Pod koniec maja br. Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie stwierdzające, że niewliczanie oceny z lekcji religii do średniej ocen jest niekonstytucyjne z uwagi na wydanie rozporządzenia w tej sprawie „bez uzgodnienia i porozumienia z władzami Kościoła katolickiego”. Tyle że to porozumienie wcale nie jest potrzebne, o czym kilkanaście lat temu orzekł również Trybunał Konstytucyjny.

Cała sprawa rozpoczęła się w marcu ubiegłego roku. To wtedy minister edukacji znowelizowała rozporządzenie w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych (Dz.U. z 2024 r. poz. 438) w taki sposób, że ocena z religii miała przestać być uwzględniana w średniej ocen.

Z tym nie zgodziła się jednak grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości, składając do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o zbadanie hierarchicznej zgodności kwestionowanego fragmentu rozporządzenia. Główny zarzut zaś dotyczył tego, że te normy zostały wydane „bez uzgodnienia i porozumienia z władzami Kościoła katolickiego (Konferencją Episkopatu Polski)”. Co ciekawe, zdaniem innych związków wyznaniowych grupa posłów PiS już się nie przejęła.

Trybunał, co oczywiste, jednogłośnie „orzekł” tak, jak poprosili o to politycy PiS (sygn. akt U 11/24). W składzie jednak zasiadał Jarosław Wyrembak – osoba powołana na miejsce już wcześniej obsadzone (tzw. sędzia dubler). Dlatego właśnie dokument trybunału jest obarczony nieusuwalną wadą nieważności. Niezależnie jednak od tego, również z merytorycznego punktu widzenia wyrok ten jest, moim zdaniem, błędny.

Zmiany dotyczące wliczania oceny z religii do średniej w porozumieniu z Episkopatem

W uzasadnieniu orzeczenia trybunał zawarł następujące zdanie: „Trybunał Konstytucyjny jest związany swoimi wcześniejszymi wyrokami”. Skoro tak, to należy przejrzeć zbiór orzeczeń TK. Ich analiza pokazuje, że trybunał, rozstrzygając omawianą sprawę, zupełnie pominął to, iż na temat uzgadniania projektów rozporządzeń w sprawie lekcji religii z Kościołami i związkami wyznaniowymi już orzekał.

Wystarczy bowiem, że cofniemy się do 1993 r. Wtedy Trybunał Konstytucyjny mierzył się z zagadnieniem prawidłowości trybu wydania rozporządzenia w sprawie organizowania lekcji religii. A konkretnie z tym, czy w myśl art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty (to był też jeden ze wzorców kontroli w wyroku z maja br.) należy dokonywać porozumień i uzgodnień z Kościołami i związkami wyznaniowymi, by móc wydać rozporządzenie dotyczące lekcji religii w szkołach publicznych.

Co wtedy stwierdził trybunał? Kluczowy fragment brzmi następująco: „pojęcie «w porozumieniu» użyte w ustawie nie może oznaczać powszechnej zgody wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych działających w Polsce. (…) W tej sytuacji pojęcie «w porozumieniu» użyte w ustawie o systemie oświaty oznacza dla ministra edukacji narodowej jedynie obowiązek zebrania informacji i wymiany poglądów o stanowiskach wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych zainteresowanych nauczaniem religii w szkołach publicznych, aby móc najpełniej uwzględnić ich oczekiwania, pozostając w zgodzie z przepisami Konstytucji i ustawami” (orzeczenie TK z 20 kwietnia 1993 r., U 12/92).

Co prawda orzeczenie z maja br. dotyczy zupełnie innego rozporządzenia, ale porusza właśnie zagadnienie organizowania lekcji religii. Z tego względu trybunał w tegorocznym wyroku ustalił, że skoro jest to „element organizacji nauki religii, o którym mowa w art. 12 ust. 2 u.s.o. (ustawy o systemie oświaty – red.)”, to należy stosować wymóg właśnie z art. 12 ust. 2 tejże ustawy. A w odniesieniu do art. 12 ust. 2 u.s.o. trybunał orzekł, jak to przedstawiłem w poprzednim akapicie.

Wystarczy spytać i wziąć pod uwagę

To zatem pokazuje nam, że jedyne, co musiała zrobić minister edukacji, to zapytać Kościoły i związki wyznaniowe o opinie co do projektu rozporządzenia, przeanalizować je, odpowiedzieć na nie i „najpełniej uwzględnić ich oczekiwania”. Wszystko to jednak jest jedynie wymogiem starannego działania, a nie zgadzania się na wszystko, co proponują Kościoły i związki wyznaniowe, szczególnie że przecież można sobie wyobrazić, że opinie te mogłyby być ze sobą sprzeczne.

Czy obowiązki te minister edukacji spełniła? Tak, wystarczy spojrzeć na stronę internetową Rządowego Centrum Legislacji (legislacja.rcl.gov.pl; nr 14 z Wykazu prac legislacyjnych MEN). Tam bowiem wstawione są zarówno pliki z uwagami poszczególnych Kościołów i związków wyznaniowych, jak i raport z konsultacji publicznych oraz opiniowania zawierający odniesienie się do tych uwag.

Skoro zaś tak, to widać, że rzeczywiście minister „zebrała informacje” oraz „wymieniła poglądy o stanowiskach wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych zainteresowanych nauczaniem religii”, a następnie odniosła się do nich, czyli podjęła staranne działanie w postaci „uwzględnienia oczekiwań” tychże związków wyznaniowych. Do niczego więcej natomiast – a na pewno nie do bezkrytycznego zgodzenia się na postulaty Kościoła katolickiego, jak twierdzi grupa posłów PiS – minister edukacji zobligowana nie była.

To pokazuje, że tryb wydania rozporządzenia z marca 2024 r. był prawidłowy, zgodny z tym, co ten sam trybunał Konstytucyjny orzekł w 1993 r. A skoro, jak sam Trybunał stwierdził w krytykowanym właśnie wyroku, „Trybunał Konstytucyjny jest związany swoimi wcześniejszymi wyrokami”, to jest związany również tym, co powiedział w 1993 r. Krytykowane orzeczenie zaś w ani jednym miejscu się do niego nie odnosi. Tymczasem zdecydowanie powinno, ponieważ orzeczenie w sprawie o sygnaturze U 12/92 jest kluczowe dla treści wyroku z maja br. i gdyby trybunał się nim posiłkował (a nawet związał, skoro, jak sam twierdzi, jest do tego zobligowany), to treść wyroku byłaby zupełnie odwrotna.

Resort ds. niemożliwych

Do tego pamiętać trzeba, że aktualnie w prowadzonym przez MSWiA Rejestrze Kościołów i Innych Związków Wyznaniowych widnieje 175 pozycji. Czy, idąc za argumentacją trybunału i grupy posłów PiS, powinno się uzgodnić treść projektu rozporządzenia ze wszystkimi nimi albo chociaż z kilkunastoma, które prowadzą lekcje swoich religii w szkołach publicznych?

W obu tych wariantach nie ma możliwości, by uzgodnić (a zatem osiągnąć porozumienie) z tyloma interesariuszami. Przecież to naturalne, że duże związki wyznaniowe (Kościół katolicki, prawosławny czy ewangelicko-augsburski) mają inne interesy niż te małe, również prowadzące zajęcia z religii (jak np. mariawici czy baptyści). Czy da się osiągnąć pomiędzy nimi porozumienie? To skrajnie niemożliwe.

Wyobraźmy sobie choćby sytuację, że nagle duży związek wyznaniowy proponuje, by tygodniowy wymiar lekcji religii zwiększyć do czterech godzin lekcyjnych. Czy wówczas wszystkie małe związki wyznaniowe będą miały takie zasoby kadrowe, by również móc zwiększyć liczbę prowadzonych zajęć o 100 proc.? Tego nie wiemy, ale jeśli w tej hipotetycznej sytuacji choćby jeden związek wyznaniowy powiedziałby, że takich zasobów kadrowych nie ma, to nie doszłoby ani do porozumienia, ani do uzgodnienia treści samego projektu rozporządzenia. A tego właśnie chciałoby majowe orzeczenie trybunału w ślad za argumentacją grupy posłów PiS.

Jak zatem widać, nie jest fizycznie możliwe, by osiągnąć porozumienie pomiędzy 175 związkami wyznaniowymi (ew. pomiędzy kilkunastoma prowadzącymi lekcje religii w szkołach publicznych) o różnych i często sprzecznych interesach (wynikających choćby z ich liczebności i zasobów kadrowych). Jak natomiast wiemy, impossibilium nulla obligatio est (nikt nie jest zobowiązany do rzeczy niemożliwych). A zatem i minister edukacji nie może być zobowiązana do osiągnięcia niemożliwego uzgodnienia treści projektu rozporządzenia z tyloma interesariuszami.

Opinie zostały zebrane, ale nie są wiążące

Tym słuszniejsze jest zatem stanowisko Trybunału Konstytucyjnego wyrażone w cytowanej wcześniej sprawie o sygnaturze U 12/92. Jedyne, co jest możliwe do wykonania, to właśnie zebranie oraz przeanalizowanie wszystkich poglądów na sprawę. To z kolei, jak wynika ze strony internetowej Rządowego Centrum Legislacji, zostało wykonane, a zatem tryb wydania rozporządzenia wyłączającego liczenie oceny z religii do średniej ocen był prawidłowy.

Tym większa zatem szkoda, że trybunał w maju br., mimo że – jak sam powiedział – „jest związany swoimi wcześniejszymi wyrokami”, związał się tylko tymi, które były korzystne dla przyjętej przez siebie tezy, a już nie tymi, które stanowią ugruntowaną linię orzeczniczą, lecz sprzeciwiają się poglądowi polityków PiS. ©℗