Jeśli nic się nie zmieni, od 1 grudnia zpaństwowych autostrad znikną bramki, aopłatę będziemy wnosić elektronicznie. Dobra wiadomość jest taka, że wtedy już ma być możliwość płacenia za pomocą e-biletu autostradowego. Na razie bowiem korzystanie ze specjalnie stworzonej do tego aplikacji (przynajmniej wjej obecnej odsłonie) przez kierowców aut osobowych mija się zcelem.

Jeśli na wieść o tym, że rząd likwiduje bramki na autostradach, oczami wyobraźni widzą państwo podróż bez korków, podczas której szybko i wygodnie można zapłacić za przejazd w sposób elektroniczny, to muszę państwa rozczarować. Po likwidacji szlabanów korki na autostradach będą nadal, a żeby było szybko i wygodnie, musi być wolno i irytująco.
Przede wszystkim zatory przed bramkami tworzą się głównie na autostradzie A1, kiedy to pół Polski rusza nad Bałtyk. Tymczasem system e-TOLL obejmuje tylko dwa odcinki płatnych autostrad zarządzane przez państwo – Stryków–Konin na autostradzie A2 oraz Wrocław–Sośnica na A4. W sumie raptem ok. 260 km. Na pozostałych (a więc na wspomnianym fragmencie A1 między Gdańskiem a Toruniem, a także A2 od Konina do Świecka i A4 miedzy Krakowem a Katowicami) – zarządzanych przez koncesjonariuszy – e-TOLL nie działa i nie wiadomo, czy kiedykolwiek działać będzie. Siłą rzeczy, nawet jeśli od grudnia znikną szlabany na państwowych odcinkach autostrad, to pozostaną one na pozostałych.
W meandrach GPS
A teraz sprawdźmy, jak wygląda oszczędność czasu dzięki e-TOLL. Postanowiłem to przetestować, bo od 24 czerwca można już, korzystając z dwóch prawych pasów, fakultatywnie płacić za przejazd za pomocą aplikacji e-TOLL. Jeśli jednak państwo myślą, że można spontanicznie w drodze ściągnąć aplikację i zapłacić za przejazd (tak jest np. na A1, gdzie można zrobić to błyskawicznie, logując się np. do aplikacji bankowej i wklepując numer rejestracyjny), to tutaj tak to nie działa.
Aplikacja e-TOLL pobiera opłaty, opierając się na nawigacji satelitarnej GPS. Tak jak nie przymierzając aplikacje korporacji taksówkarskich, w których opłata również jest kalkulowana na podstawie trasy przejazdu. Jest to zresztą dziecinnie proste – ściągamy aplikację, rejestrujemy konto, podpinamy kartę i cześć. Choć w przeciwieństwie do aplikacji taksówkarskich, które wyliczają opłaty na podstawie niezliczonej kombinacji tras, aplikacja e-TOLL służy do prostego jak drut pobrania opłaty za przejazd z punktu A do B, to jej poziom skomplikowania jest odwrotnie proporcjonalny.
Spowiedź ze wszystkiego
Wszystko dlatego, że ta sama aplikacja jest przeznaczona zarówno dla pojazdów osobowych i tzw. użytkowników okazjonalnych, jak i dla profesjonalnych firm transportowych posiadających floty po kilkadziesiąt pojazdów. Rejestracja to droga przez mękę – uwierzytelnianie przez profil zaufany, zsynchronizowanie z aplikacją mObywatel, rejestracja internetowego konta klienta (IKK), przypisywanie pojazdu, gdzie nie wystarczy numer rejestracyjny, ale trzeba podać nawet VIN. To wszystko zajmuje mnóstwo czasu i praktycznie nie da się tego zrobić po wyruszeniu w trasę.
