Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej
Jakiś czas temu powiedziałem „żegnaj” polskim sklepom internetowym i zaprzyjaźniłem się z chińskim Aliexpress. Oczywiście zanim to nastąpiło, przez pół roku starałem się pokonać wewnętrzną barierę mentalną – za każdym razem, gdy w polu „numer karty kredytowej” wpisywałem ostatnią cyfrę, w głowie dźwięczały mi złowrogie słowa: „Xi Jinping wyczyści twoje konto, a jego ludzie wydłubią ci oczy pałeczkami do ryżu”. I wycofywałem się rakiem. Jednak któregoś wieczoru wypiłem za dużo, omsknął mi się palec na klawiaturze i doprowadziłem sprawę do końca.
Od tamtej pory co rusz kupuję coś za Wielkim Murem: słuchawki, kable, buty, ciuchy, naklejki, ładowarki, baterie, elektroniczne gadżety, okulary, uchwyty do telefonów, statywy, zabawki i inne pierdoły, włączając w nie magiczne gąbki (szybko i dokładnie usuwają ze ścian i innych powierzchni ślady po kredkach, farbach i wymiocinach moich dzieci). Jedne z tych rzeczy okazały się potrzebne bardziej (gąbki najbardziej), inne mniej, jeszcze inne wcale. Ale wszystkie dotarły, były dobrej jakości (poza ciuchami) i oczywiście dużo tańsze. Jednak najbardziej do zakupów za Wielkim Murem przekonała mnie tamtejsza obsługa. Sprzedawcy odpisują w pięć minut od wysłania im e-maila, dopytują, czy przesyłka dotarła, czy jestem zadowolony z jakości i dają rabaty na kolejne zamówienia. Gdy raz wycofałem się z transakcji, pieniądze w pięć dni wróciły z powrotem na moje konto. Bez pytań, narzekań i konieczności wypełniania jakichkolwiek papierów. Kiedy jeden produkt nie dotarł przez sześć tygodni, jego sprzedawca natychmiast nadał drugi i przepraszał mnie tak, jakby co najmniej przejechał mojego psa.
Dla porównania, spróbujcie zwrócić się z najdrobniejszą reklamacją do jakiegoś polskiego sklepu internetowego. Najpierw poproszą, żebyście odesłali im produkt, później wypełnili milion dokumentów potwierdzonych notarialnie, następnie zwalą winę na kuriera lub producenta, a na koniec uznają, że to wszystko wasza wina i zagrożą, że jak się od nich nie odczepicie, to przejadą wam psa.
Azjaci dobierają się Europejczykom do tyłka i – jeśli szybko się nie ockniemy – zaraz będą w środku. Koreańczycy w zasadzie już się u nas rozgościli. Odpowiadają za chłodzenie i mrożenie żywności w moim domu, za projekcje bajek dla moich dzieci, za dostęp do internetu, moje rozmowy telefoniczne, a także odkurzanie naszych dywanów. Jakby tego było mało, na rynku pojawił się właśnie pierwszy koreański samochód, który mógłbym mieć. Szczerze mówiąc – choć jeszcze z trudem przechodzi mi to przez gardło – to nawet chciałbym go mieć.
No więc Kia Optima GT w wersji kombi – bo o niej mówię – ma absolutnie wszystko to, czego oczekuję od rodzinnego, eleganckiego kombi. Bardzo dobrze wykończone, przestronne wnętrze, ogromny bagażnik, wygodne fotele, porządne wyposażenie, czytelne zegary, przyjemnie grający sprzęt audio, dobrą nawigację, a wszystko to obsługuje się prosto i intuicyjnie jak łyżkę do zupy. Do tego jest ładna, ale w klasyczny, nienarzucający się sposób. Renault Talisman to kwiecista koszula od Ralpha Laurena, Ford Mondeo – dżinsy i bluza, Toyota Avensis – sztruksy w kolorze ziemi i wełniany sweter w romby. A Optima to idealnie skrojona marynarka założona na białą dopasowaną koszulę. W wersji GT ma tylko tenisówki na nogach. Jest dobra na każdą okazję i za kilka lat będzie wyglądała równie dobrze jak dzisiaj. To samo tyczy się wnętrza – nie ma tu niczego, co można by uznać za ekstrawaganckie. Jest prosto i elegancko. Czyli dokładnie tak, jak powinno być w rodzinnym kombi – samochodzie, za kierownicą którego dajecie do zrozumienia światu, że wasze życie seksualne całkowicie zamarło, a największą rozrywką jest grabienie liści i sprzątanie kup po labradorze. „Rodzinne kombi” to synonim wyrażenia „Oglądam »Klan« ” albo „Jestem nudny jak suszenie grzybów”.
Sęk w tym, że Optima w wersji GT wcale nie jest nudna. Ma 245 koni, rozpędza się do setki w około siedem sekund i maksymalnie może jechać 230 km/h. A w rzeczywistości sprawia wrażenie jeszcze żwawszej niż na papierze! To zasługa dźwięków wydobywających się spod maski. Żaden samochód w tej klasie nie brzmi tak dobrze – to coś pomiędzy płuczącym gardło Tomem Jonesem a nadlatującym messerschmittem. Jednocześnie jednak nie musicie obawiać się, że waszym pociechom zaczną krwawić uszy. Podobnie jak o to, że złamiecie im kręgosłup na pierwszej napotkanej nierówności, bo zawieszenie Optimy... Zacznijmy od tego, że razem z układem kierowniczym dostrajał je człowiek, który wcześniej pracował dla BMW. Nie wiem, ile złota, wielbłądów i dziewic ofiarowali mu Koreańczycy, ale wiem jedno – opłaciło się. Optima GT nie jest ani trochę za twarda i ani trochę za miękka. Jest po prostu idealnie zestrojona. Pewnie, przewidywalnie i precyzyjnie się prowadzi. Do tego dochodzi bardzo dobry sześciobiegowy automat, który odczytuje wasze intencje lepiej niż żona w chwili, gdy przynosicie do domu kwiaty, a akurat nie wypadają jej imieniny ani żadna rocznica.
Wady? Tak, są. Jeśli macie więcej niż 185 cm wzrostu, w żadnym wypadku nie zamawiajcie szklanego dachu, bo będziecie cały czas walili głową w podsufitkę. A jeśli nie macie rąk szympansa, to dobrze by było, abyście uzbroili się w jakieś patyki do obsługi dotykowego ekranu – bo palcami go nie dosięgniecie bez odrywania pleców od fotela. Ale to już naprawdę wszystko. Jeśli mam być szczery, to w kategorii „najbardziej emocjonujący normalny rodzinny samochód” Optima GT dostaje ode mnie 11 punktów na 10 możliwych. Także dlatego, że kosztuje 150 tys. zł, podczas gdy podobnie wyposażony Passat z porównywalnym motorem zaczyna się ocierać o 200 tys. zł. A skoro już jesteśmy przy Volkswagenie, to myślę, że Niemcy powinni czuć się poważnie zaniepokojeni. Szczerze mówiąc, Optima jest jedynym godnym konkurentem Passata. Koreańczycy osiągnęli to, o czym wiele innych marek od lat tylko marzy – zbliżyli się do ideału.
PS: Właśnie przeczytałem to, co napisałem raz jeszcze i dotarło do mnie, że za chwilę pojawi się mnóstwo pytań o to, ile zapłaciła mi Kia za zrobienie jej takiej reklamy. Uprzejmie informuję, że jeszcze nic. Na razie czekam na kontrpropozycję Volkswagena...
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama