Po tekstach o Citroenie, Toyocie Avensis, Renault Kadjarze i wakacjach nad polskim morzem wyszło na to, że nic mi się nie podoba, jestem marudą, malkontentem, nie znam się, a w dodatku – jak ujął to jeden z bardziej błyskotliwych komentatorów z Sosnowca – „w du...e byłem i gó...o widziałem”.
Porsche 911 GT3 RS / Dziennik Gazeta Prawna
Porsche 911 GT3 RS
Jeżeli dobrze policzyłem, na przestrzeni zaledwie dziesięciu dni i dwóch tekstów opublikowanych także w internecie, dwudziestokrotnie życzono mi wywalenia z pracy, sześćdziesiąt trzy razy nazwano mnie idiotą, siedemnastokrotnie usłyszałem, że „puściłem bąka”, a raz grzecznie poproszono mnie wprost, żebym „odpie...ł się od Sosnowca”.
Po przeczytaniu tego wszystkiego wyrzuciłem komputer, zerwałem umowę z dostawcą internetu, zamknąłem się w domu, rozpłakałem, spiłem, naszykowałem już żyletki, gdy nagle do łazienki weszła żona z doskonałą, niewątpliwie najlepszą od wielu dni informacją. Że mój psychoanalityk właśnie wrócił z urlopu. Przyjechał i przepisał mi jakieś zielone i czerwone pastylki, po których definitywnie zabronił mi dwóch rzeczy: czytania komentarzy w sieci i prowadzenia samochodu. I kazał dużo odpoczywać. I nie marudzić. A najlepiej gdzieś wyjechać.
Tak więc w poniedziałek wsiadłem w samolot. Był to wspaniały śmigłowy saab 340 zaliczający się do kategorii very oldtimer. Panował w nim większy hałas niż w hucie stali, ale jack daniel’s w mojej głowie darł się jeszcze głośniej. Po prawie dwóch godzinach lotu byłem w Lipsku. Lipsk to taki niemiecki Sosnowiec – piękne, zadbane miasto, w którym czuć NRD-owską pogodę ducha i nikt nie rozumie, czemu reszta Niemiec się z niego śmieje. Cały czas zachęcająco lało, a temperatura wynosiła idealne 15 stopni Celsjusza. Po prostu wymarzone warunki do jazdy porsche po torze. Bo właśnie po to się tam wybrałem.
Jeżeli kupicie sobie cayenne, panamerę albo macana, również możecie udać się do Lipska i osobiście odebrać auto w tamtejszej fabryce Porsche. Serio. Auto nie przyjedzie na lawecie do lokalnego dilera, lecz kluczyki do niego dostaniecie tuż po tym, jak opuści taśmę montażową. Kosztuje to ekstra ponad 1 tys. euro. A to tak, jakby McDonald’s żądał dodatkowych 10 zł za to, że daje wam możliwość osobistego odebrania big maca przy kasie. Na szczęście w przypadku Porsche możecie jeszcze przy okazji zwiedzić fabrykę, niewielką wystawę historycznych modeli, a także przejechać się swoim nowiutkim autem po torze, którego zakręty są wiernie odwzorowanymi kopiami fragmentów najsłynniejszych torów wyścigowych świata.
Zażyłem więc obie przepisane przez lekarza tabletki i całkowicie ignorując fakt, że zakazał mi prowadzenia po nich auta, od razu wsiadłem za kierownicę czegoś wściekle pomarańczowego, co z tyłu miało przymocowaną wieeeeeelką półkę, najprawdopodobniej dla gołębi. Napis poniżej głosił, że mam do czynienia z GT3 RS, ale sposób, w jaki naniesiono go na karoserię (po prostu czarnym mazakiem), sugerował, że to najtańsze i najgorsze porsche w całym portfolio producenta. O tym, że mechanicy po prostu porzucili ten model podczas pracy i go nie skończyli, świadczyło rusztowanie znajdujące się w miejscu tylnych foteli, sznurki wystające z drzwi zamiast porządnych klamek oraz opony bez bieżnika.
Tradycyjnie marudząc i klnąc pod nosem na cały świat, przekręciłem kluczyk w stacyjce, ruszyłem z miejsca i dokładnie w tym momencie zaczęły działać tabletki. Ta czerwona sprawiła, że dostałem natychmiastowej erekcji, natomiast zielona wywołała problemy z pęcherzem i zwieraczami. Wydaje mi się, że przy projektowaniu tego samochodu brał udział sam Isaac Newton, któremu Porsche słono zapłaciło za to, że wyłączył prawo ciążenia. Nawet na mokrym asfalcie, lecz z oponami przystosowanymi do jazdy po suchym (semi-slick), GT3 RS łamało prawa fizyki – na Curve di Lesmo (długi ostry prawy skopiowany z toru Monza) bez trudu osiągnąłem grubo powyżej 100 km/h, a tylko kilkusetmetrowa prosta wystarczyła, by dobić do 200 km/h. Wskazówka obrotomierza dobijała przy tym do cyfry 9, a to, co docierało do moich uszu... Ujmę to tak: twórczość Behemota i Slayera to przy tym operetka.
Chwilę wcześniej przejechałem się „zwykłym” GT3 i możecie mi wierzyć – te dwie dodatkowe litery R i S są warte każdej złotówki. Dopłacacie 199 tys. zł za 25 koni więcej, szerszy rozstaw kół, szersze opony, większy spojler. Cały rachunek zamyka się kwotą 900 tys. zł. A samochodu macie tu przecież mniej – żeby obniżyć masę, pozbawiono go większości bajerów poprawiających komfort jazdy, w tym tradycyjnych klamek wewnętrznych. Mimo to (albo właśnie dzięki temu) obecnie jest to jeden z najlepszych sportowych samochodów na świecie. Owszem, są bardziej imponujące od niego pod względem wyglądu, mocy czy osiągów, ale żaden nie daje takiej czysto mechanicznej, nieskażonej elektroniką przyjemności z jazdy jak GT3 RS. Nie ma tu żadnych turbin, napędów na cztery koła, sztucznych wspomagaczy i wodotrysków. Jesteście tylko wy i narwane 500 koni wyciśnięte z wolnossącej czterolitrówki. A całość trzyma się drogi jak plastelina dywanu. Jestem pewien, że gdyby nie fotel zapożyczony wprost ze sportów wyczynowych, na pierwszym zakręcie wyfrunąłbym przez boczne okno, a GT3 RS, nic sobie z tego nie robiąc, pojechałoby dalej. Z jednej strony jest to samochód przerażający, z drugiej – fascynujący. Uczy pokory i szacunku do swojej siły, ale jednocześnie zachęca do tego, byście spróbowali się z nim zmierzyć. Żeby go kupić, musicie mieć nie tylko wspomniane 900 tys., lecz także jaja ze stali. I właśnie po to jest tor w Lipsku – żeby specjaliści wam te jaja wyhodowali. Kupcie porsche, jedźcie tam i niech goście o posturze hobbitów, zwani instruktorami, pokażą wam, co i jak robią z tymi samochodami. A później – pod ich okiem – spróbujcie zrobić to wy. Jeżeli wam się uda, to wkroczycie na ścieżkę uzależnienia. Jeżeli nie – odłamki z waszych stalowych klejnotów będą zbierali w promieniu dwóch kilometrów od miejsca, w których wbiliście się w drzewo. To system zero-jedynkowy. Nie ma tu nic pomiędzy. Żadnych kompromisów. I to w tym samochodzie podoba mi się najbardziej.
PS Panie doktorze, bardzo dziękuję! Te tabletki naprawdę świetnie działają. Niestety, obawiam się, że jeżeli Forsal.pl, Dziennik.pl i GazetaPrawna.pl znowu wrzucą mój tekst do internetów, to w przyszłym tygodniu będę potrzebował ich znacznie więcej.