Odrabianie obowiązkowych prac domowych z automatu różnicuje dzieci, bo nie każdy rodzic potrafi dziecku w tym pomóc. Dziecko, które ma dobrze wykształconych rodziców, bez problemu odrobi z nimi zadania domowe - mówi dr Katarzyna Lubnauer, wiceminister edukacji narodowej.

Kiedy ostatnio była pani w szkole podstawowej lub liceum?

Wiceministrem edukacji jestem od kilku tygodni, więc przede mną na pewno wiele spotkań w szkołach. W ostatnich latach było znacznie mniej przestrzeni do takich wizyt niż kiedyś, wręcz np. zdarzało się, że kuratoria zakazywały dyrektorom spotkań z posłami opozycji demokratycznej, którzy chcieli dyskutować z uczniami – chociażby w ramach lekcji wos, o tworzeniu prawa. Jeszcze w 2015 r. brałam udział w takich lekcjach, potem to zanikło. Miałam za to regularny kontakt z nauczycielami, pedagogami, ekspertami ds. edukacji. A ostatnio, jesienią, byłam z wizytą w szkole integracyjnej w Łajskach pod Legionowem. Ta placówka ze zwykłej szkoły wiejskiej stała się placówką bardzo chętnie wybieraną przez rodziców, dzieci, a nawet nauczycieli, którzy chcą tam pracować.

Czyli jest sposób na uatrakcyjnienie małej wiejskiej szkoły?

Obecnie nie jest już taka mała. Gdy przyszedł do niej nowy dyrektor, ta placówka nie była zbyt atrakcyjna, a liczba dzieci się kurczyła. W tej chwili jest szkołą, do której rodzice dowożą swoje pociechy z sąsiednich miejscowości. Stała się placówką przyjazną dzieciom, ze świetną atmosferą, ale też szkołą dobrze zorganizowaną.

Czyli sukces jest w dyrektorze, a nie w pieniądzach?

Często zmiana na lepsze jest sukcesem konkretnego człowieka, a właściwie zespołu, który on stworzy. Bardzo często jest tak, że placówka przechodzi pozytywne zmiany, kiedy jej szefem zostaje człowiek mówiąc kolokwialnie – pozytywnie zakręcony.

Nasuwa się taki wniosek, że dla małych wiejskich szkół trzeba szukać nie pieniędzy, ale dyrektorów pasjonatów. Wtedy nie będzie trzeba zamykać tych placówek…

Problem z małymi wiejskim szkołami to jedno z największych wyzwań od momentu likwidacji gimnazjów. Niektóre szkoły podstawowe mają 30, 50 uczniów, w tym oddział przedszkolny, tzw. zerówkę. W związku z tym nie dają dzieciom pełniej oferty edukacyjnej. Dyrektor często ma problem ze znalezieniem nauczycieli na kilka godzin w tygodniu. A jeśli jeden z uczniów kocha sport, inny śpiew, a jeszcze inny matematykę, to nie ma możliwości stworzenia np. drużyny piłkarskiej, chóru czy kółka zainteresowań. Bywa, że uczniowie słabiej wypadają na egzaminach, a absolwenci rzadziej dostają się do wymarzonych szkół ponadpodstawowych.

To co – zlikwidować takie szkoły?

Nie. Złożyłam kiedyś w Sejmie projekt ustawy, który nazywał się „elastyczna struktura szkoły”. Wyobraźmy sobie, że w małej szkole pozostawiamy klasy I–III, a także grupy przedszkolne z zerówką. A w większej miejscowości gmina tworzy szkołę z klasami I–VIII, do której będą chodziły dzieci z okolicznych miejscowości.. W szkole tej już jest sala gimnastyczna z prawdziwego zdarzenia, komplet nauczycieli i pełna oferta zajęć pozalekcyjnych.

Ale tak się już dzieje od wielu lat. Wójt, który nie chce się zbytnio konfliktować ze społecznością lokalną, zamyka klasy IV–VIII szkoły podstawowej i pozostawia zerówkę oraz oddziały I–III. Pozostałe dzieci są dowożone. Docelowo jednak chce zamknąć również te pozostałe klasy dla maluchów. Ten pomysł każdego roku do końca lutego jest forsowany przez wiele gmin.

Nam jednak zależy na tym, aby wiejskie szkoły z klasami I–III funkcjonowały, bo to będzie z korzyścią dla całych lokalnych społeczności. Takie szkoły bywają centrami życia wsi, są w nich biblioteki czy świetlice dla dzieci, które czekają na rodziców później wracających z pracy. W takich placówkach mogą być też tworzone dodatkowo kluby malucha dla dzieci w wieku żłobkowym, po zmianach w prawie. Oczywiście, znaczna część tych szkół nie jest przystosowana do tego, żeby było w nich osiem klas podstawówki, bo w czasie, kiedy istniały gimnazja, klas w szkole podstawowej było sześć. Po likwidacji gimnazjów okazało się, że brakuje miejsca na oddziały przedszkolne, nie ma świetlic. Dlatego tę kwestię trzeba uporządkować i wypracować najlepsze rozwiązanie.

Subwencja oświatowa co do zasady idzie za uczniem. W przypadku podstawówki z niewielką liczbą uczniów koszt edukacji w przeliczeniu na jedno dziecko, jak wskazują samorządowcy, wynosi nawet do 20 tys. zł. Wtedy gmina znaczą część środków musi wyłożyć z własnego budżetu…

Organizacja szkoły z klasami I–III ogranicza koszty ponoszone przez gminy i ułatwia organizację np. opieki przedszkolnej. Poza tym w takich klasach uczy właściwie jeden nauczyciel na oddział, oczywiście nie licząc zajęć językowych.

Co robić w takiej sytuacji?

Oczywiście, w ramach decentralizacji, decyzję o sieci szkół w gminie podejmować powinny samorządy, nie ministerstwo. Będziemy rozmawiać o tym z samorządami, bo jesteśmy przekonani, że młodsze dzieci powinny mieć szkoły blisko domów.

Czyli wójt wspólnie z mieszkańcami powinien decydować, jaka szkoła ma pozostać, a kurator tylko podpowiada i sugeruje, a nie blokuje zmiany negatywną opinią?

Tak. Społeczność lokalna musi wybrać, czy chce mieć blisko domu szkołę podstawową z oddziałami I–III, a pozostałe klasy w większym ośrodku, co daje większe szanse edukacyjne uczniom. Może też wybrać rozwiązanie, że utrzymuje mniejszą szkołę z oddziałami I–VIII, ale wtedy my też musimy postawić mu pewne warunki co do jakości nauczania w takiej placówce. Naszym zadaniem jest stworzyć taką szkołę, aby dzieci w Polsce, niezależnie od miejsca zamieszkania, miały równe szanse na dobrą edukację.

Przecież to jest utopia, bo w małych miejscowościach nie będzie tak jak w dużych miastach i odwrotnie.

Nie ma pan racji. Musimy wszystkim nauczycielom zapewnić doskonalenie zawodowe, „odchudzić podstawy programowe” i ograniczając prace domowe, dać szansę na znalezienie czasu na pracę indywidualną z uczniem na lekcji, powtarzanie trudniejszych tematów. Teraz nauczyciele gonią za podstawą programową, która jest zbyt rozbudowana. Odrabianie obowiązkowych prac domowych z automatu różnicuje dzieci, bo nie każdy rodzic potrafi dziecku w tym pomóc. Dziecko, które ma dobrze wykształconych rodziców, bez problemu odrobi z nimi zadania domowe. Z kolei dziecko, które nie ma tego zaplecza, opiera swoją edukację przede wszystkim na tym, czego dowie się w szkole. Przy okazji liczymy, że działania te wpłyną na ograniczenie korepetycji, które także różnicują dzieciaki na te, których rodziców na korepetycje stać i na te, których rodzice nie mogą płacić za dodatkowe lekcje. Powtarzam, to szkoła musi być miejscem, w którym przekazywana jest wiedza, ale na to potrzebny jest w szkole czas.

Nauczyciele mają jednak swoje przyzwyczajenia. Jedni lubią zadawać pracę domowe, inni bez problemu z tego zrezygnują. Wielu uczniów na czas ferii jako pracę domową dostało przeczytanie kolejnej, dla wielu być może mało ciekawej, lektury.

