Ta operacja jednak nie powiodła się w przypadku flagowego przewoźnika Węgier, linii Malev, które zwinęły sztandary 3 lutego po 66 latach funkcjonowania. UE po prostu zdecydowała, że firma musi spłacić pomoc publiczną, a rząd przymknął kufer. W efekcie liczba pasażerów w Budapeszcie spadła o 36 proc. i pracę straciło 200 osób – relacjonuje agencja Bloomberg.
Czeskie linie CSA zakończyły także rejsy z Pragi do Belgradu w Serbii, Zagrzebia w Chorwacji i Ljubljany w Słowenii. Natomiast łotewski przewoźnik AirBaltic wykreślił ze swych planów loty do Belgradu i Dubaju.
Polskie Linie Lotnicze Lot również dokonały cięć. Wyeliminowały one połączenia z nowojorskim lotniskiem w Newark, latając tylko do portu Johna. F. Kennedy’ego. Na zimę zawieszono rejsy do Rzymu, ale dodano loty do Hanoweru i Stuttgartu w Niemczech.
„Przewoźnicy płacą cenę za złe zarządzanie finansami’ – mówi Tomas Mencik, analityk w domu brokerskim Cyrrus w Brnie – „Rządy, które pompowały pieniądze ze względów politycznych i prestiżowych są obecnie pozbawione gotówki i żaden komercyjny przewoźnik się tu nie pojawi z wyciągniętą ręką, jeśli nie będzie to miału sensu z biznesowego punktu widzenia”.
Jozsef Varadi, szef Wizz Air z siedzibą w Budapeszcie, największej w Europie Wschodniej taniej linii lotniczej, twierdzi, że państwowi przewoźnicy w regionie są wystawieni na ciosy ze względu brak skali i siły rynkowej, złe zarządzanie i operacyjną nieefektywność.
Kiedy rządy, od Belgradu po Tallin, szukają chętnych na swoje nierentowne linie, regularni pasażerowie coraz częściej przesiadają się z samolotów na mniej kosztowne i bardziej wiarygodne środki transportu.