Elona Muska przyrównuje się do Tony’ego Starka, komiksowego inżyniera miliardera, prowadzącego równoległe życie jako superbohater Iron Man. Na tym wizerunku pojawiają się jednak rysy.
Na razie Musk świętuje. Jego fabryce w kalifornijskim Fremont udało się osiągnąć ważny cel produkcyjny. Z taśm zakładu w ciągu tygodnia zjechało 5 tys. egzemplarzy Modelu 3, czyli wariantu Tesli przeznaczonego dla masowego odbiorcy. Utrzymanie, a także powiększenie tego poziomu produkcji będzie kluczowe, jeśli firma chce stanąć na równi z koncernami samochodowymi.
Po półtorej dekady działalności (Tesla została zarejestrowana w 2003 r.) ten cel wciąż jednak wydaje się odległy – nawet jeśli sam Musk w wiadomości do wszystkich pracowników ogłosił, że „chyba właśnie staliśmy się prawdziwą firmą motoryzacyjną”. 5 tys. pojazdów jednego modelu tygodniowo to 260 tys. aut rocznie, czyli tyle, ile passatów pierwszej generacji Volkswagen wyprodukował… w 1975 r. (ewentualnie garbusów w 1955 r.).
Biznesmen zbija takie porównania, tłumacząc, że nie można zrobić wszystkiego od razu. I dodaje, że przejście na masową produkcję nie będzie łatwe dla firmy dotychczas utrzymującej się z niskoseryjnej produkcji aut luksusowych. Dla czasochłonnej optymalizacji linii produkcyjnej wymyślił nawet nazwę „manufacturing hell”, czyli „produkcyjne piekło”. Nie zmienia to jednak faktu, że taki poziom produkcji obiecał już półtora roku temu: Tesla miała go osiągnąć pod koniec 2017 r.

Nie przejmujcie się dupkami

To jednak nie złamane obietnice stanowią największy problem Muska (a było ich wiele, jak np. podróż z jednego wybrzeża USA na drugie w pełni autonomiczną Teslą do końca 2017 r., która nigdy się nie odbyła), a raczej niepokojące doniesienia, jakie w ciągu ostatniego roku zaczęły dochodzić zza ścian będącej giełdowym pupilkiem firmy (Teslę rynek wycenia na ponad 10 mld dol. więcej niż Forda).
Byli i obecni pracownicy skarżą się na słabą kulturę zarządzania w firmie, która owocuje tolerancją dla nieparlamentarnego języka, permanentnych nadgodzin oraz zamiataniem pod dywan problemów z bhp. Wrażenie to potęgują wycieki z firmy, w tym e-maile pochodzące od samego Muska. W wiadomości odnoszącej się do stosunków panujących w firmie biznesmen napisał: „Jeśli ktoś zachowuje się wobec ciebie jak dupek, ale szczerze przeprosi, to ważne jest, aby mieć grubą skórę i zaakceptować przeprosiny”.
W innym e-mailu, który wyciekł, Musk zapowiadał, że firma za bardzo obrosła w tłuszcz i musi pozbyć się kilku poddostawców (konkretniej biznesmen porównał ich do pąkli, skorupiaków, które przyczepiają się do kadłubów okrętów) – co oburzyło pracującą dla Tesli załogę tych firm. Nie trzeba dodawać, że ani sugestia „grubej skóry”, ani „czyszczenia pąkli” nie spotkały się z ciepłym przyjęciem na zewnątrz.

Kretyńskie pytania nie są spoko

Doniesienia o słabym bhp o kiepskiej kulturze nie powstrzymały jednak miłości rynku do firmy. Na początku grudnia 2016 r. akcje Tes li rynek wyceniał na 180 dol. Teraz jest to prawie dwa razy więcej. To uczucie jest kluczowe dla przetrwania Tesli, bo firma wciąż straty w bieżącej działalności pokrywa środkami z zewnątrz. Ale Muskowi udało się zachwiać nawet nim, kiedy podczas marcowej konferencji z analitykami zbył niewygodne pytania odnośnie do bieżącej działalności. Kiedy jeden z ekspertów zapytał, jakie są szanse, że firma osiągnie 25-proc. marżę na Modelu 3, prezes odparł: „Nudne, kretyńskie pytania nie są spoko. Następny?”. A kiedy inny zapytał, ilu klientów, którzy złożyli rezerwację na nowy model, planuje w ogóle jego kupno, Musk stwierdził: „Przepraszam. Te pytania są strasznie nudne. Zabija mnie to”.
Niechęć do rozmowy o kluczowych parametrach finansowych jest jednak czymś, czego rynek nie puszcza płazem nawet Tesli, w związku z czym spółka błyskawicznie straciła po tej konferencji na wartości o jedną dziesiątą. Ostatecznie jednak Muskowi takie rzeczy uchodzą na sucho, bo – jak wielu przedsiębiorców z Doliny Krzemowej – jest nierozerwalny ze swoim biznesem.
W świecie krawaciarzy trzęsących się nad każdym publicznie wypowiedzianym słowem Musk, który swoją marsjańską rakietę nazywa oficjalnie „wielką, k…a, rakietą” („big fucking rocket”), jest jak biznesowy celebryta. I taką też cieszy się popularnością. Na Twitterze obserwuje go 22 mln osób – więcej niż Beyoncé (15,3 mln) i parę milionów mniej od Kanye Westa (28,6 mln; chociaż znacznie mniej niż takie gwiazdy jak Rihanna – 88,9 mln). Media informują o każdym jego przedsięwzięciu biznesowym, nieważne, jak niewiarygodne by było – jak „The Boring Company”, czyli „Firma Drążąca” (w języku angielskim słowo „boring” oznacza również „nudny”), która ma zrewolucjonizować kopanie tuneli.

Kosmos

Musk umiejętnie robi hałas wokół swoich przedsięwzięć, ale nie jest też tak, że król jest nagi. Jego inna, starsza o rok od Tesli firma – czyli SpaceX – wielokrotnie udowodniła, że dysponuje technologią pozwalającą na obniżenie kosztów transportu kosmicznego. W niedzielę miał miejsce 12. start rakiety z logotypem firmy, co oznacza, że de facto prywatne przedsiębiorstwo wysyła w ciągu roku więcej rakiet w niż rosyjska czy europejska agencja kosmiczna.
Oczywiście Musk nie lubi podkreślać publicznie, że SpaceX nie istniałoby bez państwowej pomocy – przede wszystkim pod postacią kontraktu z NASA na dowóz zapasów na Międzynarodową Stację Kosmiczną (niedzielny start był 15. tego typu misją firmy). Ale prawdą też jest, jak czytamy w jego biografii pióra Ashlee Vance, że biznesmen wstrzyknął do branży kosmicznej trochę inżynierskiego zdrowego rozsądku. Zamiast przy budowie rakiet sięgać po komponenty z rynku, kazał swoim inżynierom wiele z nich opracować na własną rękę. „To jest prostsze niż mechanizm do otwierania bramy garażowej. Zrób to samo za ułamek rynkowej ceny. Masz pół roku” – powiedział jednemu z pracowników, który miał oszacować koszt jednego z elementów rakiety Falcon 9 (udało się).
Musk nie lubi też obnosić się z poglądami, które mogą być uznane za niepopularne społecznie, jak np. z tym, że nie znosi transportu publicznego. „Jedziesz z masą obcych ludzi, z których jeden może być seryjnym zabójcą. Świetnie” – mówił podczas konferencji w zeszłym roku.To sprawiło zawód części jego fanów, którzy myśleli, że człowiek chcący poprawić funkcjonowanie komunikacji masowej – zarówno firma od drążenia tuneli, jak i Hyper loop mają być odpowiedzią na jej problemy – nie do końca utożsamia się z jej użytkownikami.
Być może te sukcesy sprawiły, że Musk uważa, że może mówić, co chce. Kiedy media doniosły o różnych nieprawidłowościach w Tesli, Musk zaatakował branżę na Twitterze jako nierzetelną, nastawioną tylko na zysk i pozbawioną szacunku czytelników. Zagroził też powołaniem serwisu, na którym internauci ocenialiby „prawdziwość” poszczególnych artykułów, autorów i całych mediów. „Nikt już wam nie wierzy” – napisał. Zupełnie jak oryginalny Iron Man, który też miał problemy z opinią publiczną.