Żeby była jasność. Czytania nie zamierzamy zaliczać do prac domowych, podobnie jak np. nauki wiersza. Ale ferie powinny służyć odpoczynkowi.

Czyli plan się kruszy. Zakładam, że będzie wiele innych wyjątków od tej zasady. Tym bardziej że nauczyciele sami decydują, jak mają zrealizować podstawę programową.

O zadaniach domowych krąży dowcip, kiedy to w środku nocy do nauczycielki dzwoni rodzic, który robi z dzieckiem zadaną wyklejankę z pytaniem, czy pani śpi, bo on nie śpi, tylko klei obrazek.

Stary dowcip, ale bardzo aktualny.

No właśnie, nie może być tak, że rodzic siedzi z dzieckiem po nocy i robi wyklejanki czy rozwiązuje zadania, co potęguje spiralę frustracji.

Chyba pani nie wierzy w to, że nauczyciele rozdają rodzicom na lewo i prawo swoje numery telefonów.

Różnie bywa, ale to trochę poza tematem. Idea jest taka, że jeśli chcemy zapewnić dzieciom równe, wysokie szanse, to dobrze uczyć musi szkoła.

A odchudzenie podstawy programowej nie będzie się wiązało ze zmniejszeniem siatki godzin dla poszczególnych nauczycieli?

Nie. Nie zmniejszamy wymiaru godzin przedmiotów. W zaoszczędzonym czasie nauczyciel ma mieć możliwość utrwalania wiedzy z uczniem i wykonywanie dodatkowych ćwiczeń, zadań, które kiedyś zadałby do domu. W przypadku matematyki kluczowe jest powtarzanie i wracanie do treści z poprzednich lekcji. Jeśli tego nie ma, dziecko zaczyna mieć braki, więc rodzic w pewnym momencie łamie się i mówi: znajdę ci kogoś, kto ci pomoże i wytłumaczy to w domu. Nam zależy na tym, aby szkoła dawała dzieciom równe, wysokie szanse. Nie korepetycje.

Wasz koalicjant chciał, aby dzieci w szkołach nauczyły się angielskiego, co uważam w wielu przypadkach za nierealne.

Traktujemy bardzo poważnie to wyzwanie. Kluczem są oczywiście dobrzy nauczyciele, ale też zmiany programowe. Eksperci mówią, że w polskiej szkole przy nauce języków, za duży nacisk kładzie się na naukę gramatyki, a za mało na komunikatywność. Nasi koalicjanci oczekują zwiększenia znaczenia nauki języka angielskiego w mowie. Oczywiście do tego potrzebne są też mniejsze grupy, żeby ćwiczyć mówienie.

To kolejny utopijny pomysł. Mam wrażenie, że jednak nie zdaje sobie pani sprawy z tego, z jakimi problemami borykają się np. duże miasta. Obecnie licea czy nawet podstawówki nie mają odpowiedniej liczby sal lekcyjnych. Co więcej, w czasie przerwy jest tylu uczniów na korytarzach, że nie ma, jak to się mówi, gdzie wbić szpilki. A swoją drogą już obecnie klasy dzieli się na mniejsze grupy językowe, które są mniej lub bardziej zaawansowane.

Pan się obraca w kręgu wielkomiejskiej dużej szkoły, a w ogóle nie patrzy pan na wyzwania mniejszych ośrodków. Wydaje mi się, że naszemu koalicjantowi właśnie na tych placówkach najbardziej zależy. Tam poziom nauczania języków jest często niższy, bo w miastach rodzice uzupełniają naukę w szkole dodatkowymi kursami.

Zapytałem kiedyś dyrektorkę małej wiejskiej szkoły, dlaczego są na szarym końcu z egzaminami zewnętrznymi, w tym z angielskiego. Otrzymałem odpowiedź, że wina nie leży po stronie nauczycieli, ale lokalnej społeczności, która nie jest zbyt dobrze wykształcona.

Dlatego, na podstawie szeroko zakrojonych badań, stworzono kiedyś gimnazja. Teraz do gimnazjów już nie wrócimy, ale musimy zadbać o dzieci z każdego miejsca w Polsce. Gminy same dążą do tworzenia szkół zbiorczych, z lepszą infrastrukturą (sala gimnastyczna), jak i skompletowaną kadrą nauczycieli. W małych szkołach brakuje nauczycieli przedmiotów takich jak np. chemia, której w roczniku w klasie VII–VIII jest 1, 2 godziny.