Przy definiowaniu płatności nie wystarczy podanie wszystkich danych karty kredytowej, tak by po przejechaniu trasy opłata została pobrana automatycznie. Trzeba zasilić konto z góry jakąś kwotą (minimum 20 zł). Skąd wiedzieć, ile potrzebujemy? W tym celu była specjalna zakładka, w której teoretycznie można było wyliczyć opłatę na podstawie zadeklarowanej trasy. Piszę była, bo gdy po kilku dniach od testowania piszę te słowa, nigdzie nie mogę jej znaleźć. Ale to nic, bo i tak to nie działało i próba określenia z góry wielkości kwoty, którą powinienem zasilić konto, spełzła na niczym.
Intuicja jest przereklamowana
Poza tym aplikacja jest bardzo nieintuicyjna. Ja poległem na komunikacie o nieprzypisaniu pojazdu. Za każdym razem aplikacja odsyłała do internetowego konta klienta, bym przypisał pojazd. I za każdym razem po wejściu w konto okazywało się, że pojazd już na nim widniał, a pieniądze na koncie były. W końcu nawet złamałem „świętą” zasadę testowania polegającą na tym, by podejść do wszystkiego ze świeżą głową, i obejrzałem filmik instruktażowy. Ale i to na nic, bo na filmie taki problem nie wiedzieć czemu nie występował.
W końcu okazało się, że nie ogarnąłem, że aby wszystko razem spiąć, trzeba było jeszcze wpisać specjalny identyfikator z aplikacji w rubryce OBE na IKK. Czy ktoś z państwa wie, co to jest OBE? Ja rozkmniłem to po wielu próbach już po minięciu bramek i po tym, gdy zorientowałem się, że pomimo pokonywanych kilometrów kwota na koncie wcale się nie zmniejsza. No cóż, może jestem mało rozgarnięty, ale znam mnóstwo osób, które mają prawo jazdy, a z technologią są naprawdę na bakier. Jak oni mają sobie z tym poradzić?
Porzućcie nadzieję…
Postanowiłem zaryzykować przejazd, nie będąc pewnym, czy wszystko jest OK z aplikacją jeszcze z jednego powodu. By przetestować drogę sądową. Przez to, że aplikacja mnie przerosła i uruchomiłem płatność za późno, nie została pobrana cała opłata za przejechany odcinek. Co w takiej sytuacji?
Normalnie uczciwy obywatel powinien mieć szansę naprawić swój błąd i uzupełnić opłatę. Nic z tego. Ani aplikacja, ani przepisy prawa tego nie przewidują. Nie można tak po prostu zapukać do Krajowej Administracji Skarbowej obsługującej system e-TOLL i w geście czynnego żalu pokajać się, że wcale się Skarbu Państwa nie chciało oszukać na 5 czy 10 zł i w jakiś sposób wnieść opłatę. O nie, nad bramkami powinien być napis: „Porzućcie nadzieję, którzy tu wjeżdżacie”, bo jeśli coś pójdzie nie tak, możecie tylko czekać na wynoszącą 500 zł administracyjną karę pieniężną. Ale głowa do góry – gdy zapłacicie w ciągu tygodnia, to tylko 400 zł.
Po prostu państwo traktuje każdego jak potencjalnego złodzieja i oszusta. Ja rozumiem, że jak się człowiek obraca w kręgach szeroko rozumianej polityki, to można nabrać takiego skrzywienia, ale bez przesady, czy wszystkich należy mierzyć swoją miarą?
Świadomy tego wszystkiego postanowiłem jednak zadzwonić na infolinię e-TOLL. Byłem szczególnie ciekawy rozmowy, bo Ministerstwo Finansów pochwaliło się, że w niecały miesiąc konsultanci odebrali ponad 32 tys. połączeń, a 90 proc. z nich w ciągu 20 sekund. Tajemnica tego sukcesu szybko się wyjaśniła. Konsultant poprosił o napisanie e-maila i już mógł odbierać kolejny telefon. Na odpowiedź e-mailową czekam czwarty dzień.
Potrzebuję uwagi, nie ignoruj mnie
Ale nic to. Podczas ubiegłotygodniowej konferencji na temat e-TOLL jeden z dziennikarzy branżowych słusznie zauważył, że nie sposób pogodzić wnoszenia opłaty przez aplikację z generalnym zakazem używania urządzeń elektronicznych podczas jazdy. Słysząc te słowa, minister Małgorzata Rzeczkowska, szefowa KAS, uśmiechnęła się pod nosem, a pełnomocnik ministra finansów do spraw informatyzacji wyjaśnił, że aplikacja jest mało absorbująca uwagę kierowcy, bo wystarczy tylko kliknąć „rozpocznij przejazd” podczas wjazdu i „zakończ” po zjechaniu z płatnego odcinka.
Niby tak. Tylko że wystarczy wyłączyć ekran albo przejść do innej zakładki (np. z mapą, muzycznej itp.), by za chwilę uruchomił się sygnał dźwiękowy informujący o działaniu aplikacji e-TOLL. Ustrojstwo w irytujący sposób domaga się uwagi co kilka minut, tylko po to, by po przejściu do aplikacji (co po dłuższej przerwie wymaga ponownego podania numeru PIN) człowiek przekonał się, że nic się nie dzieje i wszystko działa w jak najlepszym porządku.
Owszem, można wyłączyć irytujące powiadomienia. Tyle że wtedy nie usłyszymy, gdy aplikacja poinformuje nas, że straciła sygnał GPS albo o niskim stanie konta.
À propos konta… Co ciekawe, podczas rozpoczętego przejazdu nie można go doładować. W tym celu trzeba wcisnąć przycisk „zakończ przejazd”. Co by się stało, gdyby mi się wyczerpały środki? Pewnie znowu naraziłbym się na karę, bo doładowanie konta wymaga… ponownego wpisania wszystkich danych karty kredytowej (numeru, daty ważności, numeru CVV). A to jest czasochłonne i nie polecam nikomu tego robić w trakcie jazdy.
W dodatku jeszcze w ubiegłym tygodniu najniższą kwotą, jaką można było zasilić konto z poziomu aplikacji, było 120 zł. O ile w przypadku kierowców ciężarówek i osób jeżdżących służbowo jest to jak najbardziej adekwatne, bo taka kwota wystarczy im na trzy dni, o tyle okazjonalny użytkownik autostrad wyjeździ ją w trzy lata. Teraz to zmieniono, ale nadal trzeba na piechotę wpisywać dane karty. Trochę szybciej płatność wykonamy za pomocą blika.
Będzie lepiej?
Reasumując, kiedy pomyślę, ile wysiłku, czasu i kombinowania trzeba było włożyć, żeby zaoszczędzić tych dosłownie kilka minut na opłacenie przejazdu w tradycyjny sposób, to dochodzę do wniosku, że w przypadku aut osobowych nie ma się co spieszyć z instalowaniem aplikacji.
Po pierwsze, wciąż jest nieobowiązkowa i można płacić normalnie. Po drugie, Ministerstwo Finansów zapowiedziało ułatwienie sposobu rejestracji dla pojazdów lekkich. Nie będzie potrzeba podawać tylu danych i będzie to prostsze. Po trzecie, aplikacja cały czas się zmienia, również pod wpływem krytycznych głosów, więc jest szansa, że w grudniu będzie chodzić jak ta lala. Po czwarte, w grudniu będzie można kupić e-bilet autostradowy, co będzie dużo, dużo prostsze, nie będzie wymagało ściągania aplikacji, śledzenia przejazdu itp. Po piąte, od grudnia, nawet jak coś pójdzie nie tak, będą państwo mieć możliwość zapłaty za przejazd w ciągu trzech dni, po prostu wykupując bilet autostradowy na dany odcinek z datą wsteczną. Dopiero gdy tego państwo nie zrobią, zostanie uruchomiona procedura nakładania kary.
Tylko dla wykluczonych cyfrowo nie mam dobrej wiadomości. O ile teraz takie osoby mogą jak wszyscy inni po prostu podjechać do bramki pobrać bilet, a później zapłacić choćby gotówką, o tyle od grudnia będą musieli zjechać wcześniej na stację benzynową i tam kupić bilet autostradowy.