Według analiz resortu zdrowia ich liczba jest wystarczająca. Tymczasem dyrektorzy szpitali apelują o odroczenie wejścia w życie norm zatrudnienia − do czasu zwiększenia ich liczby w systemie.
Według analiz resortu zdrowia ich liczba jest wystarczająca. Tymczasem dyrektorzy szpitali apelują o odroczenie wejścia w życie norm zatrudnienia − do czasu zwiększenia ich liczby w systemie.
Zdaniem szefów placówek wprowadzenie norm od przyszłego roku jest nierealne. Do apeli o wydłużenie tego terminu, które od kilku miesięcy płyną z placówek medycznych do ministerstwa, przyłączyła się w zeszłym tygodniu Polska Federacja Szpitali.
– Niż demograficzny w zawodzie pielęgniarki coraz bardziej zagraża prawidłowemu funkcjonowaniu szpitali. Wprowadzenie norm w tej sytuacji to bardzo odważna decyzja. Nasze dane mówią wyraźnie, że spowoduje to, iż część oddziałów będzie miała bardzo duże problemy – mówi Mariusz Wójtowicz, prezes zarządu Szpitala Miejskiego w Zabrzu, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali.
Wprowadzenia zasady, że liczba personelu jest uzależniona od liczby łóżek na oddziale, środowisko pielęgniarskie domaga się od lat. W tym roku resort zdecydował się spełnić ten postulat. Przygotowano projekt rozporządzenia dotyczący lecznictwa szpitalnego, zgodnie z którym wskaźniki miały wynosić 0,6 na łóżko (dla oddziałów o profilu zachowawczym) i 0,7 (dla zabiegowych). Przy czym miało być zachowane vacatio legis, by szefowie placówek zdążyli się przygotować. Jednak na początku lipca minister zawarł porozumienie z samorządem i związkiem zawodowym pielęgniarek, na mocy którego normy mają wejść w życie od przyszłego roku. Od 1 lipca dla oddziałów pediatrycznych równoważniki mają być wyższe − 0,8 w oddziałach zachowawczych i 0,9 w zabiegowych.
Uzgodniono również sukcesywne wprowadzenie norm w obszarach nieobjętych projektowanym rozporządzeniem: opieka psychiatryczna i leczenie uzależnień, ambulatoryjna opieka specjalistyczna, rehabilitacja lecznicza, leczenie uzdrowiskowe, stacjonarne świadczenia pielęgnacyjne i opiekuńcze w ramach opieki długoterminowej oraz opieka paliatywna i hospicyjna.
Jednocześnie pielęgniarkom obiecano włączenie dodatku (tzw. zembalowego) do podstawy wynagrodzenia. Co to oznacza dla dyrektorów? Że muszą ponieść koszty pochodnych od wyższych płac. A już od przyszłego roku zwiększyć stan zatrudnienia albo zmniejszyć liczbę łóżek.
Środowisko pielęgniarskie zdaje sobie sprawę z tych problemów. Ale przekonuje, że wprowadzenie norm jest konieczne dla bezpieczeństwa pacjentów. Iwona Borchulska, rzeczniczka Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, podkreśla, że zostały one wyliczone na poziomie minimum. − Weźmy przykładowo chirurgię, gdzie wskaźnik ma wynosić 0,7. Przy 30-łożkowym oddziale daje to 21 pielęgniarek. Jedna to najczęściej oddziałowa, zostaje 20 podzielone na cztery brygady. Proszę doliczyć urlopy, zwolnienia. To wcale nie jest dużo − wskazuje.
/>
Jeszcze bardziej obrazowo tłumaczy to Katarzyna Kowalska, prezeska Stowarzyszenia Pielęgniarki Cyfrowe. − Ostatnio przez pomyłkę w grafiku było nas na dyżurze trzy zamiast dwóch i to, co zwykle robimy do godz. 13, zrobiłyśmy do godz. 10. To pokazuje, że nie warto oszczędzać na rękach do pracy – mówi.