Na to nauczyciele też mają rozwiązanie. Mogą zaliczyć studia podyplomowe i uczyć wielu przedmiotów.

Rekordzista uczy pięciu, a może nawet siedmiu przedmiotów, a tylko 30 proc. nauczycieli – tylko jednego przedmiotu. Czy uczenie dwóch, trzech przedmiotów jest zawsze złe?

Jest takie powiedzenie, że jeśli ktoś jest od wszystkiego, to jest od niczego…

Zależy. Przedmioty przyrodnicze wzajemnie się przenikają. Oczywiście nie można wymagać, by łączone były kompetencje np. matematyczne z historycznymi itd.

A tacy nauczyciele też są, proszę mi wierzyć….

Rozumiem, ale przedmioty przyrodnicze, z jednej grupy, uważam, że powinny być uczone wspólnie co najmniej do klasy VI szkoły podstawowej. Tak było jeszcze w czasach gimnazjum. Musimy nauczyć dzieci rozumienia świata w ten sposób. Jeśli mówimy o zmianach klimatycznych, mówimy zarówno o biologii, jak i o geografii czy chemii.

Zaczynam rozumieć pani punkt widzenia. Sposobem na brak nauczycieli ma być danie im możliwości uczenia jeszcze większej liczby przedmiotów. Z kolei kuratorzy nie blokują tworzenia podstawówek z klasami I–III. Ostatecznie niech lokalna społeczność się wypowie.

Powtarzam to, co nie raz padło w naszej rozmowie. Dzieci młodsze, z klas I–III, powinny mieć szkołę blisko domu. Rodzice czują, że wtedy są one bezpieczniejsze, a grupa rówieśników po lekcjach wspólnie się bawi.

A dla pozostałych dzieci gmina kupuje autobusy i maluje na pomarańczowo z przeznaczeniem na dowożenie starszych uczniów do lepszej szkoły...

Jeszcze raz powtórzę – dzieci z małych miejscowości i dużych miast muszą mieć równe szanse korzystania z dobrych publicznych szkół. Zadaniem samorządu, ale też rządu, jest zapewnienie im tego. I do tego będziemy dążyć.

W mieście dziecko wyjdzie z bloku i ma pod nosem trzy podstawówki, a w małej miejscowości musi być często dowożone. Co więcej, nie może zostać dłużej po lekcjach, bo ostatni autobus powrotny ma na przykład o godzinie 14.

Dlatego trzeba pomyśleć o tym, jak zorganizować szkołę, aby była w niej przestrzeń do zajęć pozalekcyjnych. Trzeba zastanowić się, co zrobić, by bus nie musiał jechać tuż po lekcjach, tylko dziecko mogło skorzystać z zajęć. Dodatkowo busy często są też środkiem transportu, który niweluje lokalne wykluczenie komunikacyjne. To nie są zadania na miesiące, bardziej na lata. Ale kiedyś trzeba zacząć. Nie zrobimy też tego bez współpracy z samorządami.

Nie jestem pewien, czy uczniowie, nawet z opiekunem, mogą jeździć autobusem wspólnie z innymi mieszkańcami. Samorządowcy wskazywali, że napotykają na problemy prawne w tym zakresie, np. z rozliczeniem tego wsparcia.

Wątpliwości prawne trzeba rozstrzygać na korzyść uczniów i społeczności lokalnej.

Gdy tylko w poprzednich wywiadach pani wspomniała, że w ramach tzw. godzin czarnkowych można realizować dodatkowe zajęcia dla uczniów, to Związek Nauczycielstwa Polskiego zaprotestował, że te godziny są przeznaczone tylko do konsultacji z rodzicami i uczniami. Sama pani widzi, że nie jest to łatwe….

Na pewno nie będziemy robić nic w sprawie zmiany formuły „godziny czarnkowej” bez porozumienia z nauczycielami. Trzeba zacząć od analiz, jak zmieniła się oferta zajęć pozalekcyjnych przez osiem ostatnich lat. Jak wpłynęła na nie pandemia, a jak likwidacja godzin karcianych. Jakiej oferty dzieci potrzebują najbardziej.

