Dlaczego odeszła pani z oddziału młodzieżowego Mazowieckiego Centrum Neuropsychiatrii, rzuciła papierami? Koleżanki i koledzy, którzy wiosną tego roku mieli podobny zamiar, dali się przekonać, i zostali, aby dalej leczyć młodych pacjentów.
Moje odejście z pracy nie było rzuceniem papierami. O zamiarach odejścia w przypadku braku poprawy sytuacji pacjentów leczonych w oddziale młodzieżowym informowałyśmy od kilku miesięcy. lekarze alarmowali prezesa MCN o dramatycznej i pogarszającej się sytuacji w oddziale. Pisaliśmy pisma i postulaty dotyczące poprawy warunków leczenia pacjentów i poprawy warunków pracy pielęgniarek i psychologów. W formie pisemnej informowałyśmy i prosiłyśmy o pomoc konsultantów krajowego i wojewódzkiego, NFZ, Ministerstwo Zdrowia, Urząd Marszałkowski, Wydział Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego i Rzeczników Praw Obywatelskich i Praw Dziecka. Nic to nie zmieniło. Odejście z pracy było dla mnie bardzo trudna decyzją. Było konsekwencja i forma protestu wobec braku reakcji i pomocy ze strony osób decyzyjnych! Zrozumiałam, że bez tak radykalnych kroków z naszej strony nic w tym miejscu się nie zmieni. I niestety wychodzi na to, że miałam rację. Znów w MCN jest kryzys personalny, znów lekarze, specjaliści doszli do wniosku, że nie są w stanie pracować i pomagać pacjentom w takich warunkach. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: w oddziale, który jest przeznaczony dla 35 pacjentów, jest ich niemal 50. I każdego dnia przyjeżdżają karetki na sygnale przywożące kolejnych młodych ludzi. Same stany ostre: próby samobójcze, ciężkie depresje, psychozy, stany pobudzenia.. Trzeba przyjąć. Jakoś im pomóc. Tylko jak? Według standardów małoletni pacjenci powinni być „na dzień dobry” otoczeni opieką psychologów i psychoterapeutów. Minimum przez sześć tygodni powinni przechodzić psychoterapię, zanim zostanie wobec nich - niektórych - wdrożone leczenie farmakologiczne. Do oddziałów prawie codziennie trzy-sześć osób małoletnich wymaga przyjęcia w trybie pilnym.
Więc są przyjmowane.
Oczywiście. I jedyne, co lekarze realnie są w stanie zrobić, to zastosować środki farmakologiczne. Pracujemy pod ciągłą presją. W lęku o bezpieczeństwo leczonych pacjentów, ale także o swoje. Lekarz w izbie przyjęć w Józefowie jest sam. Karetka z asystą radiowozu przywozi pobudzonego pacjenta. I odjeżdża. A pacjent bywa niespokojny, pobudzony. Zdarza się, że ucieka. Wtedy lekarz dzwoni na policję, że trzeba go szukać. Ale kiedy pacjent jest agresywny wobec lekarza, a konkretnie lekarki, to nie ma czasu, żeby gdziekolwiek dzwonić.
Więc co robią?
Jakoś sobie radzą, mając świadomość, że któregoś razu może się to źle skończyć. Do niedawna lekarz dyżurujący w Józefowie musiał obsługiwać oddział dziecięcy, oddział młodzieżowy a także izbę przyjęć. Kiedy personel zgłosił, że tak być nie może, po kontrolach Konsultanta Wojewódzkiego dyrekcja zatrudniła lekarkę do koordynacji pracy w Izbie Przyjęć. Ale jak ona ma sobie poradzić, skoro do jej obowiązków należy również leczenie pacjentów w oddziale dziecięcym?
To pani była sygnalistką w sprawie molestowania seksualnego, którego miał się dopuszczać sanitariusz wobec małoletniej pacjentki.
Tak, wysyłał jej wulgarne wiadomości, a zgodnie z tym, co mi powiedziała, kiedy jeszcze była pacjentką oddziału dochodziło pomiędzy nimi do kontaktów seksualnych. Kiedy o tym opowiedziałam dyrektor ds. medycznych MCN, mając na uwadze dobro i bezpieczeństwo dzieci, ta , z tego co mi wiadomo, nie podjęła żadnych kroków zabezpieczających pacjentów aktualnie przebywajacych w oddziale młodzieżowym. Niemniej jednak ta sytuacja dotycząca podejrzenia molestowania nie jest jedynym problemem. Podstawowym jest ten, że psychiatria dziecięca jest zaniedbana od wielu lat, niedofinansowana. Jeśli psycholog w oddziale zarabia odpowiednik minimalnej krajowej, to jest jasne, że - mimo nadpodaży psychologów na rynku - ten, który zatrudni się w oddziale psychiatrycznym - odejdzie po półtora roku, kiedy to będzie mógł sobie wpisać w CV praktykę kliniczną. Dlatego osoby, które mają już jakieś doświadczenie, uciekają na wolny rynek, bo publiczne placówki nie mają środków, aby je zatrzymać. Tak samo jest w przypadku lekarzy. Ale nie chodzi tylko o nasze pensje, bo psychiatra dziecięcy sobie poradzi na wolnym rynku. Problem jest systemowy. Proszę sobie wyobrazić, że w październiku tego roku w oddziale dziecięcym, gdzie hospitalizowanych było jednoczasowo 46 pacjentów w wieku od 7 do 15 lat, było 40 wypisów. Czy to oznacza, że do domów poszło 40 dzieci, które zostały wyleczone? Oczywiście, że nie. Podaje się im leki a potem trzeba je wypisać, żeby zrobić miejsce innym, w ostrym stanie. I to jest przede wszystkim powodem odchodzenia lekarzy! Pomimo swojej wiedzy, doświadczenia i zaangażowania ten system nie pozwala im rzetelnie wykonywać swojej pracy! Najgorsze jest jednak to, że te dzieci wypisuje się w pustkę. Bo czas oczekiwania na wizytę ambulatoryjną u psychiatry dziecięcego wynosi ponad sześć miesięcy. W Mazowieckim, bo w innych regionach jest jeszcze gorzej.
