W związku z wymuszonymi na Polsce przez Komisję Europejską zmianami w przepisach środowiskowych realizacja dużych inwestycji infrastrukturalnych może wkrótce znacznie spowolnić – mówią przedstawiciele branży budowlanej.

Narzekają zwłaszcza kolejarze. Szef spółki PKP Polskie Linie Kolejowe Ireneusz Merchel przyznał, że w tym roku będzie mniej przetargów na przebudowę torów, niż zapowiadał to jesienią. Zamiast 17 mld zł ich wartość będzie o 5–8 mld zł mniejsza. Przepisy musimy jednak poprawić, bo Bruksela już w 2019 r. zarzuciła nam, że nie stosujemy się do unijnych dyrektyw. To zaś groziło utratą europejskich dotacji. Główna zmiana polega na ograniczaniu stosowania rygoru natychmiastowej wykonalności dla decyzji środowiskowej, która nie stała się jeszcze ostateczna. Ta decyzja to kluczowy dokument, który jest wydawany na etapie przygotowań. Ów rygor jest często nadawany po to, by przyspieszyć inwestycje i by można było starać się o kolejne dokumenty, np. o pozwolenie na budowę. Według nowych przepisów, które czekają już tylko na podpis prezydenta, sąsiedzi określonej inwestycji oraz organizacje ekologiczne będą mogły m.in. złożyć do sądu administracyjnego wniosek o cofnięcie rygoru natychmiastowej wykonalności do czasu rozpatrzenia odwołania. Ma to zapewnić bardziej skuteczną kontrolę niezależnych organów nad postępowaniem środowiskowym.
Można się spodziewać, że rzeczywiście opóźni to budowy niektórych ważnych dróg czy modernizacje tras kolejowych. Jednak zamiast lamentować, rząd musi wreszcie wymusić sprawniejszą pracę niektórych instytucji. Zwłaszcza tych, które rozpatrują skargi mieszkańców czy organizacji. Teraz dochodzi do kuriozalnych sytuacji, w których na rozpatrzenie odwołania od decyzji środowiskowej trzeba czekać latami. W przypadku dużych inwestycji infrastrukturalnych rozpatruje je Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Dajmy przykład. W przypadku nowej wylotówki z Warszawy w stronę Gdańska, czyli trasy S7 Bemowo – Czosnów, GDOŚ analizuje odwołanie już prawie trzy lata. Według Robert Chwiałkowskiego ze stowarzyszenia Siskom, powinno to trwać maksymalnie pół roku.
Urzędy zakiwały się też w przypadku innej ważnej inwestycji w rejonie stolicy. W 2017 r. szef mazowieckiej regionalnej dyrekcji ochrony środowiska Arkadiusz Siembida wyłączył się z postępowania, bo uznał, że jako mieszkaniec dzielnicy Wesoła, przez którą ma przebiegać wschodnia obwodnica, może być posądzony o stronniczość. Wtedy GDOŚ stwierdził, że decyzję środowiskową powinien wydać oddział w Białymstoku. Ten zrobił to w 2018 r. Kilka tygodni temu, czyli po czterech latach od przeniesienia sprawy na Podlasie, GDOŚ nieoczekiwanie stwierdził, że to przekazanie było bezzasadne. I uchylił decyzję środowiskową. Niektórzy przestają wierzyć, że wschodnia obwodnica stolicy kiedykolwiek powstanie.
W przypadku przekopu Mierzei Wiślanej GDOŚ prawie dwa lata analizował odwołanie od uzgodnień środowiskowych. Wreszcie we wrześniu 2020 r. podtrzymał pozytywną decyzję regionalnej dyrekcji z Olsztyna. Tyle że wtedy budowa przekopu, na którym tak bardzo zależy rządowi, trwała już niemal rok.
W branży budowlanej słyszymy, że zarówno w regionalnych dyrekcjach, jak i w generalnej dyrekcji środowiskowej są braki kadrowe, a urzędnicy są kiepsko opłacani. W efekcie przy setkach inwestycji dochodzi do przeciągania procedur w nieskończoność.
Zreformowanie tych urzędów jest konieczne nie tylko po to, by usprawnić proces przygotowania inwestycji, lecz także po ty, by zrzucić podejrzenia, że decyzje wydawane są pod presją polityczną. ©℗