Napisze pani do nauczycieli, że otrzymaliście 30 proc. podwyżki, więc teraz dajcie coś od siebie i zacznijcie organizować zajęcia dodatkowe dla uczniów?

Podwyżki są bezwarunkowe i to jasno powiedzieliśmy. To znaczy, że pensum zostaje bez zmian.

Ale jak zachęcić, a może zmusić nauczycieli do tych kółek zainteresowań?

Zamierzamy uruchamiać specjalne programy. Ale zaczniemy od badania obecnej sytuacji, konsultacji z nauczycielami, rodzicami i uczniami.

Mam nadzieje, że tej wypowiedzi nie wyrzuci pani z autoryzacji.

A ja mam nadzieję, że uwierzy pan w możliwość zmian. Polska szkoła musi pomagać rozwijać dzieciom ich pasje. Na lekcjach i po nich.

Wie pani jak wygląda w niektórych szkołach przygotowanie ucznia do konkursu np. z języka angielskiego… Nauczyciel przesyła rodzicowi zagadnienia na konkurs i na tym jego rola praktycznie się kończy. Oczywiście może przyjść dziecko i pogadać o tym konkursie z nauczycielem na tej godzinie dostępności, która często pokrywa się z zajęciami ucznia...

Ważne, by upowszechniać dobre, a nie złe praktyki. Znam wielu nauczycieli z pasją, którzy angażują się i naprawdę przyczyniają do rozwoju swoich uczniów Moja córka kilka lat temu została laureatem olimpiady chemicznej, a osiągnęła to dzięki wsparciu świetnych nauczycieli. Tak więc doświadczenia osobiste bywają różne.

Widocznie dostrzegła potencjał u pani córki…

To kwestia współpracy ucznia i nauczyciela z pasją, ale też warunków, które były w tej szkole, kółka chemicznego i laboratorium z prawdziwego zdarzenia.

Nauczyciele chcą też zarabiać. Trudno wyżyć z bycia pasjonatą.

Dlatego zaczęliśmy od podwyżek. Zastanowimy się też, jak wspierać nauczycieli, którzy dzięki swojej pasji osiągają regularnie sukcesy ze swoimi uczniami. Jednym z zasobów do wykorzystania w szkole na rozwijanie wiedzy uczniów są już tzw. godziny dyrektorskie.

Z tego, co mówią mi dyrektorzy, w dużych szkołach nie ma ich zbyt wiele, bo samorządy nie mają na to środków.

Rozmawiałam z jednym z dyrektorów, który mówił mi, że dzięki tym godzinom może organizować płatne dla nauczycieli dodatkowe zajęcia, wspomagające uczniów w rozwoju. Jak pan sam zauważa, wiele zależy od ludzi, w tym dyrektora i nauczycieli w określonych placówkach. Dobrze, jakby we wszystkich szkołach działało to prawidłowo.

Wielu ekspertów mówi wprost: dajmy nauczycielom zarobić bardzo dobrze, ale jednocześnie do tego zawodu nie dopuszczajmy tych, którzy nie powinni tam być. Przez ostatnie lata, z powodu niskich zarobków, mamy do czynienia w dużej mierze z tzw. selekcją negatywną. Czy w ogóle jest to możliwe, aby do pracy w szkole wybierać tylko najlepszych z najlepszych?

Z tą selekcją jest różnie, również w zależności od miejscowości i przedmiotu. W dużym mieście, gdzie pensje pracowników poza szkołą są dużo wyższe niż w mniejszych miejscowościach, coraz trudniej znaleźć dobrego nauczyciela. Na przykład matematycy czy informatycy bardzo łatwo znajdują się na pozaszkolnym rynku pracy. Stąd niektóre miasta dokładają nauczycielom do pensji różne dodatki motywacyjne. Jest też poważny problem z nauczycielami zawodu.

Ale znam takie przypadki, że w małej miejscowości nauczycielka odchodzi na emeryturę, a na jej miejsce przychodzi do pracy jej córka.

