Przyjęcie przez parlament nowych przepisów o odnawialnych źródłach energii stawia w trudnej sytuacji te z nich, które realizują projekty parasolowe. Jeśli nie znajdą nowych chętnych na inwestycje, to będzie im trudno wycofać się z zamówienia. Dlatego walczą o dłuższe terminy na przyłączenia.
Przyjęcie przez parlament nowych przepisów o odnawialnych źródłach energii stawia w trudnej sytuacji te z nich, które realizują projekty parasolowe. Jeśli nie znajdą nowych chętnych na inwestycje, to będzie im trudno wycofać się z zamówienia. Dlatego walczą o dłuższe terminy na przyłączenia.
Przed niespełna tygodniem Sejm ostatecznie przesądził o przyjęciu mało korzystnych rozwiązań dla prosumentów. Zgodnie z czekającą na podpis prezydenta nowelizacją ustawy o odnawialnych źródłach energii, ci którzy wejdą do systemu od 1 kwietnia 2022 r., nie będą już korzystać z atrakcyjnych opustów (czyli nieodpłatnego wykorzystania 80 lub 70 proc. energii trafiającej do sieci). A że od kilku lat – za sprawą rządowych i gminnych dotacji – trwa boom na fotowoltaikę, to najbliższe miesiące będą gorące. Osoby, które już rozpoczęły inwestycje, będą się bowiem starały zarejestrować swoje słoneczne elektrownie. Pospieszyć muszą się też niektóre gminy.
Zwijające się parasole
W niektórych jednostkach samorządu terytorialnego realizowane są zbiorowe inwestycje na fotowoltaikę ze wsparciem z regionalnych programów operacyjnych. Tak zwane programy parasolowe organizuje od początku do końca gmina, ale beneficjentami są mieszkańcy. Dzięki temu, w zależności od województwa, możliwe jest pozyskanie od 50‒60 proc. dotacji, a nawet i więcej. Takie projekty, jak mówi Marcin Kolasa, zastępca wójta gminy Nowy Targ, prowadzi obecnie kilkadziesiąt gmin w Polsce, przy czym w niektórych programach JST łączą się ze sobą i wspólnie planują i wykonują inwestycję. W nowotarskiej inicjatywie uczestniczy np. 10 gmin, a w Zielonym Pierścieniu Tarnowa – ponad 30. – Program obejmuje w sumie ok. 100 tys. gospodarstw domowych, czyli ok. 400 tys. Polaków – mówi Marcin Kolasa. Na czym to polega? Z formalnego punktu widzenia przez pięć lat, czyli w okresie trwałości projektu, instalacja jest własnością gminy, ona też ma się troszczyć o jej stan techniczny. Ale umowy ze sprzedawcą energii podpisują mieszkańcy. I w tym cały problem, bo zmiana zasad korzystania z energii przez prosumentów powoduje, że do takich programów zgłasza się mniej chętnych, a część mieszkańców, mimo początkowego akcesu, się z nich wycofuje. Czy słusznie? Eksperci są ostrożni w prognozach. – Jeżeli projekty parasolowe finansują 50‒60 proc. kosztów, a nawet więcej, to moim zdaniem nadal będzie to opłacalne – mówi Tobiasz Adamczewski z Forum Energii. Podobnie uważa Milena Kowalska z Wydziału Ekonomii i Finansów Uniwersytetu Wrocławskiego, radna Ostrowa Wielkopolskiego. – Gminne programy parasolowe, przy tych poziomach dotacji i prognozach zwiększających się cen energii, powinny być dla mieszkańców nadal atrakcyjne – mówi.
Mimo to wiele osób woli nie ryzykować. Potwierdza to Marcin Skonieczka, wójt Płużnicy. – Wiele firm proponowało mieszkańcom deklarującym uczestnictwo w programie parasolowym montaż paneli w ciągu paru miesięcy. Najpierw się na to decydowali, a potem rezygnowali. Musieliśmy prowadzić nowy nabór – mówi. Przyznaje, że pozyskanie nowych zainteresowanych kosztowało go wiele nerwów. Dodatkowo trzeba też projektować nowe instalacje. Jednocześnie istnieje obawa, że nie da się wykonać projektu na czas, więc trzeba będzie oddać pieniądze wykonawcom i zapłacić kary marszałkom województw.
