Eksperci: ktoś powinien stworzyć wspólny rozkład jazdy, jednolity system ulg, aplikację dla podróżnych i rozsądnie zarządzić dotacjami.

– W resorcie infrastruktury nie ma ciała, które całościowo zajmowałoby się integracją i rozwojem transportu zbiorowego. W efekcie nie ma co marzyć o tym, by np. wreszcie wdrożyć jeden system ulg na autobusy i na kolej czy stworzyć wspólny bilet na różne środki transportu – mówi DGP Piotr Rachwalski, były prezes Kolei Dolnośląskich, a obecnie szef Przedsiębiorstwa Komunikacji Metropolitalnej. – Bez fundamentalnych zmian nie da się zrobić dobrego transportu publicznego – przekonuje Rachwalski.

Autobusy podlegają teraz departamentowi transportu drogowego, który zajmuje się innym ważnym działem – przewozem ładunków. Ten m.in. odpowiada za rozwiązywanie problemów kierowców tirów, w tym protestów spowodowanych napływem tysięcy ciężarówek z Ukrainy. Kolej podlega zaś departamentowi kolejnictwa i jednocześnie innemu wice ministrowi. Rachwalski przekonuje, że przydałoby się ciało, które nie tylko stworzy jednolity system ulg, lecz także jeden wspólny rozkład kolejowo-autobusowy, który będzie dostępny we wspólnej aplikacji i na stronie www. Powinno także wprowadzić minimalne standardy transportu publicznego. Ktoś skutecznie musi zajmować się walką z białymi plamami transportowymi i dystrybucją środków na ten cel. – Brakuje dobrej polityki transportowej na poziomie krajowym. Przewozy międzywojewódzkie są zlecane spółce PKP Intercity. Robione jest to jednak bez żadnych wymagań, bez kontroli. Przewoźnik kolejowy dostaje ogromną dotację, ale wciąż są rejony kraju, które są słabo skomunikowane. Sensowne byłoby wpuszczenie konkurencji na najbardziej oblegane trasy. Dotacje powinny być wówczas przerzucone do rejonów, gdzie jest kiepski transport. Tyle że minister nie musi wyłącznie zlecać przewozów kolejowych. Powinny one być uzupełniane autobusami. Ktoś to musi spinać – mówi Rachwalski. Proponuje, by w resorcie utworzyć departament publicznego transportu zbiorowego.

Argumentację Piotra Rachwalskiego popiera Michał Wolański z Instytutu Infrastruktury, Transportu i Mobilności Szkoły Głównej Handlowej. – Wydział nadzorujący transport publiczny jest teraz w departamencie transportu drogowego, który zajmuje się bardzo ważnymi zagadnieniami związanymi z transportem ciężarowym, gdzie jest dużo politycznych, ważnych tematów. Nic dziwnego, że temat komunikacji mu umyka. Kwestie związane z transportem zbiorowym mogą zostać włączone do departamentu kolejnictwa, który powinien mieć poszerzone kompetencje – mówi.

Według niego nowe ciało powinno się zająć kilkoma pilnymi sprawami. – To zmiany w ustawie o publicznym transporcie zbiorowym i ustawie o funduszu rozwoju przewozów autobusowych. Obecne regulacje są nieskuteczne. Po pandemii transport poza miastami pochłania więcej pieniędzy, a mimo to nie udało się powstrzymać jego regresu. Fundusz autobusowy trzeba zaprojektować na nowo. Wydaje się, że trzeba odejść od formuły grantowej. Jeśli uważamy, że transport publiczny powinien być równomiernie rozwinięty w całej Polsce, to nie może być na to konkursów. Przecież nie ma konkursów decydujących, w której gminie będą szkoły czy drogi – zaznacza Wolański. Według niego drugie nieporozumienie to ustawowy podział na komunikację gminną, powiatową i wojewódzką. – Nigdzie w Europie tak to nie funkcjonuje. Wszędzie jest jeden szczebel odpowiedzialny za komunikację. Powinny zostać zaprojektowane struktury, które zorganizują transport publiczny. Przykładowo obowiązek taki nakładamy na powiaty, które dostają na to zadanie znaczone pieniądze. Jeszcze lepiej byłoby powołać związki międzypowiatowe, które otrzymują subwencję z funduszu autobusowego i środki dopłat do ulg ustawowych – mówi Wolański. Proponuje, by Polskę pokryć nie więcej niż stoma takimi związkami, współpracującymi ściśle z koleją, a 2 mld zł z dopłat do ulg i funduszu autobusowego podzielić między tych sto związków. – Po dodaniu do tego wpływów z biletów oraz środków wydawanych przez gminy na przewozy szkolne takie podmioty mogłoby robić sensowne rzeczy - twierdzi. Podkreśla, że aby osiągnąć efekt, w jednym systemie muszą się znaleźć źródło finansowania i cel podróży. Nie gmina powinna odpowiadać za transport. – Ludzie jeżdżą dalej: za pracą czy nauką – zaznacza.

Marcin Gromadzki z firmy doradczej Public Transport Consulting przyznaje, że przewozy użyteczności publicznej w praktyce nie mają merytorycznej opieki ze strony resortu. – W szczególności widać to na przykładzie komunikacji miejskiej, która przede wszystkim ma wsparcie Izby Gospodarczej Komunikacji Miejskiej. Ministerstwo uważało, że jest to problem samorządów – zaznacza. Zgadza się, że na nowo trzeba podejść do problemu przywracania połączeń poza miastami. Trzeba też zmienić ustawę o publicznym transporcie zbiorowym, bo ostatnia nowelizacja była fasadowa. ©℗