W wielu zawodach dzieci powtarzają drogę zawodową rodziców. Ale rozmawialiśmy o dochodach. Najwyższe w historii, rok do roku, podwyżki, które zapewniamy od 1 stycznia, zwiększą atrakcyjność zawodu nauczyciela i mam nadzieję, że będziemy mieć więcej nowych, dobrych absolwentów uczelni, którzy wybiorą ten zawód.

Czy są słabi nauczyciele?

Tak, jak w każdym zawodzie.

Czy co roku będą takie podwyżki?

Wie pan, że to niemożliwe. Podwyżki powinny jednak przyciągnąć nowe osoby do zawodu i zatrzymać dotychczasowych nauczycieli. Szczególnie że odchudzając podstawy programowe, ale też zmieniając podejście kuratorów do nadzoru nad szkołami, zwiększymy autonomię nauczyciela.

NIK już w 2008 r. wskazywał, że system awansu się wyczerpał. Czy nie pora na zmiany?

To z pewnością jest wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć. Ale zaczynamy od pokazania nauczycielom, że są ważni dla Polski, stąd rekordowa podwyżka subwencji i wzrost płac. W poprzednim budżecie na subwencję oświatową było 64,5 mld zł, a w tym roku jest to 87,9 mld zł. Wzrost w ciągu roku o 23,4 mld zł w momencie, kiedy w ostatnich ośmiu latach subwencja wzrosła zaledwie o 24,5 mld zł pokazuje, jakie Koalicja 15 Października ma priorytety. Edukacja nim jest. Chcemy, aby odczuli to nauczyciele, ale też rodzice, którzy nie będą musieli odrabiać prac domowych. Szkoła musi przejąć obowiązek uczenia dziecka.

Co zrobić, aby przyciągnąć do szkół psychologów?

Problem kondycji psychicznej dzieci i młodzieży oceniam jako jeden z najpoważniejszych w polskiej szkole i na pewno zrobimy wszystko, by znaleźć najlepsze rozwiązania. Zwiększenie pensji nauczyciela oznacza też zwiększenie wynagrodzeń psychologów.

Brak specjalistów prowadzi do tego, że nauczycielom trudno jest rozróżnić np., czy dziecko jest ze spektrum autyzmu, czy być może jest po prostu zdemoralizowane.

To są ogromne wyzwania, które musimy podjąć nie tylko na płaszczyźnie edukacji. Jest duży problem z dostępnością uczniów do psychiatrów dziecięcych. Obecnie w całym kraju jest ich zaledwie około 0,5 tys. Musimy zbudować system – taki, który sprawi, że poradnie psychologiczne i pedagogiczne będą skutecznie współpracować ze szkołami. Każde dziecko musi być dobrze zdiagnozowane i otrzymać odpowiednią pomoc.

Jaka powinna być nowoczesna szkoła?

Powinna nadążać za dynamicznie zmieniającym się światem i nie tylko odpowiadać na wyzwania teraźniejszości, ale też przewidywać te, które pojawią się w przyszłości. Sztuczna inteligencja zmieni diametralnie rynek pracy. Szkoła musi uczyć kompetencji miękkich, ale też wspierać różnorodne zdolności dzieci – np. te manualne. Ale także np. rozwijać empatię.

A jeśli chodzi o przedmioty takie jak plastyka czy muzyka, będzie pani opowiadała się za zniesieniem zaliczania ocen do średniej, a może za całkowitą rezygnacją z wystawiania not?

Nie. Oceny z tych przedmiotów powinny pozostać. Trzeba jednak być świadomym, że nie każdy posiada talent w danej dziedzinie, zatem system oceniania powinien być obiektywny. Ważne są też umiejętności czysto praktyczne, umiejętności manualne, które przydadzą się w codziennym życiu, jak na przykład wymiana łańcucha w rowerze.

Jak chce pani to zmienić przy pomocy przedmiotów takich jak muzyka, plastyka czy nawet technika?

Te przedmioty powinny obowiązywać do klasy VIII szkoły podstawowej. Nie rozumiem, dlaczego nagle zrobiono tak, że znikają wcześniej. W każdej szkole powinna być pracowania do zajęć manualnych.

Od ministra Czarnka dostaliśmy laboratoria przyszłości, więc pani chce zaistnieć pracowniami manualnymi, w których będzie się naprawiać rowery…

Szkoda, że laboratoria przyszłości nie wszędzie są w pełni wykorzystywane ze względu na brak przygotowanych nauczycieli. Autor projektu skupił się na wyposażeniu, a zapomniał o doskonaleniu nauczycieli. Trzeba to nadrobić.

