Rosnąca popularność przystanku we Włoszczowie dowodzi kilku spraw. Przede wszystkim tego, że Polacy w razie potrzeby są gotowi szukać pracy poza miejscem zamieszkania.
Marek Siudaj, zastępca szefa działu branże i finanse

A także się dokształcać, bo spora część ruchu z Włoszczowy odbywa się w weekend, co sugeruje m.in. słuchaczy studiów zaocznych czy podyplomowych. Do tego jeszcze można dołożyć potwierdzenie starego powiedzenia, że pieniądze leżą na ulicy (w tym wypadku – na torach) i trzeba tylko je dostrzec i chcieć się po nie schylić.

Jak się okazuje, może to zrobić nawet jedna ze spółek PKP, czyli holdingu, który generalnie nie słynie z umiejętności zarabiania. Do tego dochodzi jeszcze oczywisty fakt, że Polacy z przyjemnością korzystają z rozwiązań – powiedzmy – prośrodowiskowych i przesiadają się z aut do pociągu, o ile oferta jest dostosowana do ich potrzeb, a nie wynika z chciejstwa i poczucia omnipotencji urzędników i ekologów.

Ale cała ta historia to także przypowieść o roli polityki i polityków. Kiedy pociągi zaczynały stawać we Włoszczowie, domyślano się w tym interwencji śp. Przemysława Gosiewskiego, który – według ówczesnych opinii – chciał sobie ułatwić dojazd do pracy w Warszawie. Kiedy patrzy się na statystyki, wydaje się, że przynajmniej na początku taki rzeczywiście był cel. Jednak przy okazji dał możliwości, które wykorzystali także inni mieszkańcy tamtego regionu.
Zasadniczo bowiem polityka to także sztuka tworzenia możliwości dla innych obywateli. Im więcej osób z nich skorzysta, tym lepiej, tym skuteczniejszy jest polityk. Zwłaszcza że – niestety – zdarza się, że polityk odchodzi tragicznie, ale możliwości, jakie stworzył czy pomógł stworzyć, pozostają.