Francja opublikowała rozporządzenie do tzw. ustawy Macrona. Tworzy ono bariery administracyjne dla zagranicznych przewoźników. Dla małych firm oznacza zamknięcie rynku.

Od 1 lipca zagraniczne firmy wykonujące przewozy na terenie Francji będą musiały płacić kierowcom przynajmniej 9,61 euro za godzinę. Tego dnia wchodzą w życie przepisy francuskiej ustawy loi Macron. A wydane do niej rozporządzenie nakłada – poza poziomem wynagrodzenia – wiele wymogów dla przewoźników spoza Francji. Chodzi m.in. o obowiązek uprzedniego zgłaszania kierowców, posiadania nad Sekwaną przedstawiciela czy prowadzenia dokumentacji w języku Balzaca.

Maciej Wroński z organizacji Transport i Logistyka Polska alarmuje, że dla małych przedsiębiorców w praktyce oznacza to konieczność opuszczenia francuskiego rynku. Jeśli zaś chodzi o dużych, to stawia pod znakiem zapytania opłacalność ich działalności.

– Francja to kolejny po Niemczech kraj, który za pomocą protekcjonistycznych przepisów zamyka dla zagranicznej konkurencji rynek usług transportowych. Z tym, że w porównaniu z niemiecką ustawą o płacy minimalnej regulacje Paryża są jeszcze bardziej wyśrubowane – uważa Wroński. Przykład: za nieprzestrzeganie przepisów przewidziano sankcje nie tylko dla przewoźnika, lecz także dla zleceniodawcy. A to może odstraszać europejski biznes od współpracy z naszymi firmami.

– Polski przedsiębiorca będzie kontrahentem wysokiego ryzyka niezależnie od tego, jak bardzo się stara i jak wysoki poziom profesjonalizmu reprezentuje – komentuje Joanna Jasiewicz, adwokat z kancelarii Gide Loyrette Nouel. Podobny efekt miało wprowadzenie ustawy o płacy minimalnej w Niemczech. – Wraz z jej wejściem w życie z partnera godnego zaufania nagle staliśmy się partnerem wysokiego ryzyka. Jeden z niemieckich ubezpieczycieli wypuścił już na rynek ubezpieczenie od współpracy z polskimi przewoźnikami – zauważa Maciej Wroński.

Niemiecka ustawa o płacy minimalnej (MiLoG) z koniecznością zgłaszania pracowników i wypłacania stawki godzinowej na poziomie 8,5 euro to mały problem w porównaniu z tym, jaki firmom transportowym zgotował francuski ustawodawca. Od pierwszego lipca przedsiębiorcy wykonujący przewozy nad Sekwaną będą musieli wypłacać wynagrodzenie w wysokości przynajmniej 9,61 euro za godzinę. Czekają ich też nowe uciążliwe wymogi administracyjne, określone w wydanym właśnie dekrecie nr 2016–418.
I tak przedsiębiorcy będą musieli za każdego kierowcę wypełnić zaświadczenie o delegowaniu (ważne przez pół roku). Sporządzony w języku francuskim dokument (będzie można go złożyć też elektronicznie) musi zawierać m.in. dane kontaktowe firmy, osób nią zarządzających, oznaczenie systemu ubezpieczeń społecznych, do którego odprowadzane są składki, wszelkie dane dotyczące kierowców, stawki godzinowe brutto (w przeliczeniu na euro), koszty diet i ryczałtów, a także dane firmy lub osoby fizycznej pełniącej funkcję przedstawiciela na terenie Francji.
ikona lupy />
Co przewiduje ustawa Macrona / Dziennik Gazeta Prawna
Francuski łącznik
Zgodnie z rozporządzeniem przedstawiciel firmy przewozowej będzie musiał na wypadek kontroli dysponować odcinkami wypłat za okres oddelegowania każdego kierowcy lub równoważnymi dokumentami świadczącymi o wynagrodzeniu. Muszą one zawierać takie elementy, jak przeliczona na euro stawka godzinowa, okres i rozkład czasu pracy stanowiące podstawę wynagrodzenia, urlopy i dni wolne oraz elementy wynagrodzenia, które się do nich odnoszą, a także dokumenty poświadczające rzeczywistą wypłatę pensji.
Przy czym trzeba pamiętać, że chodzi nie tylko o wynagrodzenie minimalne wynoszące 9,61 euro/h. Musi ono być też odpowiednio powiększone o dodatek za wysługę lat wynikający z obowiązującego we Francji układu zbiorowego płac dla sektora transportu.
– Przedsiębiorca nie tylko będzie musiał zgłosić pracownika, ale też zweryfikować, do której klasy pracowników, według nomenklatury francuskiej, ma być zakwalifikowany, bo to ma zasadnicze znaczenie dla wysokości wymaganego wynagrodzenia – tłumaczy mec. Joanna Jasiewicz z kancelarii Gide Loyrette Nouel.
Dla polskich firm transportowych nowe przepisy mogą oznaczać nie tylko wzrost kosztów prowadzenia działalności, ale nawet wykluczenie z tamtejszego rynku.
– Nie wyobrażam sobie, żeby firma mająca jeden czy dwa pojazdy była w stanie opracować dokumentację w języku francuskim w takim stopniu, by nie budziło to zastrzeżeń. By była w stanie zapoznać się z przepisami francuskiego prawa i regulacjami wynikającymi z umów branżowych; wreszcie by było ją stać na utrzymywanie stałego pełnomocnika na terenie Francji – ocenia Maciej Wroński, prezes organizacji pracodawców Transport i Logistyka Polska.
– Dlatego prawdopodobnie z chwilą wdrożenia tych przepisów wszystkie mikroprzedsiębiorstwa, firmy rodzinne, posiadające jedną lub dwie ciężarówki, wypadną z tamtejszego rynku – mówi prawnik, który przypomina, że z 30 tys. polskich firm, które zajmują się transportem międzynarodowym, aż 90 proc. stanowią małe przedsiębiorstwa.
I nawet jeśli powstaną firmy, które będą specjalizowały się w reprezentowaniu przewoźników w kontaktach z organami kontrolnymi na terenie Francji, to – biorąc pod uwagę ceny usług prawniczych na Zachodzie – wiele polskich podmiotów może nie być stać na korzystanie z ich usług.
Ale nowe pomysły Paryża będą także ogromnym problemem dla dużych przewoźników.
– Spełnienie wymagań administracyjnych będzie się wiązało z poniesieniem dodatkowych, niemałych kosztów. Przedsiębiorcy będą musieli się zastanowić, czy po dostosowaniu się do francuskich wymogów ten kierunek będzie nadal opłacalny – podkreśla Maciej Wroński. – To jest de facto zamykanie rynku usług transportowych, co jest sprzeczne z istotą Unii – dodaje.
Archiwum na kółkach
Ale to nie wszystko. Dekret wprowadza też obowiązek posiadania przez kierowcę przetłumaczonej umowy o pracę i potwierdzenia, że został zgłoszony jako pracownik delegowany.
– Wyzwaniem dla firm będzie zabezpieczenie się przed skutkami świadomego niewypełnienia narzucanych przez francuskie prawo obowiązków. A takich sytuacji nie możemy wykluczyć i tu dostrzegam spore pole do nadużyć – wskazuje mec. Joanna Jasiewicz.
Odpowiedzialność za niewypełnianie obowiązków spada bezpośrednio na zarząd spółki, a nie na osobę odpowiedzialną za naruszenie.
– Może się okazać, że nawet gdy spółka wdroży odpowiednie procedury, to nie będzie mogła się uwolnić od odpowiedzialności za celowe działanie pracownika wbrew przepisom – zaznacza prawniczka.
Transportowcy narzekają, że obowiązek generowania coraz to nowych dokumentów w różnych językach w odniesieniu do ich branży to nadmierne utrudnienie. I służy nie tyle dobru pracowników, co ochronie własnego rynku.
– Rozumiem, że ma to jakieś uzasadnienie w przypadku np. pracowników firm budowlanych delegowanych do innego kraju, ale nie powinno się przepisów o delegowaniu stosować do transportu, w którym wykonuje się przewozy, często ad hoc, do różnych krajów – komentuje Tadeusz Wilk ze Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
– Jeśli dla każdego kraju trzeba będzie tłumaczyć dokument dla kierowcy, to w kabinie będzie musiał wozić istne archiwum. Z kolei, jeśli przedsiębiorca będzie musiał stosować za każdym razem inne przepisy płacowe, w zależności od tego, w jakim kraju odbywa się transport, to dojdziemy do absurdu – irytuje się Tadeusz Wilk.
Rejestr dobrej reputacji
Rząd przyjął wczoraj projekt nowelizacji ustawy o transporcie drogowym. Wprowadzi on Krajowy Rejestr Elektroniczny Przedsiębiorców Transportu Drogowego. Będzie to platforma umożliwiająca wymianę danych między krajami Unii Europejskiej. W rejestrze znajdą się: wykaz przedsiębiorców, którzy mają zezwolenie na wykonywanie zawodu przewoźnika drogowego; wykaz popełnianych przez nich poważnych naruszeń, a także lista osób, które zostały uznane za niezdolne do kierowania operacjami transportowymi przedsiębiorcy – do czasu przywrócenia dobrej reputacji.
Dane gromadzone w ewidencji przedsiębiorców będą jawne i publicznie dostępne. Natomiast dane gromadzone w ewidencji naruszeń oraz osób zarządzających transportem, które utraciły tzw. dobrą reputację, będą udostępniane na wniosek. Upoważnione do tego będą starostwa, wojewódzcy inspektorzy transportu drogowego, policja, straż graniczna, służba celna, inspekcja pracy , zarządcy dróg i sądy oraz Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Łączny koszt utworzenia i funkcjonowania rejestru do 2025 roku wyniesie 55,89 mln zł.