Nie udało się posprzątać po reformie śmieciowej. Taki cel miała nowelizacja ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, która obowiązuje od 1 lutego 2015 r. Na razie w samorządach wywołała jeszcze większy bałagan.

Wątpliwości do wprowadzonych przepisów miało samo Ministerstwo Środowiska. Na podstawie nowych regulacji wydało dwie sprzeczne interpretacje. Jedna, że uchwały w sprawie stawek za śmieci trzeba zmienić, i to jak najszybciej. Samorządy więc w popłochu zaczęły podejmować nowe akty w obawie, że na podstawie starych nie będą mogły pobierać opłat od mieszkańców za odbiór odpadów. Po tygodniu resort wydał kolejne stanowisko, z którego wynikało już, że podejmowanie nowych uchwał nie jest konieczne, jeśli obowiązujące w gminie opłaty za śmieci są zgodne z nowymi zasadami ich wyliczania określonymi w nowelizacji. Przy czym ministerstwo podkreśliło, że pierwszy komunikat „wynikał z troski o zachowanie podstawy prawnej do finansowania systemu gospodarki odpadami komunalnymi w gminach”. Był jednak niedźwiedzią przysługą, bo teraz okazuje się, że niektóre nowe uchwały – podejmowane naprędce – zostały przyjęte z naruszeniem vacatio legis. A to oznacza, że mogą zostać podważone.
Znowelizowane przepisy zaniepokoiły także generalnego inspektora ochrony danych osobowych. Okazuje się bowiem, że nowe regulacje są tak skonstruowane, iż dopuszczają, aby samorządy mogły zbierać od obywateli, od których odbierają odpady, informacje dotyczące miejsca ich pracy. Czy rzeczywiście pozyskiwanie takich danych od mieszkańca w celu wywiezienia worka śmieci jest konieczne? Zdaniem ekspertów zbieranie ich może naruszać ustawę o ochronie danych osobowych.
Prawnicy i samorządowcy zastanawiają się, które jeszcze z nowo przyjętych przepisów mogą się okazać trefne. Rząd deklaruje, że na razie nie zamierza zmieniać tej ustawy. Z problemami bałaganu śmieciowego samorządowcy będą więc musieli poradzić sobie sami.