W ogłoszonych dziś przez PLK, planach czasowego zamknięcia niektórych tras, znalazły się także odcinki, które niedawno remontowano i modernizowano.
Zarząd spółki tłumaczy to "błędami przeszłości", których obecne władze nie chcą wyjaśniać.
Tymczasem ekonomista Centrum imienia Adama Smitha Andrzej Sadowski w rozmowie z Informacyjną Agencją Radiową podkreśla, że takie tłumaczenie jest niedopuszczalne. Jeżeli są to pieniądze publiczne wydane na odnowienie infrastruktury, to PLK powinna je oddać.
Drugim rozwiązaniem - wyjaśnia Andrzej Sadowski - jest wpuszczenie, jeszcze przed deregulacją rynku kolejowego, na te odcinki innych, zagranicznych przewoźników. Wtedy zdaniem eksperta, pieniądze nie będą zmarnowane.
Polskie koleje wyłączają za kilka miesięcy 10 procent swoich wszystkich tras. Polskie Linie Kolejowe szacują, że zaoszczędzą 60-80 milionów złotych rocznie. Od grudnia zostanie zamkniętych 2 tysiące kilometrów torów na 90-ciu odcinkach w całym kraju.
Zdaniem specjalisty rynku transportowego Adriana Furgalskiego decyzja o ograniczeniu połączeń jest słuszna. Jak wyjaśnia w rozmowie z IAR, mówiono o tym od lat lecz nikt nie miał odwagi tego zrobić. Ekspert tłumaczy, że przy 19 tysiącach kilometrów linii kolejowych w Polsce, 90 procent ruchu koncentruje się zaledwie na 12 tysiącach.
Wiceprezes PLK Filip Wojciechowski mówił, że czasowo zamknięte mają być połączenia przynoszące największe straty. Na czasowo wyłączonych odcinkach ma zostać utrzymane minimalne zatrudnienie po to, aby infrastruktura nie została rozkradziona. Szacuje się, że utratą pracy zagrożonych będzie około 500 pracowników kolej. Z tymi osobami PKP będzie prowadzić rozmowy na temat zmiany miejsca zatrudnienia. Część z nich znajdzie pracę w PKP, inne będą musiały rozstać się ze spółką. Odchodzący pracownicy będą mogli liczyć na finansowe odprawy.
Zarząd Polskich Linii Kolejowych szacuje, że spółka zarządzająca polskimi torami, przynosi około pół miliarda złotych strat rocznie.