- Cztery minuty ładowania wystarczą, by przejechać 100 km. Na torze będzie można poprosić samochód, żeby sam zrobił okrążenie, pokazując nam optymalną linię jazdy i jak wchodzić w zakręty - mówi Detlev von Platen, członek zarządu Porsche AG odpowiedzialny za sprzedaż.
16 lat temu zszokowaliście świat motoryzacji modelem Cayenne – pierwszym SUV-em w historii marki. Potem pierwszą limuzyną – Panamerą, a przed chwilą jej odmianą kombi, choć jak ognia unikacie tego określenia. Co będzie następne? Minivan? Pick-up?
Musiałbym wypić naprawdę dużo wina, żeby to sobie wyobrazić. Nie sądzę, abyśmy kogoś zszokowali SUV-em czy limuzyną, a już na pewno nie naszych klientów. Raczej ich zaskoczyliśmy. Pozytywnie. Odpowiedzieliśmy na ich potrzeby, weszliśmy w nowy segment. Najlepszym dowodem na to są wyniki sprzedaży Cayenne czy Panamery. Nasza idea była prosta – zbudować samochód, który będzie wyglądał jak Porsche i prowadził się jak Porsche, ale jednocześnie będzie bardziej uniwersalny. Udowodniliśmy, że można zrobić rodzinne i reprezentacyjne auta, które mają duszę prawdziwego Porsche.
Czyli waszym celem jest po prostu zwiększanie sprzedaży i zysków. Nie pasuje to do definicji „marki niszowej”.
Nigdy w życiu! Najważniejsza jest dla nas jakość – zarówno produktów, serwisu, jak i przeżyć. Bo tak naprawdę my nie sprzedajemy samochodów, tylko właśnie te przeżycia. Do tego sprowadza się filozofia Porsche. Z tego względu byliśmy, jesteśmy i będziemy marką wyjątkową. Ekskluzywną. Oczywiście, co roku nasza sprzedaż rośnie, i to zauważalnie, ale nie jest to efektem tego, że jesteśmy nastawieni na masową produkcję. Po prostu pojawiają się nowe rynki, jak choćby chiński, z ogromnym potencjałem. My tylko zaspokajamy popyt.
Ale czy tego wyjątkowego wizerunku i tych „przeżyć” nie psują decyzje takie, jak ta o wprowadzeniu do modeli 718 Cayman i Boxster „pospolitych” czterocylindrowych silników z turbo?
Nie chodzi o rozmiar. To stereotyp. Dzisiaj liczą się koncepcja, pomysł, innowacyjność, ucieczka do przodu. Z jednej strony trzeba nadążać za przepisami, które wymagają od nas spełniania coraz bardziej rygorystycznych norm emisji spalin, z drugiej – sprostać oczekiwaniom klientów. Zresztą nie jest prawdą, że „Porsche zaczęło zmniejszać silniki”. Przypominam, że pierwsze prawdziwe Porsche, czyli model 356, miało tylko cztery cylindry i pojemność nieprzekraczającą dwóch litrów. W latach 50. wprowadziliśmy to auto z sukcesem na amerykański rynek, zdominowany wówczas przez potężne wozy z potężnymi motorami. A zdecydowana większość naszych nowych modeli ma jednostki sześcio- i ośmiocylindrowe.
Skoro „uciekacie do przodu”, to kiedy zobaczymy pierwsze w pełni autonomiczne Porsche, które do tego, by przejechać z punktu A do B, w ogóle nie będzie potrzebowało kierowcy?
Szczerze mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić naszych aut bez tradycyjnej kierownicy. Natomiast bez trudu wyobrażam sobie wyposażenie ich w technologię wspomagającą kierowcę do tego stopnia, że będzie mógł puścić tę kierownicę, a samochód zawiezie go bezpiecznie do celu. Wyobrażam sobie np., że będzie można pojechać do restauracji, osobiście prowadząc auto i czerpiąc z tego ogromną przyjemność, do kolacji napić się wina i wrócić do domu w trybie jazdy autonomicznej. Albo na torze poprosić auto, aby pokazało nam najlepszą możliwą linię przejazdu, punkty hamowań, przyspieszeń, jak wejść w zakręt etc., a następnie zrobić to samemu. Byłbym demagogiem, gdybym twierdził, że to nigdy nie będzie miało miejsca. Przeciwnie – w tym kierunku zmierza świat motoryzacji i nie uciekniemy od tego. Ale powtarzam, że dla Porsche najważniejsze pozostanie oferowanie klientom wyjątkowych przeżyć. Po prostu zachodzące na rynku zmiany postrzegamy jako nową szansę i wyzwanie, a nie zagrożenie.
W takim razie kiedy auta Porsche w ogóle nie będą miały cylindrów, bo będą elektryczne?
Jedno jest pewne: całą branżę motoryzacyjną czeka elektryfikacja. Widząc, jak szybko postępują prace nad nowymi e-autami i w jakim tempie rozwija się ta technologia, szacuję, że za 10 lat połowa wszystkich nowych samochodów oferowanych na rynku będzie zasilana prądem. Jesteśmy tego pewni do tego stopnia, że angażujemy się w projekty, które mają znacząco przyspieszyć ładowanie takich aut, i to nie tylko w zaciszu własnego garażu, ale także np. w specjalnych punktach przy tradycyjnych stacjach benzynowych. Cel jest ambitny: cztery minuty ładowania ma wystarczyć na przejechanie 100 km.
Z tego, co pan mówi, za dekadę porsche będą napędzane silnikami elektrycznymi i same zawiozą nas do domu. Serio wierzy pan, że to spodoba się wiernym fanom marki?
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak. Bo ciągle nasze auta będą dostarczały im wyjątkowych przeżyć. To jedyna rzecz, która się nie zmieni. Ciało będzie zupełnie nowe, ale dusza pozostanie ta sama.
/>