Wyjątek dla JST
Jak mówią nam zainteresowani wójtowie, rząd jest skłonny jeszcze przed kwietniem 2022 r. wprowadzić do ustawy o OZE poprawkę pozwalającą na rozliczanie się na dotychczasowych zasadach tym wszystkim prosumentom, którzy do końca marca 2022 r. zawrą umowy z gminami. Jak mówi Marcin Kolasa, udało się ją wnieść na etapie pracy w Senacie, ale potem została odrzucona wraz z innymi poprawkami. Samorządowiec jest przekonany, że będzie jednak przywrócona. W pewnym stopniu potwierdza to komunikat zamieszczony na stronie Ministerstwa Klimatu i Środowiska, w którym resort „wyraża gotowość podjęcia działań, które pozwolą na realizację projektów parasolowych i grantowych finansowanych ze środków Regionalnych Programów Operacyjnych (RPO) na lata 2014‒2020”. Zgodnie z przygotowanym przez resort projektem zmian w ustawie osobom, które zawrą do 31 marca 2022 r. umowę na dofinansowanie albo zakup lub montaż mikroinstalacji z JST lub innym uprawnionym podmiotem, realizującym projekt dofinansowany w ramach RPO, a także złożą wniosek o przyłączenie mikroinstalacji do 31 grudnia 2023 r., dokonywanie rozliczenia wytworzonej i pobranej energii elektrycznej będzie możliwe z wykorzystaniem systemu opustów.
Marcin Kolasa tłumaczy, że w umowie między mieszkańcem a firmą energetyczną byłaby dodatkowa rubryka, w której trzeba by oświadczyć, że jest się uczestnikiem programu parasolowego, który rozpoczął się przed 1 kwietnia 2022 r.
Zaniechać, ograniczyć lub edukować
O ewentualnych zmianach zdecyduje jednak nie resort klimatu, ale Sejm, więc całkowitej pewności, że gminy mogą zrealizować inwestycje później, nie ma. Dlatego część z nich już szuka pomysłu, jak wyjść z impasu. Ale może z tym nie być łatwo. – Jeśli gminy w umowach nie zabezpieczyły się na ewentualność utraty środków z RPO, np. możliwością dochodzenia pieniędzy od mieszkańców, to staną przed poważnym problemem, gdy nie uda im się znaleźć zastępstwa wśród beneficjentów programu – mówi Milena Kowalska. Jej zdaniem, aby uniknąć braku zainteresowania, należałoby wdrożyć działania edukacyjno-promocyjne, które wskazywałyby na zalety korzystania z fotowoltaiki, a także pokazywały oparte na prognozach przewidywane korzyści ekonomiczne.
Z kolei dr hab. Włodzimierz Dzierżanowski, prezes Grupy Doradczej Sienna, przypomina, że jest jeszcze kwestia korekt finansowych za niewykonanie umowy o dofinansowanie, która na projekty parasolowe jest zawierana z marszałkiem województwa. – Gdybym był na miejscu takiego samorządowca i wiedział, że ludzie rezygnują, to starałbym się bardzo szybko zorientować, czy uda się przeprowadzić nabór nowych chętnych – mówi Dzierżanowski. Dodaje, że gdyby to nie wyszło, wystąpiłby do instytucji wdrażającej o pomniejszenie skali umowy i zawarł aneks. Wtedy za niewykonanie nie byłoby korekty.
