Gdy chodziłem do podstawówki, mieliśmy w klasie Kamilę. Kamila była najlepsza. Najmądrzejsza. Najbardziej oczytana. Nauczyciele ją uwielbiali, a rodzice innych dzieci wskazywali jako wzór i dawali do zrozumienia, że chętnie by ją adoptowali.
Kamila siedziała w pierwszej ławce, pierwsza zgłaszała się do odpowiedzi, pierwsza wchodziła po dzwonku do klasy. Najpłynniej czytała, najwyraźniej pisała, a nawet najładniej śpiewała, malowała, lepiła, kleiła, wycinała, najwyżej skakała, najdalej rzucała piłką lekarską i najszybciej biegała. Serio. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale jako jedyna z klasy Kamila miała szóstkę z wf. Ale to pewnie dlatego, że nauczyciel od sportu był mężem pani od matematyki, która uwielbiała Kamilę za to, że pierwsza w klasie wykuła tabliczkę mnożenia, dzielenia, a w wieku 12 lat z nudów nauczyła się pierwiastkowania.
Każdy chciał się z Kamilą kumplować i siedzieć z nią w ławce. Zawsze mogliśmy liczyć na to, że da nam przepisać pracę domową, pozwalała ściągać od siebie na sprawdzianach i klasówkach, podpowiadała zwrotki wierszy, których nie chciało się nam nauczyć. Była pomocna, uczciwa, serdeczna, dobrze wychowana. Powinniście zatem domyślić się, że na każdym świadectwie w rubryce „Zachowanie” zawsze miała wpisane to samo: wzorowe.
Pozostało
88%
treści
Powiązane
Reklama