W porozumieniu, które zakończyło protest, zapisano, że rezydenci mogą otrzymywać dodatkowe wsparcie (w wysokości 600 lub 700 zł brutto miesięcznie, w zależności od dziedziny) w zamian za zobowiązanie się do pracy w kraju przez dwa z pięciu lat przypadających bezpośrednio po ukończeniu szkolenia specjalizacyjnego.
W projekcie nowelizacji ustawy o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2017 r. poz. 2110), która ma zrealizować porozumienie ministra z rezydentami, zapisano, że stypendia te należy odpracować w podmiocie leczniczym, który udziela świadczeń opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych, w wymiarze czasu pracy odpowiadającym co najmniej jednemu etatowi.
Zapis ten oburzył rezydentów. – Nie tak umawialiśmy się z ministrem – przekonują.
Wykluczenie części specjalistów
– Podpisując porozumienie ujęliśmy to dość ogólnie, gdybyśmy chcieli pisać całą ustawę, to ten spór trwałby jeszcze długo – mówi Jarosław Biliński z Porozumienia Rezydentów OZZL, który brał udział w rozmowach z ministrem Łukaszem Szumowskim. – Natomiast umówiliśmy się dżentelmeńsko, słownie, że zapis ten oznacza, że po prostu trzeba będzie odpracować dwa lata w Polsce. Niezależnie od formy i miejsca zatrudnienia – podkreśla.
Łukasz Jankowski, inny z liderów protestu, dodaje, że rezydenci zaskoczeni są także zapisem o wymiarze jednego etatu. Zwraca uwagę, że wielu specjalistów pracuje na kontraktach bądź innych formach zatrudnienia – np. patomorfolodzy często na umowach-zleceniach, a stomatolodzy prowadzą własną działalność gospodarczą. – To nie przystaje do realiów. Uważamy, że te zapisy są niezgodne z porozumieniem, są zbytnim ograniczeniem, szkodliwym dla wielu specjalistów – ocenia.
Jarosław Biliński dodaje, że są specjalizacje, które na etat państwowy nie mają szans, na przykład dermatolodzy, okuliści, anestezjolodzy czy patomorfolodzy.
Jego zdaniem, jeśli pozbawi się lekarzy możliwości pracy w niepublicznych jednostkach, będzie to poważny problem, przede wszystkim dla pacjentów.
– Ustawa nie powinna z założenia nikogo wykluczać, powinna być jak najbardziej sprawiedliwa. Prowadzimy cały czas dialog z ministerstwem i mamy już zgodę na pewne zmiany. Na przykład że będzie to mogła być placówka prywatna, choć z jakimkolwiek kontraktem z NFZ. To nie do końca nas zadowala, bo są osoby, które nie mają szans na pracę w placówkach z kontraktem. Przede wszystkim jednak chcemy, żeby zostało dotrzymane to, na co się umawialiśmy, i dlatego protestujemy – podkreśla Biliński.
Odnosząc się do zapisów projektu, minister Szumowski tłumaczył, że jest w nim mowa o wymiarze etatu, co nie oznacza pracy na etacie. Jeśli chodzi o to, gdzie ma być odpracowywane wsparcie, szef resortu zdrowia rzeczywiście uważa, że powinny to być podmioty, które mają jakiś kontrakt z NFZ. Ale niekoniecznie na wszystkie świadczenia i niekoniecznie osoba odpracowująca stypendium musi udzielać tych objętych umową z funduszem.
To by oznaczało, że młodzi lekarze mogliby pracować w prywatnej placówce, np. abonamentowej, która ma kontrakt na wybrane procedury z konkretnej dziedziny, ale jest to tylko niewielki wycinek jej działalności. Czy to jest rozwiązanie, które przyniesie korzyści pacjentom? Minister jest przekonany, że tak, bo gdy przybędzie lekarzy w systemie, kolejki się zmniejszą – jeśli pacjent skorzysta ze świadczenia w sektorze niepublicznym, zwolni kolejkę do tych finansowanych przez NFZ. Podkreśla jednak, że chodzi przede wszystkim o to, żeby zapewnić pacjentom dostęp do publicznej służby zdrowia, bo w prywatnej kolejek nie ma.
Gdzie szkolenie, tam praca
Nieco inaczej na tę kwestię zapatrują się dyrektorzy placówek. Ich zdaniem odpracowywanie dodatkowego wsparcia powinno mieć miejsce przy realizacji świadczeń objętych kontraktem.
– Uważamy, że to jest logiczny zapis, choć prawdopodobnie nie jest on konieczny. Bo tak czy inaczej lekarze po zakończeniu specjalizacji będą potem w większości pracować w systemie kontraktującym z NFZ – uważa Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali.
Wskazuje, że do swojego szkolenia rezydent potrzebuje środowiska, w którym będą przebywać pacjenci z „szerokim wachlarzem chorób”, a tak jest w szpitalach, które mają kontrakty. – Skoro rezydenturę odbywają w szpitalach pełnoprofilowych, sieciowych, które świadczą usługi całodobowe, mają szpitalne oddziały ratunkowe, izby przyjęć itd., to logiczne jest, że powinni dalej pracować na rzecz tych ośrodków, które ich wyszkoliły – ocenia. Zwraca uwagę, że choć szkolenie specjalizacyjne finansowane jest z budżetu, placówki, które je prowadzą, również w nie sporo inwestują.
– Jeśli rezydentom, którzy zakończą to szkolenie w szpitalach kontraktujących z funduszem, powiemy, że mogą to odpracować w prywatnej poradni, która celowo kontraktu nie ma, będziemy osłabiać system, który ich wykształcił. My jesteśmy temu przeciwni. Jesteśmy za tym, by to odpracowanie miało miejsce w jednostkach kontraktujących z NFZ. Co więcej, wydaje nam się, że to są najczęściej ośrodki, które rezydentów wyszkoliły. Z punktu widzenia dyrektorów szpitali jest to słuszne – uważa Fedorowski.
Zwraca przy tym uwagę, że korzystanie z dodatkowego wsparcia w trakcie rezydentury nie jest obowiązkiem. – Zupełnie inaczej byłoby, gdyby był to mechanizm obowiązujący wszystkich. Ale to jest tylko opcja dla chętnych, w zamian za pewne zobowiązanie – podkreśla.
Konsultacje projektu kończą się w tym tygodniu. Rezydenci zapowiedzieli, że będą domagać się zmiany tych przepisów. Wkrótce się przekonamy, na jakie rozwiązanie ostatecznie zdecyduje się resort zdrowia.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach