Czas oczekiwania to jeden z głównych czynników decydujących o wyniku leczenia – opóźnienie w rozpoznaniu i rozpoczęciu kuracji przekłada się na rokowanie dla pacjenta. Pakiet onkologiczny, który wszedł w życie na początku 2015 r., zakładał między innymi ustanowienie maksymalnego czasu oczekiwania na diagnostykę i leczenie oraz zniesienie limitów finansowania świadczeń z nimi związanych. W założeniach brzmi dobrze.



Czy pakiet osiągnął swój cel i kolejki na leczenie chorób nowotworowych się skróciły? Resort zdrowia deklaruje, że tak. Jednak bazując wyłącznie na takich deklaracjach, nie jesteśmy w stanie tego potwierdzić. Dotyczą one stanu po reformie, ale nie wiadomo, jak było przed nią. Planując i wprowadzając zmiany, ministerstwo nie pokazało danych na temat tego, jak wyglądała sytuacja wyjściowa – jak długo przed wejściem w życie pakietu pacjent onkologiczny czekał w kolejce na diagnostykę wstępną, pogłębioną i rozpoczęcie leczenia. Pojawia się pytanie, czy w ogóle takimi danymi dysponowało?
Brak ścisłych i wiarygodnych informacji to pierwszy kardynalny błąd planowania reformy, gdyż uniemożliwia potwierdzenie osiągnięcia zamierzonych celów. Z szeroko zakrojonego badania opartego na ankietach i analizie historii choroby pacjentów wynika, że na przełomie lat 2014/2015 pacjent onkologiczny czekał od podejrzenia do rozpoczęcia leczenia około 77 dni. Rok później czas oczekiwania skrócił się do 74 dni. Trzy dni to wynik nieznaczący w sensie klinicznym i statystycznym. Raport z badania przedstawiony przez Fundację Onkologia 2025, która wsparła jego realizację, pokazał, jak realia pakietu onkologicznego rozchodzą się z całościowo mierzoną „ścieżką pacjenta”. Przede wszystkim jednak za pomocą jednolitej metody zmierzono zmianę, jaka zaszła na przestrzeni roku. Tę pracę powinni byli zaplanować i zrealizować reformujący system.
Drugi błąd to brak metodologii pomiaru uzyskiwanych wyników. Wprowadzono rozwiązanie, ale zaniedbano diagnozę i ocenę rezultatów. To oznacza, że na poziomie systemu nie można stwierdzić, czy zadziałało ono zgodnie z intencjami. W przypadku niepowodzenia – nikt nie szuka przyczyny i nie zareaguje odpowiednio szybko. Reakcja może nastąpić dopiero w odpowiedzi na „alarm” – doniesienia oparte na indywidualnych relacjach i doświadczeniach. A wydawałoby się, że to takie proste – skoro rozwiązujemy problem, to naturalną rzeczą jest weryfikacja uzyskiwanych wyników. To wciąż jednak nie jest oczywiste.
Wśród innych grzechów pakietu onkologicznego wymieniane są: pośpiech przy wprowadzaniu, niska jakość narzędzi informatycznych, biurokratyzacja, „zabetonowanie” na poziomie ustawy szczegółowych rozwiązań. To nie są błędy założeń, ale realizacji. Rozwiązania takie jak: konsylium lekarskie, koordynator opieki pacjenta – także limity czasów oczekiwania – funkcjonują w wielu systemach i uważane są za dobrą praktykę. Ale sposób wdrożenia pakietu onkologicznego pokazał, że w rękach kiepskiego zarządcy marnowane są nawet obiecujące rozwiązania – a wraz z nimi energia, praca i szczątkowe już zaufanie wszystkich zaangażowanych w system osób. Prosty fakt, że liczy się nie tylko to, „co” wprowadzamy, ale też „jak”, zdaje się umykać wszystkim kolejnym ekipom rządzącym niezależnie od opcji politycznej. W efekcie po 25 latach służba zdrowia jest nie tylko źródłem największej frustracji i niepokoju społecznego, ale i obszarem, o którym mało wiemy i poruszamy się po omacku od rewolucji do rewolucji.
To ważny sygnał ostrzegawczy dla obecnej ekipy, która zdaje się podążać śladami poprzedników i popełnia te same błędy, ryzykując utratę cennego czasu i kredytu zaufania związanego ze zmianą władzy. Nikt, kto projektuje reformy i rozsądnie myśli o zarządzaniu nimi, nie zaplanowałby choćby wprowadzenia sieci szpitali, które zrealizować ma NFZ i prawie jednoczesnej likwidacji samego NFZ. A to tylko jeden z wielu przykładów z katalogu rozproszonych reform planowanych aktualnie przez Ministerstwo Zdrowia.
To również ważny sygnał dla nas – pacjentów, obserwatorów i komentatorów tych zmian. Przyzwyczailiśmy się do czekania na złote środki – gotowe, zamknięte, perfekcyjne rozwiązania, które raz wprowadzone po prostu zadziałają i będą funkcjonować przez lata. Takich rozwiązań po prostu nie ma. Przedstawienie jasnego planu wdrożenia, rzetelnej oceny możliwych skutków, mierzalnych celów i ich monitorowania, zapobieganie ryzykom i zaplanowanie reakcji na wypadek ich wystąpienia, a na koniec – poddanie się weryfikacji na podstawie jasnych kryteriów pomiaru uzyskiwanych wyników to jedyna recepta na sukces. To jednocześnie punkt najtrudniejszy do zaakceptowania dla autorów reform. Zgoda na inne sposoby realizacji oznacza przyzwolenie na niedoskonałość reform i potrzebę ich korygowania.