Wypożyczane na minuty samochody, skutery, rowery i hulajnogi podbijają polskie miasta. Oferta w systemach carsharingu rośnie lawinowo, chociaż zarobić na tej usłudze jeszcze trudno.
Jeszcze rok temu na wypożyczających czekało w Warszawie kilkaset aut. Teraz ich liczba zbliża się do 2 tys. To imponująca zmiana, biorąc pod uwagę, że carsharing pojawił się w Polsce zaledwie w zeszłym roku.
Najbardziej liczy się trzech graczy: Panek, Traficar i 4Mobility. Pierwsza firma wkrótce będzie oferować w stolicy ponad 1 tys. aut hybrydowych. Na próbę wprowadziła też do swojej oferty 10 elektrycznych smartów. Najwięcej samochodów w Polsce – prawie 1,6 tys. –ma zaś Traficar, który oferuje usługi w sześciu miastach.
Firmy zazwyczaj naliczają opłaty za przejechany kilometr i dodatkowo za każdą minutę wynajęcia. Przykładowo, za przejazd 5-km odcinka bez korków zapłacimy ok. 10 zł. Nowością w car sharingu jest możliwość wynajmowania samochodów dostawczych. Takie pojazdy w kilku miastach w Polsce oferuje Traficar, a od niedawna też firma CityBee.
Czy rozkręcający się carsharing będzie przekładał się na mniejszą liczbę prywatnych aut? Na to liczyły władze Warszawy, która przoduje w Europie pod względem liczby samochodów z 600–700 (według różnych wyliczeń) aut na 1 tys. mieszkańców. To prawie dwa razy tyle co np. w Berlinie. To generuje korki, kłopoty z parkowaniem czy zwiększa smog. Urzędnicy na razie nie mają wyliczeń, które potwierdzałyby, że carsharing zmniejszył liczbę samochodów. Wcześniej wyliczano, że w niektórych miastach włoskich czy niemieckich jeden wypożyczany samochód zastępuje trzy do pięciu aut prywatnych.
– Usługa rozkręca się. Na razie nie mam statystyk, ale znam osoby, które zrezygnowały z zakupu auta. Wolą je okazjonalnie pożyczać – mówi Łukasz Puchalski, szef stołecznego Zarządu Dróg Miejskich.
Warszawa w przetargu chciała wybrać firmę, która na zlecenie miasta będzie wypożyczać mieszkańcom samochody. Oferowała bonus w postaci opłaty ryczałtowej za parkowanie w płatnej strefie. Do przetargu zgłosił się tylko wspomniany Panek. ZDM uznał, że zgłoszona cena za wynajem nie będzie atrakcyjna dla mieszkańców, i unieważnił przetarg. Stwierdził, że jeśli usługa dobrze rozwija się komercyjnie, to nie potrzebuje wsparcia miasta.
Panek jednak nie odpuszcza. Zaskarżył decyzję ZDM. Krajowa Izba Odwoławcza niedawno przyznała firmie rację i jeszcze raz nakazała ocenić ofertę.
Maciej Panek przyznaje, chce rozwijać dalej usługę i to niezależnie od tego, czy uda mu się podpisać umowę z miastem czy nie. Dodaje, że dziś każde auto wypożyczane jest średnio trzy–cztery razy dziennie, w przyszłości ta liczba może wzrosnąć do 10. – Ale na razie to nie jest jeszcze opłacalne przedsięwzięcie. Potrzeba czasu – dodaje. Dotąd jedyny system carsharingowy w Polsce działający na zlecenie miasta to wrocławska Vozilla, w której kierowcy mają do dyspozycji 200 samochodów elektrycznych.
Tymczasem lawinowo rośnie popularność innych usług wypożyczania. Znane od sześciu–siedmiu lat w Polsce systemy rowerowe wchodzą do kolejnych miast. To przede wszystkim dzięki sukcesowi warszawskiego Veturilo, które jest największym takim systemem w tej części Europy z 5300 jednośladami.
Teraz w Polsce coraz popularniejsze stają się też rowery elektryczne, które pozwalają się poruszać szybciej i przez to umożliwiają dłuższą podróż. W metropolii gdańskiej (Trójmiasto i 11 innych gmin) jeszcze w grudniu ma zacząć działać największy w Europie system elektrycznych jednośladów. Teraz ma być ich 1,2 tys., a od wiosny ponad 4 tys. Włodarze liczą, że system przyczyni się do zmniejszenia korków. Koszt wypożyczenia? Po wykupieniu za 10 zł miesięcznego abonamentu będzie można jeździć każdego dnia do półtorej godziny.
W kolejnych miastach na chętnych czekają też elektryczne skutery. W Warszawie i Wrocławiu hitem ostatnio są zaś hulajnogi elektryczne Lime, które mogą rozpędzać się do 25 km/h. Na razie to jednak dość droga usługa – za 10 minut trzeba zapłacić 7 zł. Warszawa nie wyklucza, że chciałaby dotować taki system i ogłosi przetarg na miejskie hulajnogi. – Sprawdzałyby się np. przy dojazdach do stacji metra – mówi Łukasz Puchalski ze stołecznego ZDM.