Utknąłem w ubiegłym tygodniu w korku na autostradzie. Moja pierwsza myśl: wypadek. I nie pomyliłem się – przyczyną zatoru była drobna kraksa. Co więcej, miała ona miejsce na jezdni w przeciwnym kierunku. Jednak wszyscy jadący po mojej stronie musieli wyhamować do 3 km/h, ocenić zniszczenia, wydać wyrok, kto jest winien, zrobić zdjęcie, wrzucić je na fejsa etc.
/>
/>
To nie była wyjątkowa sytuacja. To ma miejsce za każdym razem! I nie chodzi o to, że tak bardzo troszczymy się o bliźniego w tarapatach, że zerkamy, czy aby mu nie pomóc. Nie dalej jak przedwczoraj bardzo młody człowiek w fiacie seicento złapał gumę na skrajnym lewym pasie mostu Łazienkowskiego w Warszawie i wywołał tym gigantyczne korki w całej okolicy. To, że sam nie rozwiązał kryzysowej sytuacji, jestem w stanie uargumentować na jeden z trzech sposobów: a) był głąbem, ponieważ w szkole całe życie uczono go, czym jest cosinusoida, ale nie wytłumaczono, jak wygląda klucz francuski; b) wiedział, że zjechanie na pobocze niczego nie zmieni i korki będą takie same, bo każdy będzie musiał się pogapić; c) próba wymiany koła skończyłaby się tym, że pękłyby mu rurki, a takiego widoku mieszkaniec stolicy by nie przepuścił. Przez tydzień leciałoby to na pasku w tefałenie.
A wiecie, co jest najgorsze? Że nikt z tysięcy ludzi, którzy z zainteresowaniem wymijali rozkraczone seicento, nie zatrzymał się, nie wyciągnął tego młodego człowieka za bety zza kierownicy i wspólnie z nim nie zepchnął fiaciny na bok. Nie pomógł zmienić koła, nie służył dobrą radą, nie zainteresował się. Przykro mi to mówić, ale staliśmy się okropni. Z jednej strony nie widzimy niczego poza czubkiem własnego nosa, ale z drugiej – chętnie wsadzamy go w życie ludzi, których nawet nie znamy.
Do perfekcji opanowaliśmy także sztukę wydawania wyroków na podstawie tego, czym kto jeździ. Sąsiad ma nowe BMW? Robi w mafii. Młoda dziewczyna w mercedesie GLA? Dostała go od sponsora. Audi? Szpaner! Przecież to podrasowany volkswagen! Możecie sobie zatem wyobrazić, co sąsiedzi myślą o mnie. W zeszłym tygodniu byłem dealerem, miesiąc temu miałem sponsora, chwilę wcześniej byłem szpanerem. W przerwach jestem złodziejem, który w garażu przebija numery wozów. Gdy kiedyś pod mój dom przypadkowo podjechała policja, jedna z sąsiadek nie zapomniała poinformować o tym dyrektorki przedszkola, do którego chodzą moje dzieci. Serio.
Jeśli macie pieniądze i chcielibyście je przeznaczyć na zakup drogiego samochodu, to musicie mieć świadomość, że w oczach części społeczeństwa staniecie się wrogami publicznymi. Gdy przydarzy się wam stłuczka, nie liczcie na współczucie – wszyscy będą się cieszyć i zwalniać na autostradzie, żeby z wrodzonym poczuciem satysfakcji patrzeć, jak cierpicie. No, chyba że kupicie volvo albo lexusa. One zagwarantują wam szacunek. Podobnie jak range rover.
Pierwszy raz jeździłem velarem we wrześniu (benzynową wersją o mocy 370 koni), a drugi – w ubiegłym tygodniu (300-konnym dieslem) i muszę przyznać, że spotykałem się z samymi wyrazami sympatii. Nie miałem problemu ze zmianą pasa w korku ani z wyjechaniem z podporządkowanej ulicy. Wiem, co jest tego powodem. Velar jest tak przystojny, że kto widzi go z przodu, tego autentycznie zżera ciekawość, jak wygląda z tyłu. I z boku. Celowo użyłem słowa „przystojny”, bo ma w sobie coś z Jamesa Deana. Z jednej strony łagodne rysy, ale z drugiej nie można odmówić mu męskości. Nosi się luźno, ale przy tym pozostaje elegancki. Jednym słowem – jest po prostu pociągający. Ma w sobie coś i przejść koło niego obojętnie może tylko niewidomy.
Jeśli chodzi o wnętrze, to z waszej piersi wydobędzie się długie, przeciągłe „oooooch”, a następnie „aaaaach”. Choć podejrzewam, że część z was użyje bardziej wymownego „O, k...a, ja pi...ę”. Trzy ekrany, mnóstwo szkła, aluminium, skóry i ani grama plastiku. Brytyjczycy pod względem wykończenia wnętrza po prostu przejechali się po Niemcach jak walec. Ale nie ustrzegli się wpadek. System audio zrobiła im firma Meridian i słabiutko to wyszło. Niedawno jeździłem kią, w której basy były bardziej soczyste i ekspresyjne, a tony wysokie czystsze niż w velarze. Włącznik automatycznych świateł drogowych umieszczono w takim miejscu, że chcąc je aktywować, możecie niechcący wyłączyć wszystkie światła. Ekrany, przy pomocy których obsługuje się absolutnie wszystko, będziecie czyścić częściej niż zęby – widać na nich każdy odcisk palucha. A, i klimatyzacja dziwnie działa – nie bardzo chce grzać. Ustawienie jej w trybie automatycznym powoduje, że o 15.59 jest wam za zimno, a o 16.05 znowu za zimno. Za to wielki plus za przyciski na kierownicy, które są dotykowo-wciskane, komfortowe fotele, czytelność zegarów. Jadąc tym autem, po prostu czujecie, że prowadzicie coś nietuzinkowego. A w dzisiejszych zglobalizowanych czasach nie jest to częste.
Podobnie jak to, że luksusowy SUV rewelacyjnie daje sobie radę w terenie. Wersją benzynową zjechałem z asfaltu tuż po wrześniowych opadach, po których stara piaskarnia, gdzie zazwyczaj bawię się z dziećmi w Paryż – Dakar, zamieniła się w coś w rodzaju bagna. Niech wystarczy wam informacja, że velar stracił w tych warunkach tablicę rejestracyjną. Nawet gdybyście zobaczyli podjazdy, brody, koleiny i błoto, jakie pokonywał na standardowych oponach drogowych, nie uwierzylibyście w to. Zrobił tym na mnie kolosalne wrażenie. A jeszcze większe tym, jak jeździ po asfalcie – jest zwinny, przyczepności mógłby mu pozazdrościć komar łażący po suficie, a zawieszenie łączy komfort ze sportowymi właściwościami chyba nawet nieco lepiej, niż ma to miejsce w porsche macanie.
Jako że jeździłem najmocniejszą wersją benzynową i najmocniejszym dieslem, z czystym sumieniem mogę wam doradzić, byście w ogóle nie patrzyli w kierunku tego pierwszego. Nie jest zły. Sęk w tym, że 300-konny diesel jest lepszy. Elastyczniejszy, przez co sprawia wrażenie dynamiczniejszego. No i nie można pominąć spalania przynajmniej o cztery litry mniejszego niż w 370-konnej benzynie. Średnio wychodziło mi 8–9 litrów, co przy tych gabarytach (auta uznać można za świetny wynik.
Już dawno skończyło mi się miejsce i pewnie sporo z tego, co napisałem i tak wyleci z tekstu. Pozwólcie zatem, że nie będę już szukał wyrafinowanych puent. Powiem krótko: velar nie jest idealnym autem, parę wspomnianych rzeczy bardzo mnie w nim drażniło. Ale jeżeli kiedyś kupicie to auto i złapiecie gumę, możecie być pewni, że wiele osób wyciągnie do was pomocną dłoń. Ja będę pierwszy.