Co z przetargami
A co w sytuacji, gdy gmina już wdrożyła postępowanie przetargowe albo wręcz rozstrzygnęła przetarg? Tu sytuacja jest bardziej skomplikowana i zależy przede wszystkim od tego, na jakim etapie ten proces się znajduje. – Jeśli jest przed terminem składania ofert, to nie ma żadnego problemu. Ale gdy już doszło do złożenia ofert, a nie ma zawartej umowy, będzie trudno. Można jednak spróbować unieważnić przetarg ze względu na to, że się pojawiły okoliczności niemożliwe do przewidzenia i jego kontynuowanie nie leży w interesie publicznym – mówi Włodzimierz Dzierżanowski. Odstąpienie raczej nie będzie możliwe tam, gdzie zawarto już umowę i wówczas zamawiający musi się postarać o innych chętnych. – Sam fakt, że ludzie zaczęli się wycofywać z programu, nie jest bowiem równoznaczny z tym, że tej umowy nie da się prawidłowo wykonać – podkreśla ekspert. Wskazuje na dwie ewentualności – rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, jeśli wykonawca się zgodzi, albo ograniczenie skali umowy, także za jego zgodą. Prościej jest to osiągnąć wtedy, gdy zmiana jest niewielka, sięgająca maksymalnie 10 proc. Inną opcją jest rozwikłanie sporu na drodze sądowej i np. skorzystanie z art. 3571 ustawy z 23 kwietnia 1964 r. ‒ Kodeks cywilny (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1740; ost.zm. Dz.U. z 2021 r. poz. 1509). Przepis ten daje możliwość zmiany pierwotnego stosunku zobowiązaniowego ze względu na nieoczekiwaną zmianę stosunków społecznych towarzyszących powstawaniu tego zobowiązania. – Można próbować udowodnić, że zamawiający byłby narażony na straty, gdyby tę umowę wykonał, bo nie ma na to chętnych. Ale za efekt nie ręczę – mówi Włodzimierz Dzierżanowski.
Podobnie ocenia to Konrad Różowicz, prawnik z kancelarii Dr Krystian Ziemski & Partners. – W przypadku postępowań, które znajdują się na etapie przed upływem terminu składania ofert, unieważnienie będzie stosunkowo łatwe i może opierać się na art. 256 ustawy z 11 września 2019 r. ‒ Prawo zamówień publicznych (t.j. Dz.U. z 2021 r. poz. 1129; ost.zm. Dz.U. z 2021 r. poz. 2054; dalej: p.z.p.). Dla postępowań bardziej zaawansowanych potencjalną podstawę unieważnienia może stanowić art. 255 pkt 5 p.z.p. – mówi ekspert. Dodaje, że przy umowach już zwartych wsparciem może być art. 455 ust. 1 pkt 4 p.z.p. Przepis ten pozwala na zmianę umowy w przypadku zaistnienia niemożliwej do przewidzenia okoliczności – mówi prawnik. Zaznacza jednak, że w takiej sytuacji niezbędne byłoby wykazanie, że zmiany przepisów wywołały konieczność dostosowania umowy do zmienionego stanu prawnego, a to może być niełatwe. Jeszcze bardziej kłopotliwe może okazać się rozwiązanie umowy. Artykuł 456 ust. 1 pkt 1 p.z.p. przewiduje możliwość odstąpienia od umowy z powołaniem się na istotną zmianę okoliczności. Jednak zmiana taka musiałaby powodować, że wykonanie umowy kolidowałoby z interesem publicznym. – W orzecznictwie znajdują się wyroki potwierdzające możliwość odstąpienia od umowy w sytuacji zmiany stanu prawnego, ale zostały one wydane w kontekście modyfikacji zakresu i sposobu realizacji zadań przez zamawiających, a nie w sytuacji ograniczenia ekonomicznej opłacalności inwestycji gminnej – zauważa Konrad Różowicz.
Artur Wawryło, prawnik prowadzący Kancelarię Zamówień Publicznych, zwraca z kolei uwagę na termin wypowiedzenia umowy z art. 456 p.z.p. Od umowy należy bowiem odstąpić w terminie 30 dni od powzięcia wiadomości powodującej, że wykonanie umowy nie leży w interesie publicznym. Zdaniem eksperta istotna jest tu nie data wejścia przepisów, ale czas potrzebny na ponowne zbadanie przez zamawiającego, ilu jest chętnych na udział w programie, bo samo wejście w życie przepisu może nie oznaczać, że coś jest nieopłacalne. ©℗
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama