Projekt ustawy o zwiększeniu nakładów na ochronę zdrowia, apel w sprawie likwidowanych porodówek, aktywne wystąpienia podczas komisji zdrowia – wydawać by się mogło, że Lewica w ciągu dwóch miesięcy była bardziej aktywna w kwestii zdrowia niż opozycja przez całą ubiegłą kadencję.
I choć podejmowane działania są populistyczne, trudno nie zauważyć, że ktoś wreszcie dostrzegł w tym temacie potencjał. Zaraz po Nowym Roku posłowie, którzy po raz pierwszy znaleźli się w Sejmie (najbardziej aktywna jest tu posłanka partii Razem Marcelina Zawisza), ogłosili projekt podniesienia nakładów na zdrowie do 7,2 proc. PKB do 2024 r. Zgodnie z obowiązującymi przepisami ma to być 6 proc. Oczywiście – i tu wszyscy są zgodni – pieniędzy na zdrowie powinno być więcej. I choć wydaje się, że to nierealistyczne, mamy początek dyskusji, której nie da się uniknąć. 7,2 proc. to średnia unijna, więc oczekiwania nie są wygórowane. Jednak, patrząc na przepychanki, które były przy budżecie (w tym, w którym zapisano 6 proc.), wiadomo, że sprawa nie jest taka prosta. Przynajmniej dla rządzących.
Drugi nośny społecznie temat, który podjęli posłowie Lewicy, to likwidacja porodówek. Jest „wdzięczny”. W końcu chodzi o najmłodszych, o macierzyństwo. Daje możliwość grania na emocjach. Posłanki wykorzystały do tego media społecznościowe, umieszczając w sieci petycję, w której sprzeciwiają się zamykaniu oddziałów położniczych. „Musimy zacząć działać już teraz, ponieważ kiedy zostaniemy poinformowane, że porodówka w naszym regionie zostanie zamknięta bądź zlikwidowana, bądź wygaszona, będzie już za późno” – mówiła na konferencji prasowej Marcelina Zawisza. Za aktywność należą się brawa. Jednak merytorycznie sprawa nie jest już tak prosta, jakby chcieli posłowie Lewicy. Porodówki, na których rodzi się mniej niż 400 dzieci (czyli mniej więcej jedno dziecko dziennie), to minimum, żeby zapewnić bezpieczeństwo. Im więcej porodów, tym większa gwarancja, że personel będzie doświadczony. Mała liczba porodów przekłada się też na problemy finansowe (trudno utrzymywać personel tylko po to, żeby był w gotowości), a więc i na wyposażenie i wynagrodzenia dla dobrych specjalistów. Lepiej walczyć o standardy okołoporodowe, a niekoniecznie o zachowanie status quo. Czyli dużej (być może za dużej) liczby porodówek.
Ale to – mam nadzieję, dopiero początek. Tego rodzaju aktywność może zmusić obecny rząd do działania. Szczególnie mocno może wybrzmieć przy dość zachowawczym programie resortu zdrowia na tę kadencje. Bo „kontynuacja” nie ma szans przebicia się do opinii publicznej.
Działalność Lewicy rzuca się też w oczy przy pasywnej postawie Platformy Obywatelskiej, od której oczekiwałoby się o wiele więcej niż to, co dotychczas w kwestii zdrowia zaproponowała. Owszem był projekt wprowadzenia dodatkowych ubezpieczeń (posłów Nowoczesnej) czy też paktu dla zdrowia, w tym podniesienia nakładów do 6 proc. przedstawiony przez posłów PO. To jednak niewiele. Swój czas wykorzystał podczas protestu rezydentów Bartosz Arłukowicz (były minister zdrowia, szef komisji sejmowej zdrowia, ale także były poseł… lewicy), który wówczas poczuł, że wieje wiatr w żagle. Stał się on przedstawicielem młodych lekarzy, który nie szczędził złośliwości ministrowi zdrowia i rządowi. Aktywny w mediach społecznościowych – szczególnie na Twitterze – punktował, niejednokrotnie celnie i kąśliwie, różne mniej lub bardziej istotne tematy pojawiające się na komisjach zdrowia. Doprowadził niemal do płaczu drwiącymi pytaniami ówczesną wiceminister zdrowia, która próbowała wytłumaczyć zawiłości związane z budżetem ministerstwa. Był to jednak tylko jednoosobowy show (zresztą dostał się do parlamentu europejskiego, zdobywając olbrzymią liczbę głosów), a nie systemowe propozycje czy początek rzetelnej dyskusji.
Nadzieja na to, że nadszedł czas na zdrowie, wiązała się też z osobą nowego marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego z PO (lekarza i ministra zdrowia w gabinecie cieni). Może nawet z podjęciem rozmowy ponad podziałami (to on był jednym z autorów paktu PO, a później wspomagał ze strony Platformy powstanie zainicjowanego przez DGP „Paktu dla zdrowia 2030”). Ta nadzieja upadła po tym, gdy zaczęła na niego polować partia rządząca. Zdrowie zeszło na dalszy plan. ©℗