Przyszłość europejskiej wspólnej polityki rolnej to nie tylko sprawa wsi. Dotyczy nas wszystkich – zarówno producentów, jak i konsumentów, na równi podatników i rządzących. Jest tak dlatego, że bezpieczeństwo żywnościowe i stan europejskiego sektora żywnościowego rzutują na gospodarkę i sytuację społeczną – tak w wymiarze lokalnym, jak w skali całego kontynentu.
Europejska wspólna polityka rolna jest w obecnym kształcie nieskuteczna, niefunkcjonalna i nie zadowala właściwie nikogo. Nie chroni rynku wewnętrznego, nie gwarantuje bezpieczeństwa żywnościowego ani bezpiecznej żywności w sklepach, nie gwarantuje rozwoju rolnictwa w pożądanym kierunku (a nawet wręcz przeciwnie), a przy tym powoduje niezadowolenie i radykalizację rolników, przesuwając wielu z nich na pozycje antyeuropejskie.
Mówiąc wprost, obecna wspólna polityka rolna przynosi więcej szkody niż pożytku. Nie ma zasadniczo nikogo, kto by poważnie jej bronił. Gruntowna weryfikacja – żeby nie powiedzieć: wywrócenie do góry nogami – wydaje się więc nieuchronna.
Głębokie zmiany w polityce rolnej
Ten punkt widzenia coraz częściej przebija się do świadomości decydentów zarówno w krajach członkowskich, jak i w gremiach unijnych. Poważną debatę na ten temat rozpoczęła przyjęta rok temu opinia Europejskiego Komitetu Regionów – dokument, który z całą pewnością będzie miał wpływ na przyszłość polskiego i europejskiego rolnictwa. Miałem przyjemność być jego sprawozdawcą.
Opinia powstała w wyniku prac eksperckich i konsultacji z interesariuszami – m.in. rolnikami oraz przedstawicielami związków producentów rolnych i organizacji konsumentów – zarówno w kraju, jak i w Brukseli. Szczególnie cenię sobie te konsultacje, które odbyłem w moim macierzystym województwie kujawsko-pomorskim. Nic tak bowiem nie sprowadza na ziemię, jak otwarta dyskusja na gruncie niemal sąsiedzkim, bez owijania w bawełnę i oglądania się na poprawność. W samorządach bardzo to sobie cenimy.
Dokument postuluje głębokie zmiany w polityce rolnej Unii Europejskiej. Wzywa jej gremia sprawcze m.in. do wdrożenia instrumentów pozwalających na ścisłą kontrolę tranzytu produktów spoza UE i właściwą ochronę europejskiego wspólnego rynku rolno-spożywczego. A także do weryfikacji założeń europejskiego Zielonego Ładu w odniesieniu do rolnictwa oraz do ustanowienia narzędzi wsparcia rozwoju zrównoważonego rolnictwa i produkcji zdrowej żywności.
Ponadto do wzmocnienia i promocji lokalnych systemów żywnościowych i krótkich łańcuchów dystrybucyjnych żywności, do stworzenia mechanizmów gwarantujących godne dochody rolników i wysoką jakość życia na wsi, wreszcie – do przeniesienia zasadniczych kompetencji w kreowaniu polityki rolnej na poziom województw.
Bliżej to lepiej - rolnictwo musi być skrojone na miarę
Ten ostatni postulat i związany z nim kierunek myślenia wydaje się coraz powszechniejszy. Dlaczego regiony byłyby lepszymi zarządcami unijnych narzędzi kształtowania polityki wobec sektora rolno-spożywczego? Powodów jest wiele, główny to taki, że rolnictwo i związany z nim przemysł przetwórczy są różne w różnych regionach Europy, wymagają więc różnych, skrojonych regionalnie na miarę i regionalnie sterowanych narzędzi wsparcia oraz ochrony. Inne mamy je na Kujawach i Pomorzu, inne w Bawarii, jeszcze inne w Kampanii, Nawarze, Burgundii czy w stawiającej na bardzo intensywne rolnictwo Holandii.
Ale są też inne powody. Ze względu na specyfikę produkcji i kontekst społeczny rolnictwo wymaga szczególnej ochrony, w każdym regionie innej. Bardziej też niż inne gałęzie gospodarki wyrasta z lokalnej tradycji i na niej się opiera. Władze regionalne są bliżej rolników i wsi, więc zadbają o to najlepiej. Warto przytoczyć też argumenty o łatwiejszym budowaniu i egzekwowaniu z poziomu regionów zasady krótkich łańcuchów dostaw żywności, o bazującej na sąsiedzkim zaufaniu społecznym lepszej jakości żywności, o wspieraniu lokalnych rynków, o rolnictwie jako regionalnym biegunie innowacji i regionalnej inteligentnej specjalizacji.
Jedno jest pewne: nowy kształt unijnej wspólnej polityki rolnej musi przezwyciężyć obecne nawarstwiające się problemy. Jest wiele do zrobienia. Drastycznie zmienia się klimat, nawiedzają nas nawałnice i ekstremalne temperatury, tracimy naturalną kiedyś dla produkcji rolnej sezonowość, a nierozsądne korzystanie ze środków chemicznych i dążenie do maksymalizacji produkcji skutkują degradacją środowiska naturalnego, prowadzą do jałowienia gleb, do coraz gorszej odporności i jakości uprawianych roślin i hodowanych zwierząt.
Ostatecznie rosną koszty produkcji i spada jej opłacalność, skutkiem czego w Europie każdego dnia bezpowrotnie tracimy kilka gospodarstw rolnych. Te trendy trzeba i można zatrzymać. Uważam, że regiony są w stanie tego dokonać. ©℗
Dwukadencyjność pogorszy jakość samorządów
Wprowadzenie dwukadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast spotkało się z ostrym sprzeciwem ze strony lokalnych włodarzy. Po pierwsze – dlatego, że towarzysząca temu narracja, jakoby na poziomie lokalnym tworzyły się patologiczne sytuacje związane z dłuższym pełnieniem tych funkcji, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości.
Po drugie – ograniczenie to obejmuje stanowiska, które są wybierane w najbardziej demokratyczny sposób – w wyborach bezpośrednich. Pominięto starostów, marszałków i polityków szczebla centralnego, których mandat zdobyty w wyborach pośrednich bądź umieszczenie na określonych pozycjach list partyjnych jest mniej demokratyczny i w większym stopniu sprzyjający powstawaniu różnych patologii niż wybory bezpośrednie.
Tylko w jednym z krajów europejskich obowiązuje system dwukadencyjny – we Włoszech. Mamy tam gminę partnerską, więc mogliśmy na przestrzeni lat obserwować działania władz samorządowych. Zauważyliśmy, że druga kadencja służy raczej poszukiwaniu sobie pracy, a nie koncentrowaniu się na sprawach gminy. Z kolei w innej naszej gminie partnerskiej – w Niemczech – wybory na stanowisko burmistrza są organizowane co osiem lat przy nieograniczonej liczbie kadencji.
Wprowadzony w 2002 r. w Polsce system wyborów bezpośrednich z nieograniczoną liczbą kadencji w mojej ocenie sprawdzał się bardzo dobrze. Jedynym problemem, który występuje w niektórych gminach, jest brak większości w radzie i ewentualny konflikt pomiędzy burmistrzem a radnymi. Wydaje się, że dobrym rozwiązaniem stosowanym powszechnie w innych krajach byłoby powierzenie funkcji przewodniczącego rady wójtowi, który ma przecież najsilniejszy mandat społeczny.
Mogę z całą odpowiedzialnością potwierdzić, jako burmistrz z 35-letnim doświadczeniem, który bez względu na ewentualną zmianę przepisów nie będzie już się ubiegał o kolejną kadencję, że utrzymanie dwukadencyjności przyniesie zdecydowanie więcej szkody dla lokalnych społeczności niż ewentualnych korzyści. O funkcję wójta ubiegać się będą coraz częściej przypadkowe osoby, a nie samorządowcy doświadczeni w zarządzaniu gminą. W konsekwencji doprowadzi to do pogorszenia jakości funkcjonowania lokalnego samorządu. Pozwólmy mieszkańcom bezpośrednio decydować, kto ma być ich wójtem bez sztucznych administracyjno-prawnych ograniczeń. ©℗
Dwukadencyjność władz lokalnych jest niesprawiedliwa
W 2018 r. polski Sejm, poprzez zmianę kodeksu wyborczego, ograniczył możliwość sprawowania funkcji wójta, burmistrza i prezydenta miasta do dwóch kadencji, czyli do 10 lat (art. 11 par. 4: „Nie ma prawa wybieralności w wyborach wójta w danej gminie osoba, która została uprzednio dwukrotnie wybrana na wójta w tej gminie w wyborach wójta zarządzonych na podstawie art. 474 par. 1”).
Intencją ustawodawcy miało być stworzenie warunków do oczyszczenia samorządu z układów władzy. Realizacja tego zamiaru miała się odbyć poprzez większą rotacyjność włodarzy miast i gmin. Czy jednak te intencje są słuszne?
Z punktu widzenia ogólnego, jak najbardziej. Jednak nie da się tego osiągnąć takimi metodami. W moim przekonaniu mamy od wielu lat kryzys idei demokratycznej spowodowany niechęcią społeczeństwa do polityków (w ogólności), którzy stają się w Polsce symbolem negatywnym. Politykierstwo i walki frakcyjne oraz populizm ludzi władzy odstręczają, zwłaszcza młodych, od chęci służby państwu poprzez obejmowanie funkcji publicznych w powszechnych wyborach. Często słyszymy o skorumpowanych samorządowcach, którzy załatwiają swoje interesy albo interesy swoich partii czy też biznesowych lobbystów. Tak, to prawda, w wielu miastach i gminach istnieją lokalne układy, które nie zawsze opierają się na interesie publicznym. Wiem, że w tym momencie narażam się wielu moim kolegom samorządowcom. Jednak za tę sytuację odpowiadają nie tylko wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci, lecz również związani z nimi przewodniczący rad, radni, a bardzo często stojący za nimi wszystkimi partie polityczne.
Wyeliminowanie tych oligarchicznych patologii z naszego życia publicznego byłoby słuszne, a dla państwa oczyszczające. Jednak przekonanie, że wszystkie te negatywne zjawiska ograniczają się tylko do wójtów, burmistrzów i prezydentów, jest niesprawiedliwe i obarczone rażącym błędem poznawczym. Widzę w tym też pewną spychologię, grę polityczną polegającą na zrzucaniu odpowiedzialności za całe zło na najniższy poziom władzy. Jeśli już chcemy dokonywać tego rodzaju zmian, należałoby przebudować cały system i wprowadzić ograniczenia także na innych szczeblach, tj. dla posłów i senatorów, ale również marszałków i starostów. Nie należy też pominąć wszystkich radnych, tj. tych w gminach, powiatach i w sejmikach. Jeżeli mamy przyjąć system rotacyjny, to na wszystkich szczeblach, a nie jedynie w samorządzie gminnym, gdzie większość to małe struktury organizacyjne, które i tak borykają się z problemami kadrowymi, zarówno urzędniczymi, jak i samorządowymi.
Aby usprawnić ten system i wprowadzić rotacyjność, należałoby najpierw zmienić konstytucję. Zapis ograniczający możliwość pełnienia funkcji wójta, prezydenta czy burmistrza narusza zasadę biernego prawa wyborczego. Bierne prawo wyborcze w Polsce to uprawnienie obywateli do kandydowania w wyborach do różnych organów władzy publicznej, zarówno państwowych, jak i samorządowych. Jest to jedno z podstawowych praw obywatelskich, które umożliwia aktywny udział w procesie demokratycznym poprzez ubieganie się o wybór na określone stanowisko. Nie da się naprawić demokracji, naginając konstytucję.
W Niemczech burmistrzowie traktowani są jak urzędnicy państwowi o specjalnym statusie. Po dwóch kadencjach, które w każdym landzie są różnej długości, od pięciu do ośmiu lat, mogą pracować dalej i skorzystać z możliwości reelekcji albo przejść na specjalne świadczenie emerytalne. Tę ostatnią opcję ma wybrać zaprzyjaźniony ze mną burmistrz z Niemiec, z gminy położonej w landzie Dolna Saksonia, który jest tam burmistrzem od ponad 12 lat.
W moim przekonaniu, wprowadzając ograniczenia wyborcze w zakresie dwukadencyjności, Polska mogłaby częściowo skorzystać z rozwiązania niemieckiego. Jednak należałoby wprowadzić w zamian jakiś bonus. Może to być np. uzyskanie wcześniejszych uprawnień emerytalnych wyliczanych jako różnica wysłużonych lat w samorządzie od 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet. Mogą też to być inne rozwiązania, np. takie, jakie w ostatnich latach wprowadzono dla sołtysów albo funkcjonariuszy ochotniczych straży pożarnych.
Pełnienie funkcji wójta, burmistrza czy prezydenta też jest służbą publiczną wymagającą szczególnych predyspozycji, zwłaszcza gdy trwa wiele lat, a dana osoba jest obdarzona dużym zaufaniem społecznym. To na nas skupia się często całe odium społecznego niezadowolenia za sprawy, za które nie zawsze odpowiadamy. Z drugiej strony to my – włodarze gmin – jesteśmy w pierwszym szeregu, gdy państwo polskie potrzebuje zlecić jakieś zadania. Przypomnę, że gdy trzeba było, to przyjmowaliśmy uchodźców z Ukrainy (nie czekając nawet na dyspozycje rządowe), pośredniczyliśmy w dystrybucji węgla w związku z kryzysem energetycznym czy też wypłacaliśmy dodatki.
Szacunek względem funkcjonariuszy publicznych wyrażający się w szczególnym traktowaniu ich po okresie służby na rzecz społeczności może być jedną z miar oceny odpowiedzialności państwa za swoich obywateli. Czy państwo polskie sprosta tym oczekiwaniom? Odbieranie praw obywatelskich urzędującym wójtom, burmistrzom i prezydentom miast, przy jednoczesnym braku jakiejś rekompensaty, należy uznać za zupełne nieporozumienie, a nawet działanie niekonstytucyjne i niesprawiedliwe. ©℗