Przewoźnicy chcieli przywrócić rejsy na własne ryzyko – słyszymy w resorcie infrastruktury.
Od wczoraj do Polski znowu mogą przylatywać samoloty pasażerskie z innych krajów. Na razie rejsy uruchomili tylko niektórzy przewoźnicy. Na nieco większą skalę połączenia chciał przywrócić niskokosztowy Wizz Air, którego zachęciły zeszłotygodniowe zapowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego o powrocie lotów międzynarodowych.
Jednak konkretne zasady mówiące o tym, do których krajów będzie można latać, a do których nie, rząd ogłosił w rozporządzeniu dopiero we wtorek po godz. 20, czyli na niespełna cztery godziny przed końcem obowiązywania poprzednich regulacji w tej kwestii. Okazało się, że linie mogą przywracać rejsy do większości krajów Unii Europejskiej, z wyjątkiem Wlk. Brytanii, Szwecji i Portugalii. Tymczasem Wizz Air od pewnego czasu sprzedawał już bilety na loty z Polski do tych dwóch pierwszych krajów. Od środy miały się odbywać rejsy m.in. z Warszawy do Edynburga, Londynu-Luton czy do Sztokholmu. W ostatniej chwili przewoźnik musiał je odwołać.
Wiceminister infrastruktury Marcin Horała mówi DGP, że kluczem do utrzymania zakazu lotów do wybranych krajów były rekomendacje głównego inspektora sanitarnego. Chodziło o państwa, w których w ciągu ostatnich dwóch tygodni występuje najwyższy współczynnik nowych zakażeń wirusem COVID-19. Resort powołuje się na dane Europejskiego Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC). W Wielkiej Brytanii współczynnik zachorowań w ostatnich 14 dniach wynosi 34,4 na 100 tys. mieszkańców przy średniej europejskiej 15,3. „Decyzja ta jest tożsama w stosunku do Szwecji i Portugalii, które w ostatnim czasie także notują niepokojące liczby nowych zachorowań” – twierdzi resort infrastruktury.
– Część przewoźników na własną odpowiedzialność sprzedawała bilety na loty, co do których mieli świadomość, że mogą się nie odbyć. To ich ryzyko i ich odpowiedzialność – twierdzi Horała. – Jako odpowiedzialny przewoźnik wstrzymałbym się ze sprzedawaniem biletów do czasu wydania rozporządzenia i wznawiał loty dwa, trzy dni później – dodaje.
Według Adriana Furgalskiego z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR przewoźnicy nie powinni być jednak zaskakiwani wydawaniem regulacji w ostatniej chwili – na kilka godzin przed upływem terminu obowiązywania poprzednich zasad. – Samolot to nie jest furmanka, że w każdej chwili można go wyprowadzić i ruszać w świat. Konieczne jest wcześniejsze planowanie – zaznacza rozmówca DGP.
„Rozporządzenie zostało wydane w ostatnim możliwym terminie, gdyż ustawodawca chciał oprzeć swoją decyzję na ostatnich dostępnych danych statystycznych” – tłumaczy Ministerstwo Infrastruktury.
Branża lotnicza dziwi się utrzymywaniu innych obostrzeń. Chodzi o nakaz blokowania 50 proc. miejsc w samolotach. – Według mojej wiedzy jesteśmy jedynym krajem w Europie, który narzuca wciąż takie ograniczenie – zaznacza Furgalski. Dodaje, że rząd powinien zadeklarować, do kiedy będzie funkcjonowało to ograniczenie. – Zapewne w lipcu czy sierpniu powinny wracać loty do USA. Jeśli wtedy nadal połowa miejsc musiałaby być pusta, to dla przewoźnika takie rejsy byłyby całkiem nieopłacalne – wyjaśnia ekspert.
Obecne regulacje dotyczące latania obowiązują do końca czerwca. – Od 1 lipca zapewne można się spodziewać kolejnego luzowania obostrzeń. Nie można wykluczyć, że zostaną umożliwione loty do kolejnych krajów. Nie chcę jednak deklarować konkretnych kierunków. Wszystko będzie zależeć od bieżącej sytuacji epidemicznej – zaznacza Marcin Horała.
Na 1 lipca część przewoźników zapowiedziała przywracanie połączeń na większą skalę. Takie plany ma np. Ryanair. Chce uruchomić rejsy na blisko 200 trasach z Polski. W dużej mierze stawia na kierunki wakacyjne – Grecję, Cypr, Bułgarię, Chorwację, Czarnogórę, Hiszpanię czy Portugalię.
Wciąż nie znamy dokładnych planów LOT-u. Według systemu rezerwacyjnego przewoźnika rejsy międzynarodowe zostały odwołane do 30 czerwca. Na razie LOT oferuje tylko połączenia krajowe.