Prace nad przepisami przesuwającymi wybory samorządowe na rok 2024 mają się zakończyć w najbliższych tygodniach. Konsekwencją takiego działania będzie rekordowo długa – bo aż sześcioletnia – kadencja lokalnych władz

Wszystko po to, by skomplikowane wybory lokalne nie były organizowane w tym samym czasie co parlamentarne (jesień 2023 r.). O tym, że PiS rozważa taki ruch, napisaliśmy jako pierwsi już w sierpniu zeszłego roku.

Skąd taki pośpiech? – Im szybciej o tym zdecydujemy, tym lepiej. Chodzi też o plany inwestycyjne samorządów. Może po drodze ogłosimy kolejny nabór w ramach Programu Inwestycji Strategicznych – wskazuje rozmówca z PiS.

Przy czym o ile w partii rządzącej panuje zgoda co do tego, że wybory należałoby przesunąć na 2024 r., o tyle trwają dyskusje, czy powinna to być wiosna, czy jesień. Samorządowcy z reguły nie mówią „nie” takim planom, ale wyraźnie skłaniają się ku jednej z tych opcji. – Pytanie, czy rzeczywiście nie da się zorganizować wyborów parlamentarnych i samorządowych obok siebie i uniknąć dyskusji o wydłużeniu kadencji. Jeśli jednak wybory miałyby zostać przesunięte, to maj byłby najlepszym terminem. Bo dziś, przy wyborach jesiennych, nowe władze wchodzą do urzędu i w kolejnym roku muszą działać na budżecie przygotowanym przez poprzedników – komentuje Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. Jego zdaniem trzeba działać systemowo, tzn. przygotować mechanizm, który w przyszłości pomoże uniknąć podobnej „wyborczej kumulacji”.

PiS wolałby ustawić kolejność tak, by wybory lokalne odbyły się po tych do Parlamentu Europejskiego

Termin wiosenny może być korzystny dla samorządów, ale kolidować z kolei z eurowyborami, które mogą zostać rozpisane na początek czerwca 2024 r. Ze względów taktycznych PiS wolałby ustawić kolejność tak, by lokalne odbyły się po tych do Parlamentu Europejskiego – stąd rozważania o terminie jesiennym.

Oba scenariusze mają konkretne skutki. Po pierwsze – to przesłanka, że PiS nie podejmie próby rozpisania wcześniejszych wyborów parlamentarnych. Bo gdyby do tego doszło, nie trzeba byłoby już przesuwać elekcji lokalnych. Po drugie – byłaby to rekordowo długa kadencja w samorządzie. PiS, wprowadzając w 2018 r. zasadę dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, jednocześnie wydłużył je z czterech do pięciu lat. Obecna kończy się w 2023 r.

– Projekt ustawy przedstawimy w czerwcu lub lipcu – twierdzi nasz rozmówca z PiS. Inny dodaje, że będzie to prosta regulacja, bez żadnych wrzutek. Na razie jednak w partii trwa dyskusja, na kiedy wybory samorządowe przesunąć. Zgodnie z pierwszą koncepcją lokalne elekcje odbędą się wiosną 2024 r. Druga mówi o jesieni 2024 r.
Po co w ogóle przesuwać wybory lokalne? W PiS coraz częściej słychać opinie, że parlamentarne odbędą się zgodnie z konstytucyjnym terminem – a więc w jedną z niedziel wypadającą między 13 października a 11 listopada 2023 r. To oznacza, że coraz bardziej realny jest problem niemalże nakładających się w tym czasie wyborów do Sejmu i samorządowych (te drugie musiałyby się odbyć pomiędzy 21 września a 14 października). Przy tak ciasno zblokowanych głosowaniach nakładałyby się na siebie czynności wynikające z kalendarzy wyborczych, jak np. powołanie komisji, zwołanie pierwszych posiedzeń, rejestracja komitetów i kandydatów. Nie można też wykluczyć problemu ze znalezieniem tylu osób chętnych do pracy przy wyborach czy z przygotowaniem lokali. – Poza tym, gdyby kampanie wyborcze miały się pokryć, będzie problem z ich rozliczaniem, bo co, jeśli ktoś kandydowałby na posła i prezydenta miasta? Pytanie też, czy to będzie fair wobec wyborców – zastanawia się osoba z rządu.
Zwolennicy terminu wiosennego wskazują, że łatwo będzie zdobyć dla niego przychylność samych samorządowców z uwagi na harmonogram konstruowania lokalnych budżetów. Przepisy zakładają, że projekt budżetu na kolejny rok włodarze muszą przekazać do oceny regionalnych izb obrachunkowych i radnych najpóźniej do 15 listopada roku poprzedzającego. Aktualny, jesienny termin wyborów powoduje, że często, gdy dochodzi do zmiany władzy w gminie (co wybory tak się dzieje w ok. 20–25 proc. gmin), nowy wójt, burmistrz czy prezydent miasta nawet przez rok pracuje na planie finansowym poprzednika.
Termin wiosenny usuwa ten problem. Ale jednocześnie generuje nowy, bo to oznaczałoby de facto „zblokowanie” wyborów samorządowych z eurowyborami (które mogą wypaść 9 czerwca), czego PiS chce uniknąć. W takiej sytuacji przy rozważaniu terminu lokalnych elekcji w grę wchodzi np. kwiecień lub druga połowa czerwca 2024 r. – Z politycznego punktu widzenia bardziej korzystne dla nas byłoby zorganizowanie najpierw wyborów europejskich, a potem samorządowych – przyznaje rozmówca z PiS. To samo słyszymy od innego działacza tej partii – jego zdaniem w kolejnych wyborach samorządowych będzie powtórka z 2018 r. – Ludzie będą głównie zwracać uwagę na wyniki w dużych miastach, a tam przegraliśmy z kretesem. Mimo że wygraliśmy w wielu innych miejscach, to postrzegani byliśmy jako przegrani. Jeśli scenariusz się powtórzy, opozycja pójdzie na eurowybory jako faworyt – argumentuje rozmówca DGP.
Z tych względów w PiS nie brakuje zwolenników odsunięcia wyborów samorządowych aż na jesień 2024 r. Choć nasi rozmówcy przyznają, że może być większy problem z uzyskaniem szerokiego poparcia dla tego pomysłu. – O ile wiosnę da się wytłumaczyć silnymi argumentami merytorycznymi, o tyle termin jesienny to w większej mierze decyzja stricte polityczna – przyznaje rozmówca z PiS. Co więcej, obecna ekipa rządząca już wydłużyła w 2018 r. kadencję samorządowców z 4 do 5 lat (przy wprowadzaniu zasady dwukadencyjności), więc wydłużenie jej o kolejny rok może budzić sprzeciw części działaczy.
Opozycja na razie nie zajmuje jednoznacznego stanowiska. Od polityka Platformy Obywatelskiej słyszymy, że można rozmawiać o przesunięciu terminu wyborów samorządowych, pod warunkiem że będzie to wydłużenie, a nie skrócenie kadencji włodarzy. Ale już rzecznik PO Jan Grabiec dystansuje się od tych pomysłów. – Będziemy podejrzliwie patrzeć na zmiany kodeksu wyborczego w wykonaniu PiS, nie spodziewamy się niczego dobrego – mówi. W Lewicy sprawa ma być jeszcze przedyskutowana, a kluczowe dla jej działaczy będą opinie samych zainteresowanych, czyli samorządowców.
W realizację pomysłów PiS wątpi Marek Sawicki z PSL. – Jeśli KPO zostanie uruchomiony, to jego pierwsze efekty będą widoczne wiosną. Z punktu widzenia PiS to dobry powód, by przeprowadzić przedterminowe wybory parlamentarne wiosną i na bazie sukcesu w terminie pójść do wyborów samorządowych – zauważa Marek Sawicki z PSL.
Z kolei, jak podkreśla senator niezależny Krzysztof Kwiatkowski, największą wartością jest stabilność prawa, dlatego wybory powinny odbywać się w konstytucyjnych terminach. – Najlepiej, by przy dacie wyborów nie majstrowano. Bo na pytanie: „Jaki termin jest lepszy?”, można odpowiedzieć, że lepszy termin to sam sobie wybierze PiS – ironizuje. Choć przyznaje, że z punktu widzenia zarządzania samorządem wiosenny termin wyborów ma ważną zaletę – nowo wybrany wójt burmistrz czy prezydent samodzielnie przygotowuje projekt budżetu, według którego będzie funkcjonował w pierwszym roku działalności. ©℗