Pierwszy tekst, jaki napisałem na tych łamach na temat transportu, opatrzony był tytułem „Możemy nie zdążyć z e-rejestrem przewoźników”. Już wtedy – a był to czerwiec 2012 r. – powinienem był napisać, że z rejestrem nie zdążymy na pewno: termin mijał bowiem z końcem roku, a resort kierowany wówczas przez Sławomira Nowaka przygotował dopiero projekt założeń do nowelizacji ustawy o transporcie drogowym. Myślałem jednak naiwnie, że rząd – by uniknąć postępowania Komisji Europejskiej – błyskawicznie przepchnie nowelizację, zwłaszcza że sami przewoźnicy upatrywali wówczas w e-rejestrze raczej szasnę niż zagrożenie.
Pierwszy tekst, jaki napisałem na tych łamach na temat transportu, opatrzony był tytułem „Możemy nie zdążyć z e-rejestrem przewoźników”. Już wtedy – a był to czerwiec 2012 r. – powinienem był napisać, że z rejestrem nie zdążymy na pewno: termin mijał bowiem z końcem roku, a resort kierowany wówczas przez Sławomira Nowaka przygotował dopiero projekt założeń do nowelizacji ustawy o transporcie drogowym. Myślałem jednak naiwnie, że rząd – by uniknąć postępowania Komisji Europejskiej – błyskawicznie przepchnie nowelizację, zwłaszcza że sami przewoźnicy upatrywali wówczas w e-rejestrze raczej szasnę niż zagrożenie.
Od tamtego czasu na budynku ministerstwa przy ul. Chałubińskiego dwa razy zdążyła się zmienić tabliczka z jego nazwą. Nowaka zastąpiła najpierw Elżbieta Bieńkowska, potem Maria Wasiak, teraz mamy ministra Andrzeja Adamczyka. Tylko rejestru wciąż nie ma. Na ile było to spowodowane nieudolnością urzędników, a na ile działaniami lobbystów firm informatycznych zainteresowanych tym, aby rejestr zaspokajał przede wszystkim potrzeby jego wykonawcy – nie wiem.
Wiem jednak, że im opóźnienie we wdrożeniu unijnych zobowiązań było większe, tym więcej było w projekcie zapisów, które z uruchomieniem rejestru przewoźników nie miały nic wspólnego. Pod koniec kadencji rządów PO do projektu doklejono zmianę załącznika z mandatami. Być może resort liczył na to, że nikt nie zauważy, jeśli pilnie wprowadzając rejestr podwyższy się przy okazji grzywny dla transportowców.
Przedsiębiorcy to jednak dostrzegli, zrobiła się awantura i – choć rząd projekt przyjął – ostatecznie nie trafił on do Sejmu. Nowy minister Andrzej Adamczyk ponownie skierował projekt na Radę Ministrów, jednak nie został on nawet zamieszczony ani w Biuletynie Informacji Publicznej ministerstwa, ani na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Dopiero po przyjęciu przez Radę Ministrów, na skutek interwencji DGP, projekt został upubliczniony. I co się okazało? Znów, niejako przy okazji, doklejono w nim kolejne zaostrzenie przepisów. Tym razem chodzi o regulacje dotyczące utraty tzw. dobrej reputacji, niezbędnej do wykonywania zawodu przewoźnika drogowego. Nie dość, że część przewidywanych wymagań zgodnie z unijnym prawem nie jest obligatoryjna, to niektóre są wręcz surowsze od tych unijnych. Trudno się dziwić, że przewoźnicy – szczególnie międzynarodowi, którzy walczą z dyskryminującymi ich przepisami z Francji czy Niemiec – czują się, jakby im rząd wkładał kij w szprychy.
I znowu: zamiast szybko przyjąć przepisy o elektronicznym rejestrze, w Sejmie trwają dyskusje nad przepisami, które go bezpośrednio nie dotyczą. Część z nich za pół roku i tak trzeba będzie zmieniać, bo zacznie obowiązywać nowe rozporządzenie KE dotyczące klasyfikacji poważnych naruszeń, które mogą prowadzić do utraty dobrej reputacji przez przewoźnika drogowego. Ale widocznie wciąż mamy dużo czasu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama