Kolej to obecnie najlepszy temat dla kabaretu. Niewiele rzeczy, które tam się dzieją, nie wzbudza śmiechu. Fiasko Kolei Śląskich, kłopoty z biletami, wzrost cen za wolniejsze przewozy, Pendolino, które się nie wychyli i nie rozpędzi do prędkości, do których zostało zbudowane.
Kiedy już się jednak pośmiejemy i otrzemy łzy radości, pojawia się dość poważne pytanie – czy aby na pewno koleje powinny się napinać do granic możliwości, aby wydać wszystkie przynależne im pieniądze z UE? Zwłaszcza że dodajemy do nich także środki podatników?
Z punktu widzenia wzrostu PKB – jak najbardziej. Już samo przygotowanie przeróżnych analiz i planów kosztuje, co ma pozytywny wpływ na statystyczny obraz naszej gospodarki. Potem samo wykonawstwo – czy to remonty, czy przebudowy, czy wręcz nowe inwestycje – także pozwala cieszyć się zielonym kolorem na mapie Europy.
I nie ma znaczenia, że za parę lat być może trzeba będzie kolejnych przebudów, modernizacji, a także likwidacji. Bo bez względu na to, czy linię się tworzy, czy ją likwiduje, PKB od tego rośnie. W końcu robotników trzeba zatrudnić (oraz zapłacić im pensje) i do budowy, i do rozbiórki.
Co innego celowość czy sensowność inwestycji kolejowych. Wiadomo, że obecnie mamy trzy grupy w tej branży: całkiem nieźle zarządzane i osiągające przyzwoite wyniki koleje towarowe, biedniejące lub wręcz upadające przewozy osobowe oraz infrastrukturę, która nie odpowiada ani pierwszym, ani drugim, a na dodatek w dużej części jest uzależniona od opinii lokalnych polityków.
W tym trójkącie kluczowa wydaje się infrastruktura, bo ona wpływa na sytuację przewoźników pasażerskich. I trudno się pozbyć wrażenia, że gdyby ludzie odpowiedzialni na kolei za infrastrukturę nie musieli zajmować się przede wszystkim wydawaniem pieniędzy unijnych, sytuacja byłaby lepsza. Gdyby koleje nie miały za dużo pieniędzy, to skoncentrowałyby się na naprawdę potrzebnych z punktu widzenia przewoźników inwestycjach. Dzięki temu front robót byłby ograniczony, więc czas podróży nie wydłużyłby się w sposób tak znaczny jak obecnie.
Na dodatek kolej, która przez lata nie inwestowała na większą skalę, może nie mieć ludzi z doświadczeniem koniecznym do nadzoru nad skomplikowanymi procesami.
I wreszcie, ograniczenia finansowe mogłyby zwiększyć ich motywację do pracy. Obecnie bowiem o tym, czy przeprowadzona inwestycja była konieczna, decyduje nie rzeczywiste zapotrzebowanie, ale raport z firmy konsultingowej zamówiony przez kolejową centralę.