rekomendacje. Co do odwoływania mszy w kościołach, to proszę, nie przesadzajmy. Na pewno reagujemy adekwatnie do sytuacji. Wszystkie te sceny z Włoch – braki na półkach, to jest nakręcanie paniki. Niestety, media są również za to współodpowiedzialne.
Mówił pan o wsparciu MON, a jak współpraca z innymi resortami?
Jestem po rozmowie z szefem MEN, który spotkał się z kuratorami. Została im przekazana instrukcja dla uczniów i dyrektorów szkół, jak zachowywać się w sytuacji podejrzenia zachorowania itp.
Część dyrektorów odsyła dzieci do domu tylko dlatego, że wróciły z Włoch.
Nie ma ku temu przesłanek. Jeżeli się okaże, że w danym mieście mamy, dajmy na to, 200 zachorowań na koronawirusa, to można rozważyć wprowadzenie zamknięcia szkół.
Co z egzaminem dla ósmo klasisty? Ten już jest w kwietniu.
Również i o tym rozmawiałem z ministrem edukacji. Jesteśmy gotowi na różne scenariusze.
Co musiałoby się stać, żeby egzamin się nie odbył?
Musielibyśmy mieć gigantyczny rozsiew wirusa, zamknięcie dużej liczby szkół na dłużej niż dwa tygodnie.
Wróćmy do tego, co jest w waszej gestii tu i teraz. Ile jest miejsc w szpitalach zakaźnych, które mogą być wykorzystane w sytuacji epidemii?
Trzy tysiące. Oczywiście rzeczą normalną jest, że w tej chwili na części z nich mamy standardowo przyjmowanych pacjentów. Ale jeżeli pojawi się koronawirus i okazałoby się, że w szpitalach zakaźnych brakuje miejsc, to będziemy przekształcać w zakaźne inne oddziały szpitalne.
Da się tak przenieść chorych? No i przede wszystkim: kto za to zapłaci?
Mamy na to zarezerwowane pieniądze z rezerwy ogólnej budżetu państwa. Teoretycznie jednak, zgodnie z obecnymi przepisami, szpital nie musi się zgodzić na przekształcenia swoich oddziałów. Dlatego niezbędne są zmiany legislacyjne w tym zakresie, które kończymy już przygotowywać i zaraz trafią do Sejmu.
Może odmówić, bo skoro nie ma pacjentów, to nikt mu nie płaci za pozostawanie w gotowości do ich przyjęcia.
Przygotowujemy rozwiązania, które pozwolą Narodowemu Funduszowi Zdrowia płacić szpitalowi za gotowość przyjęcia pacjentów. To rozwiązanie pod sytuację, z którą możemy mieć do czynienia. Są tworzone również plany kryzysowe we współpracy z wojewodami. W nich oprócz zapisu, że jeżeli wstrzymywane są planowe przyjęcia na oddziały zakaźne, to pacjentów należy przesunąć do innych placówek, mamy również zapisaną potrzebę stworzenia dwóch izb przyjęć – dla pacjentów z podejrzeniem zakażenia i pozostałych. Chodzi o to, żeby nie mieszać pacjentów. Ponadto plany kryzysowe zakładają zwiększenie liczby środków transportu ratownictwa medycznego i ich doposażanie, uruchomienie specjalnych rezerw finansowych i materiałowych. Przy tej okazji liczymy również, ile mamy wszystkich kadr medycznych, które w sytuacji faktycznej epidemii będzie można zmobilizować.
Resort i wojewodowie nie wiedzą, ilu mają lekarzy, pielęgniarek?
Wiemy, ale teraz zliczamy np. lekarzy zakaźnych, którzy nie wykonują już swojego zawodu, bo są na emeryturze. Dzięki inwentaryzacji wiemy, ilu lekarzy przebywa na urlopach, na zwolnieniach. Mamy możliwość ogłoszenia stanu podwyższonej gotowości. Możemy cofnąć urlopy, przesunąć ze stanowisk administracyjnych wysyłać tam, gdzie będą największe skupiska chorych. Ale to nawet nie scenariusz B, a raczej E. Czyli bardzo odległy.
Jakie inne zmiany prawne powinny się pojawić, żebyśmy byli przygotowani na takie sytuacje, jak mamy obecnie z koronawirusem?
Choćby prostszy i szybszy sposób sięgania po rezerwy celowe i kryzysową. Należy wpisać sytuację epidemii, ale też przygotowania do niej, do katalogu spraw, które upoważniają do podwyższania stanu gotowości, do reagowania tak, jak na klęski żywiołowe. Epidemia w tej chwili nie jest kryterium do odwołania np. lotów czy ewakuacji. Chcemy również przy okazji przyspieszyć tzw. pionizację inspekcji sanitarnej.
Dlaczego te zmiany są ważne w razie epidemii?
Obecnie główny inspektor sanitarny nie ma możliwości wydawania poleceń powiatowym inspekcjom. Podlegają one bowiem samorządom. Ustawa ma to zmienić. Główny inspektor będzie mógł to robić w porozumieniu z wojewodą, który koordynuje wszystkie działania kryzysowe na swoim terenie.
Kiedy będzie przyjęty?
Został powołany zespół prawników z różnych resortów, który ma przygotować odpowiedni projekt. Być może już dziś się nim zajmiemy w Sejmie. Po to zostało zwołane dodatkowe posiedzenie.
Ile pieniędzy Polska już wydała na walkę z koronawirusem?
Nie liczymy ich teraz. Wydajemy tyle, ile potrzeba.
A ile mamy na ten cel odłożone?
Mamy rezerwy na poziomie 1,7 mld zł. Pieniędzy nam nie zabraknie.