Zapisy tak skonstruowano, by główny wzrost środków przeznaczanych na pensje nastąpił po kolejnych wyborach parlamentarnych - mówi w wywiadzie dla DGP Grzegorz Byszewski, ekspert Pracodawców RP.
Projekt ustawy o płacach minimalnych w ochronie zdrowia ma wreszcie trafić do Sejmu. Wewnątrz rządu wreszcie zapadły w tej sprawie decyzje. Sprawa ciągnęła się od wielu miesięcy, czemu?
Projekt ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne w podmiotach leczniczych od początku był dla rządu trudnym przedsięwzięciem. I nikogo nie satysfakcjonuje. Proponowane zapisy w ustawie spowodują ogromny zawód pracowników medycznych, którzy oczekują szybszego i bardziej stanowczego wzrostu wynagrodzeń, co widać m.in. w obywatelskim projekcie, jaki przygotowali związkowcy.
Równocześnie podwyżki, choć obejmą tylko część pracowników najgorzej zarabiających i w dodatku będą niskie, to i tak powodują ogromne koszty dla całego systemu ochrony zdrowia.
W tym roku 1 lipca różnica między najniższymi pensjami a docelowymi miałaby stopnieć o 10 proc. Część osób już szacuje, że będzie to często kilkanaście, kilkadziesiąt złotych miesięcznie, i to głównie w małych szpitalach, gdzie płace są niższe niż w metropoliach.
To prawda. Warto zwrócić uwagę, że tak skonstruowano zapisy, aby główny wzrost środków przeznaczanych na pensje nastąpił po kolejnych wyborach parlamentarnych. Ustawa przewiduje dla różnych zawodów wskaźniki docelowe, które mają być przemnażane przez wysokość średniej płacy w gospodarce. Ale przez pierwsze kilka lat ustalono, że mnożona będzie przez 3900 zł brutto. Przez to będą rosnąć stosunkowo wolno.
Wolno, ale dla resortu finansów i tak za szybko. Podobno znowu zgłosił uwagi.
Ustawa przed długi okres była w rządzie blokowana. Na pewno Ministerstwo Finansów, ale pewnie także i inne resorty, będą do końca zgłaszały do niej uwagi. Ocena skutków regulacji załączona do projektu pokazuje, jak ochrona zdrowia wpływa na inne resorty – koszt wdrożenia tej ustawy dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych to ponad 39,5 mln zł, a dla Ministerstwa Sprawiedliwości prawie 20 mln zł. MZ przewidział, że koszty poniesie także i Fundusz Pracy w wysokości 18 mln zł (z niego finansowane są lekarskie rezydentury).
Podmioty lecznicze będą musiały znaleźć pieniądze na te podwyżki. W tym roku 195 mln zł, a do 2022 r. włącznie blisko 9 mld zł, tylko skąd?
Wskazanie w OSR, że wdrożenie ustawy zostanie sfinansowane w całości ze środków NFZ, niestety oznacza, że przy braku wzrostu nakładów na ochronę zdrowia koszty te zapłacą pacjenci poprzez zmniejszenie dostępności do świadczeń lub samorządy poprzez ogromny wzrost zadłużenia szpitali. Jeśli to zestawimy z dynamicznym wzrostem płacy minimalnej w całej gospodarce, to widać, że sytuacja finansowa szpitali nie będzie w najbliższym okresie dobra. Znając plany w zakresie publicznego finansowania ochrony zdrowia do 2020 r. – 4,7 proc. PKB rocznie na ten cel według Wieloletniego Planu Finansowego Państwa, wyraźnie widać, że podmioty lecznicze nie będą miały rezerw, aby sfinansować wzrost kosztów wynagrodzeń. Będzie to twardy orzech do zgryzienia dla osób rządzących w latach 2019–2023. Zresztą ta ustawa ma być kłodą podłożoną pod nogi osób, które będą u steru władzy w tym czasie.