- Oddział stacjonarny psychiatrii dzieci i młodzieży przyjmujący w trybie ostrodyżurowym nie jest obecnie miejscem prowadzenia terapii - mówi prof. Tomasz Wolańczyk, ordynator Oddziału Psychiatrii Wieku Rozwojowego Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. J.P. Brudzińskiego w Warszawie
Powiedział mi pan, że jeśli oddział dziecięcy szpitala psychiatrycznego w Józefowie, o którego problemach pisaliśmy wczoraj, przestanie przyjmować pacjentów, pan i jego załoga złożycie wymówienia z pracy. Dlaczego?
Prof. Tomasz Wolańczyk, ordynator Oddziału Psychiatrii Wieku Rozwojowego Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. J.P. Brudzińskiego w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
Gdyż to by oznaczało, że nasz oddział oraz dwa inne, które leczą małoletnich pacjentów, będą musiały przyjąć tych z Józefowa, czyli 40‒50 osób. Wypada więc po 15‒17 dodatkowych osób na placówkę. U nas w oddziale liczącym 20 łóżek mam już 35 pacjentów. Dzieci śpią na łóżkach na korytarzu i materacach. Proszę mi wierzyć, nawet podłogi brakuje. Lekarze, psycholodzy, pielęgniarki, sanitariusze nie byliby w stanie nowymi pacjentami się zająć. Mało tego: jeśli Józefów przestanie przyjmować ostrodyżurowych pacjentów, dla nas będzie to oznaczało, że każdego dnia na oddział będzie przyjmowanych dwóch, trzech, pięciu kolejnych. Nie ma takiej możliwości, doszliśmy do kresu pojemności. Już teraz działamy w stanie kryzysu. Na dyżurze nocnym są trzy pielęgniarki, które z trudem pilnują tych dzieci, które już u nas są.
Kiedy Józefów przestaje przyjmować, pana zespół nie będzie w stanie dalej pracować?
Lekarze z Józefowa już w czerwcu byli gotowi odejść, ale ich zatrzymano obietnicami, których, jak rozumiem, nie zrealizowano. Nikt nie chce pracować w warunkach, które zagrażają bezpieczeństwu ‒ pacjentów czy personelu. Kiedy szukano ordynatora oddziału dziecięcego w Józefowie, proponowano pensję dużo większą niż moja, a poszukiwania trwały długo. Dlatego pracownicy podejmują decyzję o odejściach. Sytuacja osiągnęła stan alarmowy, a każdy dodatkowy pacjent będzie oznaczał jego przekroczenie. Sytuację, kiedy nie będziemy w stanie zapewnić bezpieczeństwa fizycznego dzieciom, zapobiegać aktom agresji fizycznej, seksualnej. Zgoda na to oznaczałaby czekanie, aż stanie się nieszczęście. Już teraz lekarz dyżurny i ordynator mają dwie możliwości: albo odesłać z izby przyjęć pacjenta z myślami samobójczymi, albo przyjąć go na kolejny materac na podłodze, nie będąc pewnym, czy personel będzie go w stanie przypilnować. W obu przypadkach, gdy zdarzy się nieszczęście, przed prokuratorem odpowiadamy dyżurny i ja.
Czy w takich warunkach można porządnie leczyć? Prowadzić psychoterapię?
Oddział stacjonarny psychiatrii dzieci i młodzieży przyjmujący w trybie ostrodyżurowym nie jest obecnie miejscem prowadzenia terapii. To, co możemy zrobić, to doraźnie zabezpieczyć, ustalić rozpoznanie, zaplanować i wdrożyć leczenie, znaleźć miejsce jego kontynuacji, jeśli trzeba uruchomić interwencje prawne i społeczne, a potem wypisać. Terapia trwa miesiącami i powinna być prowadzona w warunkach ambulatoryjnych, w oddziale dziennym, w oddziałach terapeutycznych leczenia nerwic.
Wypisać w pustkę, bo na wizytę u dziecięcego psychiatry trzeba czekać pół roku.
Nie każdy pacjent musi trafić po wypisaniu pod opiekę psychiatry. Dotyczy to na pewno dzieci leczonych farmakologicznie. Ważniejsza niekiedy jest terapia rodzinna, indywidualna, ale tutaj też terminy są wielomiesięczne. Ale to już problem Ministerstwa Zdrowia, NFZ, urzędu wojewódzkiego. Sytuacja zagrożenia trwa od wielu miesięcy.
Jak wyjść z tej pułapki?
Dokument, który opracowaliśmy w zespole działającym przy ministrze zdrowia, liczy wiele stron, trudno go streścić podczas krótkiej rozmowy. Ale mówiąc w skrócie, podstawą jest zwiększenie ambulatoryjnej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej, aby nie wszystkie dzieci musiały trafiać do psychiatry dzieci i młodzieży, a oddział stacjonarny nie był „pierwszą linią” udzielania pomocy. Ten program zmian, jeśli uda się wprowadzić, zafunkcjonuje mam nadzieję za kilka lat. Cele doraźne to zapewnienie opieki medycznej w istniejących oddziałach poprzez natychmiastowe zwiększenie finansowania, żeby zatrzymać ludzi. Może trzeba też na cito otworzyć nowe oddziały, żeby tych małoletnich pacjentów gdzieś pomieścić. System właściwie się załamał.
Ile trzeba by było wydać, żeby zahamować upadek?
Nasz oddział przynosi miesięcznie ok. 200 tys. zł straty szpitalowi, mając 175-proc. obłożenie. Mam wrażenie, że to nie jest tylko kwestia pieniędzy. Bo nie ma takiej kwoty, która opłaciłaby utratę bezpieczeństwa. Łóżek psychiatrycznych brakuje w całej Polsce. Udaje się czasem przewieźć pacjentów zgłaszających się do izby przyjęć do Świecia, Torunia czy Lublina, ale tam też jest przepełnienie, ciut mniejsze, niż w mazowieckim. Obłożenie powyżej 150 proc. we wszystkich oddziałach jest tutaj normą.
Przepełnienie, frustracja personelu sprawiają, że trudno zarządzać takim bałaganem. W Józefowie pojawiły się podejrzenia, że jeden z sanitariuszy zatrudniony na oddziale młodzieżowym molestował seksualnie pacjentkę.
Wszędzie tam, gdzie są dzieci, mogą się pojawić osoby chcące to wykorzystać. Wśród nauczycieli, instruktorów harcerskich itd. Jednak, według mojej, być może ograniczonej, wiedzy nie jest to znaczący problem w oddziałach, gdzie leczy się chore psychicznie bądź zaburzone małoletnie osoby. Natomiast problemem niewątpliwie jest to, że nabór na stanowiska pomocnicze jest niekiedy negatywny. Bo mało kto w takich warunkach, przy tak niskiej płacy chce pracować.