Polacy coraz mniej ufają biurom podróży. Od początku roku niewypłacalność lub upadłość ogłosiło już 9. touroperatorów. To najgorszy rok w historii branży. Kto zawinił? NIK skontroluje zasady przyznawania koncesji touroperatorom w urzędach marszałkowskich i resorcie sportu.
Polacy coraz mniej ufają biurom podróży. Od początku roku niewypłacalność lub upadłość ogłosiło już 9. touroperatorów. To najgorszy rok w historii branży. Kto zawinił? NIK skontroluje zasady przyznawania koncesji touroperatorom w urzędach marszałkowskich i resorcie sportu.
/>
Już 44,2 proc. Polaków z powodu ostatnich bankructw zrezygnowałoby z wczasów zorganizowanych przez touroperatora na rzecz wyjazdu na własną rękę – wynika z badania przeprowadzonego dla DGP przez Homo Homini.
Konsumenci stali się też bardziej ostrożni w selekcji biura, z którym wybiorą się na urlop. Ceną przy wyborze wycieczki kieruje się już tylko 13,5 proc. Najważniejszym kryterium stała się marka i renoma biura oraz opinie na forach internetowych. Kieruje się nimi 45,4 proc. kupujących – wynika z badania Homo Homini.
To słuszne podejście. Wiele biur, zwłaszcza tych mniejszych, zaniżało cenę, by tylko zyskać klientów. Przykładem może być wystawianie ofert w serwisach grupowych, na których trzeba godzić się na 50-proc. upusty. – To działanie nastawione na stratę. Turystyka to branża niskomarżowa. W najlepszych latach marża sięga 3 proc. – tłumaczy Krzysztof Piątek, prezes Polskiego Związku Organizatorów Turystyki.
Niedoświadczonym firmom zaczyna brakować pieniędzy na opłacenie zobowiązań wobec przewoźników czy hotelarzy. I muszą ogłaszać niewypłacalność. Każde biuro za rejs samolotu musi zapłacić na tydzień przed wylotem. Do tego linie lotnicze pobierają przed sezonem depozyt za cały jeden rejs – ok. 150 – 200 tys. zł. Problemem nowych biur jest też to, że w pojedynkę nie są w stanie wyczarterować samolotu. Nawiązują sojusze z innymi podmiotami. W takiej sytuacji upadłość partnera kończy się ich bankructwem.
Choć skala upadłości na polskim rynku turystycznym jest niewielka w porównaniu z brytyjskim czy francuskim, na których w tym roku zbankrutowało już po kilkadziesiąt podmiotów, to problem jest znaczący.
Z szacunków wynika, że w tym roku z powodu upadłości polskich biur ucierpiało już łącznie 35 – 40 tys. osób. Najwięcej w związku z bankructwem Sky Club, z powodu którego skrócone wakacje lub ich zupełny brak przytrafił się ok. 23 tys. klientom.
Na sprowadzenie turystów z zagranicy do kraju urzędy marszałkowskie wydały już 6 mln zł. W większości przypadków udało się pokryć te koszty z ubezpieczeń, jakie miały biura podróży. Były jednak przypadki, że kwoty te nie wystarczały. Tak stało się w przypadku biura Alba Tour, którego suma gwarancyjna opiewała na 209 tys. zł. Koszty ściągnięcia 351 turystów sięgnęły natomiast 600 tys. zł. To oznacza, że z budżetu Wielkopolski dołożono 400 tys. zł. Podobnie może stać się w przypadku Mati World Holidays z Chorzowa.
Ubezpieczenie, czyli suma gwarancyjna, wyliczane jest na podstawie obrotów za poprzedni rok, ale jeśli biuro tyle nie działa, płaci stawkę minimalną – 40 tys. euro. To obecnie nieco ponad 160 tys. zł.
– Sumy gwarancyjne są zbyt niskie. Urzędy marszałkowskie niby mogą wnioskować o ich zwiększenie. Jednak nie mają do tego podstawy. Od września 2010 r. nie mają możliwości sprawdzania kondycji finansowej touroperatorów – tłumaczy Piotr Todorczuk, kierownik biura prasowego urzędu marszałkowskiego w Małopolsce.
W efekcie z sumy gwarancyjnej nie starcza nie tylko na sprowadzenie turystów do kraju, ale także na wypłatę odszkodowań czy zwrot pieniędzy osobom, które nie wyleciały. Jedynym wyjściem staje się droga sądowa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama