Gdy chodziłem do podstawówki, mieliśmy w klasie Kamilę. Kamila była najlepsza. Najmądrzejsza. Najbardziej oczytana. Nauczyciele ją uwielbiali, a rodzice innych dzieci wskazywali jako wzór i dawali do zrozumienia, że chętnie by ją adoptowali.
Kamila siedziała w pierwszej ławce, pierwsza zgłaszała się do odpowiedzi, pierwsza wchodziła po dzwonku do klasy. Najpłynniej czytała, najwyraźniej pisała, a nawet najładniej śpiewała, malowała, lepiła, kleiła, wycinała, najwyżej skakała, najdalej rzucała piłką lekarską i najszybciej biegała. Serio. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale jako jedyna z klasy Kamila miała szóstkę z wf. Ale to pewnie dlatego, że nauczyciel od sportu był mężem pani od matematyki, która uwielbiała Kamilę za to, że pierwsza w klasie wykuła tabliczkę mnożenia, dzielenia, a w wieku 12 lat z nudów nauczyła się pierwiastkowania.
/>
Każdy chciał się z Kamilą kumplować i siedzieć z nią w ławce. Zawsze mogliśmy liczyć na to, że da nam przepisać pracę domową, pozwalała ściągać od siebie na sprawdzianach i klasówkach, podpowiadała zwrotki wierszy, których nie chciało się nam nauczyć. Była pomocna, uczciwa, serdeczna, dobrze wychowana. Powinniście zatem domyślić się, że na każdym świadectwie w rubryce „Zachowanie” zawsze miała wpisane to samo: wzorowe.
Wszyscy spodziewali się, że w przyszłości Kamila będzie kimś naprawdę ważnym. Pani od matematyki oczami wyobraźni widziała, jak dziewczę odbiera Nagrodę Nobla z fizyki. Nauczycielka polskiego wyobrażała ją sobie z Pulitzerem w rękach, a siostra Konstancja – na papieskim tronie. Zaś wuefista – ze złotym olimpijskim medalem na szyi i tytułem światowej rekordzistki w skoku w dal. Albo w sprincie. Ewentualnie w rzucie oszczepem. My wszyscy natomiast, jej koledzy, koleżanki i rówieśnicy, mieliśmy szczerą nadzieję, że Kamila szybko zostanie prezydentem i zlikwiduje szkołę.
Nie mam pojęcia, co Kamila robi dzisiaj, bo kontakt z nią urwał się zaraz po tym, jak ostatni raz zatrzasnęły się za mną drzwi szkoły podstawowej nr 29. Jestem jednak pewien, że przez liceum i studia przeszła dokładnie w takim samym stylu – wiodąc żywot prymuski. Przez pięć lat studiów uzbierała pewnie w indeksie kilkadziesiąt piątek i jednocześnie zaliczyła zero imprez. Bo nikt jej nie zapraszał. Z prostego względu – Kamila nie potrafiła się bawić. Nie mogliśmy powiedzieć o niej złego słowa, ale też nigdy nie staliśmy pod oknami jej mieszkania drąc się, żeby wyszła na dwór. Nie słyszałem też o nikim, kto dobrowolnie wpadłby do niej do domu ze zwykłą koleżeńską wizytą. Nawet ci, którzy z wyrachowania siedzieli z nią w ławce na lekcjach, na przerwach woleli podpalać kosze ze śmieciami niż z nią gadać. Bo Kamila była tak dobra we wszystkim, że aż nijaka.
/>
Wiecie, czemu o niej piszę? Bo właśnie natrafiłem na jej motoryzacyjny odpowiednik. Naprawdę. Jeździłem w ubiegłym tygodniu samochodem, który w swoim segmencie jest bez dwóch zdań absolutnie najlepszy. I jednocześnie najnudniejszy.
Jeszcze zanim odpaliłem silnik i ruszyłem, wiedziałem, że volkswagen polo GTI nie jest zwykłym mieszczuchem. To pierwszy samochód w klasie B z tyloma zaawansowanymi systemami bezpieczeństwa, konfigurowalnym elektronicznym ekranem w miejscu klasycznych zegarów i multimediami, które mogą zawstydzić niejedno znacznie większe i droższe auto. Do tego dochodzi bardzo dobrze wykonane wnętrze, rewelacyjne fotele w typową dla GTI kratkę i zaskakująca przestronność. Mam prawie dwa metry wzrostu, a dosłownie w trzy sekundy znalazłem w polo wygodną pozycję za kierownicą, z mnóstwem miejsca nad głową, na wysokości ramion i nóg. Wiecie, że bagażnik tego malucha ma 350 litrów pojemności? Tyle, co w większości aut kompaktowych.
Jeżeli chodzi o zachowanie na drodze, to – choćbym bardzo chciał – nie mogę polo GTI dać innej noty niż wzorowa. Dwulitrowy silnik ma 200 koni mechanicznych, katapultuje mieszczucha do setki w zaledwie 6,7 sek. i rozpędza do 237 km/h – w samochodzie stworzonym do tego, by było go łatwo zaparkować przed piekarnią w centrum albo przy warzywniaku w wąskiej uliczce. A jak to jeździ po zakrętach! Zawieszenie i opony wykonano z jakichś magicznych, niedostępnych na Ziemi materiałów, które sprawiają, że w każdych warunkach auto klei się do asfaltu jak przeżuta guma do włosów. Choć próbowałem wyprowadzić je z równowagi na milion różnych sposobów, to mi się to nie udało.
Sześciobiegowa dwusprzęgłowa skrzynia DSG jest więcej niż dobra, a silnik równomiernie nabiera mocy, bez charakterystycznego kopniaka, jaki często w takich samochodach daje turbosprężarka. Do tego dochodzi świetne wyciszenie kabiny, zaskakująco wysoki komfort jazdy i bardzo, bardzo rozsądne zapotrzebowanie na paliwo – przy normalnej jeździe autostradą raptem 6,5 litra. A w mieście bez trudu można zmieścić się w 8 litrach.
Być może o czymś zapomniałem, ale w gruncie rzeczy nie ma to najmniejszego znaczenia, bo polo GTI będzie najlepsze również w tym. Ten samochód jest doskonały. Jest prymusem. Prawdziwym orłem w swojej klasie. Cudownym dzieckiem. Szefowie innych koncernów mogą tylko pokazywać go swoim inżynierom palcem i zapytać: „Dlaczego wy nie potraficie tego tak zrobić? Czy to naprawdę takie trudne?”.
Niestety, czyniąc polo GTI tak doskonałym, Niemcy pozbawili go czegoś znacznie cenniejszego – charakteru. Jest nijakie. Szczerze mówiąc, to jest nudne. Uwielbiam hot-hatche, czyli małe auta z mocnymi silnikami. Kocham je za to, że są szalone, lekko nieprzewidywalne, zwariowane i nie do końca normalne. Bo przyznacie chyba sami, że 200 koni w miejskim aucie nie jest normalną rzeczą.
Ford fiesta ST, renault clio RS czy peugeot 208 GTI to odpowiedniki szkolnych chuliganów – zdarza się im wybić szybę w szatni, zakraść do pokoju nauczycielskiego i dopisać sobie piątkę w dzienniku albo urwać pisuar w toalecie. Wymagają wytargania za ucho, trzeba włożyć sporo wysiłku w opanowanie ich, można osiwieć przez ich ciągłe wybryki. Ale jednocześnie nie da się ich nie lubić. Bo wszyscy zdają sobie sprawę, że bez nich w szkole po prostu byłoby nudno.
/>
Dlatego jeżeli rozważacie zakup nowego volkswagena polo, to powinniście skupić się np. na wersji 1.0 TSI o mocy 115 koni, w którą przesiadłem się z GTI. To najlepszy uczeń w klasie. Prymus. Po prostu. Być może nawet wart przesadnej kwoty, jakiej żądają za niego Niemcy. Ale jeżeli szukacie odrobiny szaleństwa i emocji, to swoje kroki powinniście skierować gdzie indziej.
Spróbuję ująć to jeszcze inaczej: jeżeli w czasach szkolnych, mając do wyboru napisanie wypracowania z polskiego albo skakanie z kumplami po dachach, decydowaliście się na to drugie, to polo GTI nie jest dla was. Jeżeli wybieraliście wypracowanie – to też nie.