Aż tak źle jest z kompetencjami nauczycieli?

Nawet w raporcie NIK znalazła się informacja, że nie zadbano, aby w każdej szkole był nauczyciel przeszkolony z obsługi drukarki 3D.

Więc zamiast krytykować poziom nauczycieli może trzeba to naprawić, jeśli rzeczywiście tak jest?

Taki mamy plan. Zaproponujemy szkolenia dla nauczycieli, aby więcej z nich potrafiło obsługiwać i programować ten sprzęt. Zainwestowaliśmy w niego jako społeczeństwo duże pieniądze, niech teraz służy uczniom zamiast kurzyć się.

Szkoły borykają się z brakiem sal, a pani tymczasem chce tworzyć pracownie manualne…

Nawet w szkołach, gdzie jest dużo dzieci, te zajęcia z plastyki czy techniki w jakiejś klasie się odbywają. W takich pracowniach można by organizować ciekawsze zajęcia niż tylko rysowanie na kartce.

Nauczycieli nam brakuje, a pani chce dokładać godzin dla uczących muzyki, plastyki czy techniki…

Trzeba tak spojrzeć na tzw. siatkę godzin, aby była zracjonalizowana. Być może w tej VII i VIII klasie szkoły podstawowej uczniowie będą wybierać, czy chcą chodzić na muzykę, plastykę, czy technikę. Powinniśmy też kłaść większy nacisk na kształtowanie szczęśliwych i pełnych optymizmu obywateli. Potrafiących stawiać czoła zmieniającemu się światu. Czerpiących radość z kontaktu z kulturą, ze sztuką.

Czy mam rozumieć, że przyszłość naszych dzieci to lepienie garnków i naprawianie rowerów?

Pan celowo sprowadza moją wypowiedź do absurdu. Ja wyraźnie mówię o tym, czego w szkole obecnie brakuje. W badaniach pomoże nam Instytut Badań Edukacyjnych, wiedza, a nie ideologia.

Ale badania trwają latami….

Na szczęście inne kraje zrobiły je wcześniej, a IBE będzie nam je przybliżał i wskazywał, jak je implementować w Polsce.

Czy popieracie postulaty stowarzyszenia dyrektorów?

Częściowo. Z pewnością nie na temat egzaminów. Egzaminy ósmoklasistów zostają.

A dołożony zostanie czwarty przedmiot na takim egzaminie?

Nie jesteśmy zwolennikami dokładania kolejnych egzaminów.

A może nie rezygnujecie z egzaminów ósmoklasistów, bo nie macie pomysłu na rekrutację do szkół ponadpodstawowych?

W przyszłości musimy się zastanowić, jak budować politykę egzaminacyjną. Egzaminy powinny sprawdzać nie tylko wiedzę, ale też kompetencje, ale też musimy mieć narzędzia do badania kondycji szkoły.

Czy kartę nauczyciela trzeba zlikwidować?

Nie będziemy tego robić.

Bo koalicja z Lewicą wam na to nie pozwoli?

Nie. Po tych ośmiu latach reform i oszukiwania nauczycieli należy się im poważne traktowanie. Wszystkie rozmowy o warunkach pracy i wynagrodzeniu nauczycieli będą prowadzane w dialogu ze środowiskiem nauczycielskim.

Proszę się nie obrażać, ale ta odpowiedz jest łudząco podobna do twierdzeń poprzedniego szefa resortu edukacji Przemysława Czarnka.

My rozmawiamy ze związkami nauczycielskim, samorządami i organizacjami pozarządowymi. A nasi poprzednicy wszystkich poobrażali i zamknęli ministerstwo na społeczeństwo, a do szczucia na nauczycieli wykorzystywali nawet media publiczne.

Z tego co pamiętam, funkcjonował zespół ds. statusu zawodowego pracowników oświaty w resorcie, do którego zaproszone były wszystkie organizacje związkowe.

My realnie zamierzamy prowadzić dialog z nauczycielami, a nie tylko markować jakieś działania. I już to robimy.

Rozmawiał Artur Radwan