To co mogą zrobić rodzice, których dziecko ma problem?
Szukać pomocy za wszelką cenę! W każdym przypadku, gdy z powodu stanu psychicznego zagrożone jest życie dziecka należy wzywać karetkę. Pacjenci przywiezieni przez pogotowie mają zawsze pierwszeństwo w Izbie Przyjęć. W Józefowie zdarzały się takie przypadki, że przyjeżdżali rodzice z dzieckiem, które miało za sobą próbę samobójczą. Siadali w izbie przyjęć i czekali. Godzinę, dwie, trzy, po sześciu rezygnowali i wracali z niedoszłym samobójcą do domu. Bo jeden lekarz w izbie przyjęć wciąż zajmował się tymi pacjentami, których przywiozło pogotowie.
A te dzieci, które przyjęto na oddział, czy one są zaopiekowane?
Personel robi, co może. Ale, kiedy kolejnych pięciu pacjentów w ostrym stanie jest przyjętych do oddziału i wymagają skupienia na nich uwagi, siłą rzeczy reszta dzieci nie może już być tak zaopiekowania. Personelu pielęgniarskiego jest za mało. Wówczas przypadki przemocy werbalnej, fizycznej, seksualnej, wśród małoletnich pacjentów zdarzają się niemal każdego dnia. Przeciążenie, bezradność i przede wszystkim brak standardów ochrony dzieci przed krzywdzeniem w MCN prowadzi do takich sytuacji, że przepracowany i sfrustrowany personel pomocniczy także zachowuje się agresywnie. Nie raz byliśmy świadkami, kiedy np. sanitariusze odzywali się w sposób wulgarny do dzieci, to odzywki typu "jak zaraz przy...ę", albo wręcz szarpali pacjentów. Kiedy to widziałam, reagowałam, inni też, ale ilu takich incydentów nam umknęło? Dzieci i młodzież, które trafiają do Józefowa, często pochodzą ze środowisk, rodzin, patologicznych. Na ich zaburzenia złożyło się między innymi to, że byli tam ofiarami przemocy, psychicznej, fizycznej, seksualnej czy ogromnego zaniedbania. A teraz, w miejscu, które ma być dla nich ratunkiem, ostoją, doświadczają tego samego! Te dzieci nawet się nie skarżą, gdyż są po prostu przekonane , że dorosły może szarpać, bić, wyzywać, albo nawet gorzej.
Czy w związku z podejrzeniem, że pani pacjentka była molestowana przez sanitariusza, złoży pani doniesienie do organów ścigania?
Oczywiście. Taki obowiązek, nakłada Kodeks Karny na każdego, kto takie podejrzenie posiada.
Co pani zdaniem powinno się zrobić w związku z trudną sytuacją szpitala w Józefowie?
Przede wszystkim zmienić sposób zarządzania tym miejscem. Osoby odpowiedzialne za zdrowie i życie małych pacjentów z zaburzeniami psychicznymi powinny dokładnie przyjrzeć się temu co od kilku lat dzieje się w MCN na poziomie zarządzania a co jest w dużej mierze przyczyna aktualnego kryzysu i powtarzających się nadużyć w tym miejscu. Należy jak najszybciej wprowadzić Politykę Ochrony Dzieci przed krzywdzeniem we wszystkich placówkach zajmujących się leczeniem dzieci. W obecnej sytuacji kryzysu należałoby wygasić oddział dziecięcy, przestać przyjmować tam pacjentów, zanim dojdzie do tragedii.
Ale to wszystko oczywiście nie załatwi sprawy wadliwego systemu. Na szczeblu rządowym muszą zostać podjęte konkretne decyzje, które pozwolą lekarzom, psychologom, pielęgniarkom pomagać pacjentom.
Teraz ważne są doraźne posunięcia, ale przede wszystkim należy zastanowić się, jak sytuację rozwiązać w przyszłości. Szacuje się, że co piąty zgon małoletniego spowodowany jest samobójczym targnięciem się na życie. To więcej niż ginie w wypadkach komunikacyjnych! Chyba nie trzeba więcej argumentów.