Potrzeby wprowadzenia norm nikt nie neguje. Pojawiają się jednak pytania, skąd wziąć dodatkowy personel, skoro od lat słyszymy, że pielęgniarek brakuje. A może raczej – jak wskazuje Katarzyna Kowalska – są na rynku, ale z powodu niskich zarobków nie pracują w zawodzie.
Według raportu Związku Powiatów Polskich ponad 90 proc. podległych im szpitali będzie musiało w związku z normami zwiększyć zatrudnienie. W sumie wskazano na potrzebę stworzenia dodatkowych 6792 etatów, średnio prawie 84 na jeden podmiot.
Tymczasem z szacunków resortu wynika, że personelu nie zabraknie. Z analizy, która posłużyła do oceny skutków wprowadzenia norm, do której dotarł DGP, wynika, że do ich spełnienia wystarczy ok. 125,5 tys. pielęgniarek, a obecnie pracuje ich w systemie ponad 134 tys.
− Zgodnie z naszymi analizami normy są do spełnienia przy liczbie pielęgniarek, które aktualnie pracują. Natomiast może się zdarzyć, że w jakichś miejscach jest lokalny niedobór – tłumaczy Krzysztof Jakubiak, rzecznik resortu.
Rzeczywiście sytuacja w poszczególnych regionach jest zróżnicowana. Pielęgniarek brakować będzie jedynie w woj. opolskim, za to w mazowieckim jest ich znacznie więcej, niż przewiduje minimum, dobra sytuacja jest też w śląskim.
Mariusz Wójtowicz podkreśla jednak, że tym optymistycznym danym przeczą doświadczenia z codziennego zarządzania szpitalem.
Autorzy raportu ZPP, zastanawiając się, skąd te rozbieżności, wskazują, że ministerstwo szacowało zapotrzebowanie na poziomie województw, nie analizując sytuacji w poszczególnych podmiotach. Zatem w niektórych szpitalach będzie występował nadmiar, a w innych niedobór. Aby spełnić normy, musiałoby dojść do przepływu kadr pomiędzy szpitalami, co w praktyce może okazać się niewykonalne. Jeszcze trudniejsza byłaby alokacja personelu na poziomie województw.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt tej sprawy. Na razie normy mają być wprowadzone w lecznictwie szpitalnym – tam sytuacja kadrowa jest najlepsza (113,8 tys. zatrudnionych obecnie w stosunku do ponad 93 tys. etatów potrzebnych po wprowadzeniu norm). Jednak w innych zakresach, o których mówi lipcowe porozumienie, braki są znaczne. We wszystkich województwach występuje niedobór personelu w opiece paliatywnej i hospicyjnej, psychiatrycznej i leczeniu uzależnień, świadczeniach pielęgnacyjnych i opiekuńczych w ramach opieki długoterminowej, zaś w przypadku rehabilitacji leczniczej niedoboru nie ma tylko w dwóch. Wiele z nich to obszary, w których zarobki są najniższe.
− Pamiętajmy, że gros pielęgniarek zarabia na minimalnym poziomie. Tam, gdzie dobrze płacą, nie ma wakatów – wskazuje Katarzyna Kowalska.
Szefowie placówek odpowiadają, że płacą tyle, na ile pozwala kontrakt. – Już dziś środki przekazywane z NFZ trafiają przede wszystkim na wynagrodzenia, nie na realizację świadczeń. Oczekujemy zwiększenia wartości punktu, bo od wielu lat jest ona taka sama, a oczekiwania płacowe – całkiem słusznie – rosną – mówi Mariusz Wójtowicz.
Rzecznik MZ wskazuje jednak, że kontrakty są podwyższane, zmienia się wycena świadczeń, a sytuacja finansowa szpitali się poprawia. − Jest oczywiście walka o pieniądze, wiadomo, że szpitale domagają się większych środków, ale z roku na rok mają wzrost – przekonuje.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama