Pewien portal internetowy podał, że Holenderski Instytut Naukowy przeprowadził badania, po których oświadczył, że „Istnieje bezpośredni związek pomiędzy posiadaniem bmw a byciem dupkiem”.
Pewien portal internetowy podał, że Holenderski Instytut Naukowy przeprowadził badania, po których oświadczył, że „Istnieje bezpośredni związek pomiędzy posiadaniem bmw a byciem dupkiem”.
/>
/>
Najpierw pomyślałem, że jest to tak oczywista teza, że jakiś kretyn z tytułem profesora powinien zostać rozstrzelany za to, że w ogóle przyszło mu do głowy wydać tysiące euro na jej udowodnienie. Ale później zacząłem nabierać podejrzeń. No bo przecież badali to ludzie z Holandii – kraju słynącego ze smoków spacerujących po ulicach w towarzystwie Jezusa, Dartha Vadera i mężczyzn w pończochach. Później sprawdziłem, czy istnieje coś takiego jak „Holenderski Instytut Naukowy”. Nie istnieje. Choć to akurat specjalnie mnie nie zdziwiło, bo przecież historia nie pamięta żadnego holenderskiego wynalazcy czy sławnego uczonego. Ser Gouda – to już wszystkie naukowe osiągnięcia tego kraju.
Koniec końców informacja okazała się żartem wymyślonym najpewniej przez właścicieli mercedesów i audi. Niemniej spowodowała, że przez dłużą chwilę zastanawiałem się, co by było, gdyby naprawdę przeprowadzono takie badania psychologiczno-motoryzacyjne. Oczami wyobraźni widzę ich wyniki: „Istnieje bezpośredni związek pomiędzy posiadaniem mercedesa a byciem martwym”; „Decydujący się na zakup fiata są samotnikami. W przeciwnym razie ktoś by ich uświadomił, że robią najgłupszą rzecz w życiu”; „Kierowcy subaru mają poważne problemy ze słuchem, suzuki ze wzrokiem, a dacii – z całą głową”; „Radość z posiadania citroëna jest porównywalna do radości z posiadania chlamydii”; „Toyoty są równie niezawodne na drodze, jak ich właściciele w zrzędzeniu”.
Prawda jest jednak taka, że wszystkie utrwalane latami stereotypy o samochodach i ich właścicielach obecnie można wsadzić między bajki. A konkretnie między „Jak dobrze wyglądać po 40.” Krzyśka Ibisza a „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Pozwólcie, że spróbuję wam to udowodnić na przykładzie dwóch kompaktów: forda focusa i citroëna C4.
Jeżeli chodzi o forda, to przez bardzo długi czas wmawiano nam, że rdzewieje, jest tandetnie wykonany, ma beznadziejne silniki i psuje się szybciej niż mleko wystawione na słońce. Teoretycznie był konkurencją dla volkswagena, ale to mniej więcej tak, jakby konkurencją dla spodni od Armaniego miały być sztruksy z Raszyna. Ostatnio jednak wszystko się zmieniło. Jeździłem nowym focusem z 1,5-litrowym doładowanym benzyniakiem (150 koni) i jestem zachwycony. Trzyma się drogi jak libijski uchodźca tratwy u wybrzeży Lampedusy. Ma genialne i ciche zawieszenie, bezpośredni, ale nie nadwrażliwy układ kierowniczy – wszystko to w lepszym gatunku niż u golfa. A do tego jest zaskakująco cichy – przy 140 km/h słychać własne myśli, a przy 180 można normalnie rozmawiać z pasażerami. Skoro przy pasażerach jesteśmy, to focus oferuje wystarczającą przestrzeń dla czterech, przy czym dwóch z nich powinno być w wieku szkolnym. Nie mam tu jednak na myśli liceum, po którym obecne dzieci są wyrośnięte tak, jakby w przerwach międzylekcyjnych karmiono je wyłącznie polonem.
Jeżeli chodzi o silnik, to 150 koni w wydaniu EcoBoost jest naprawdę idealnym wyborem pod względem kultury pracy i dynamiki. Gorzej z apetytem na paliwo. Podawane przez producenta 7 l w mieście to wartość zakładająca, że przez 20–30 proc. dystansu focusa się pcha. Normalna jazda autostradą to przynajmniej 7,5–8 litrów, a dynamiczniejsza – nawet 10. Z tym można się jednak pogodzić. Z materiałami, których Ford użył do wykończenia wnętrza, już nie. Z każdej strony jest tu za dużo ordynarnego plastiku. Nie zmienia to faktu, że jazda nowym kompaktowym fordem daje dużo przyjemności. To idealny, niedrogi samochód do szybkiego przemieszczania się z punktu A do punktu B. Nawet wtedy gdy są one oddalone od siebie o tysiące kilometrów.
Jeżeli zaś wolicie przemieszczać się nieco wolniej, za to taniej, otoczeni większą ilością przestrzeni, lepszymi materiałami i ogólnym poczuciem beztroski, to polecam citroëna C4 z nowym trzycylindrowym silnikiem o pojemności zaledwie 1,2 l, za to imponującej mocy 130 koni. Choć mówimy o tym samym segmencie rynku, C4 jest zupełnie inny od focusa. Prowadzenie go nie sprawia absolutnie żadnej przyjemności. Układ kierowniczy i zawieszenie skonstruowano tak, abyście mieli wrażenie prowadzenia dmuchanego materaca po najbardziej wartkim odcinku Dunajca. O tym, co dzieje się z przednimi kołami powyżej 160 km/h, informuje was wyłącznie wyobraźnia, bo na pewno nie kierownica.
Innymi słowy, to nie jest samochód dla ludzi, którzy lubią prowadzić, tylko dla tych, którzy lubią jeździć. Spokojnie, bez szaleństw, ale w ultrakomfortowych – jak na tę klasę i cenę – warunkach. Bo pod względem wykończenia, materiałów, przestronności, bagażnika (410 l) i tłumienia nierówności kompaktowa Cytryna nie ma sobie równych. Podobnie jeżeli chodzi o zużycie paliwa (realne jest zmieszczenie się w 7 l i w mieście, i na autostradzie) oraz wyposażenie i cenę – za około 75 tys. zł dostaniecie nawet półskórzaną tapicerkę, nawigację, ogrzewane siedzenia i wiele innych. Niestety od tej kwoty niewiele już urwiecie, bo Citroën właśnie zmienił politykę cenową. Dawniej miał wysoką cenę wyjściową, od której dawał kolosalny rabat i jeszcze w ramach promocji mogliście przespać się z żoną dyrektora salonu. Teraz cennik jest krótszy i mniej w nim absurdów, upustów nie ma, za to wszystko jest proste i czytelne. Jednym słowem, Francuzi właśnie zerwali z ostatnim stereotypem – że są gotowi dopłacać ludziom za to, żeby tylko jeździli ich autami. Już po prostu nie muszą tego robić.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama