Wielu samorządowców już zarabia o kilka tysięcy złotych więcej niż jeszcze w październiku. Niektórzy z podwyżkami wstrzymują się, ale i w ich przypadku to kwestia czasu, bo o zwiększeniu pensji odgórnie zdecydował parlament
Wielu samorządowców już zarabia o kilka tysięcy złotych więcej niż jeszcze w październiku. Niektórzy z podwyżkami wstrzymują się, ale i w ich przypadku to kwestia czasu, bo o zwiększeniu pensji odgórnie zdecydował parlament
W samorządach w całej Polsce trwa operacja podnoszenia wynagrodzeń włodarzom. Podwyżki są nawet kilkudziesięcioprocentowe, co w przypadku prezydentów dużych miast oznacza z reguły skok z 11–12 tys. zł do ponad 20 tys. zł miesięcznie. Opozycja i samorządowcy twierdzą, że to pułapka zastawiona przez PiS – podwyżki wymusiła ustawa, a ich wdrożenie odbywa się w czasie galopującej inflacji i trudności ze spięciem miejskich budżetów. Politycy PiS odbijają piłeczkę, przypominając, że lokalni działacze sami domagali się podwyżek
Przetacza się dyskusja dotycząca wzrostu pensji dla włodarzy. W niektórych miejscach decyzje już zapadły, a podwyżki mogą robić wrażenie. Z inicjatywą zawsze wychodziły lokalne rady, ale nie jest tajemnicą, że w wielu przypadkach inspiracja płynęła ze strony samych organów wykonawczych.
Przykładowo prezydent Krakowa Jacek Majchrowski do niedawna zarabiał 12 525 zł brutto. Jednak na sesji rady miasta 17 listopada zapadła decyzja, że jego pensja wzrośnie do 20 041 zł, co oznacza wzrost o 60 proc. Z kolei prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz wskutek decyzji radnych przeskoczyła z pensji 11 850 zł do 20 623 zł (wraz z dodatkiem stażowym), co przekłada się na wzrost o 74 proc. Sporo więcej zarobi też prezydent Lublina Krzysztof Żuk - zamiast dotychczasowych 12 250 zł będzie otrzymywać co miesiąc, wraz z dodatkiem stażowym, kwotę 21 485 zł (wzrost o 75 proc.). - Takie działania podejmowane są w całej Polsce - mówi Dariusz Czapla z urzędu miasta w Katowicach.
Od 1 listopada wzrósł maksymalny pułap wynagrodzenia dla wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Dotychczas mogli oni zarabiać nie więcej niż 12 525,94 zł brutto, teraz to już 20 041,50 zł. To efekt znowelizowania przez parlament ustawy o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe oraz niektórych innych ustaw, a także wydania przez rząd nowego rozporządzenia w sprawie wynagradzania pracowników samorządowych. Zmiany te wprowadzono niemal równolegle z automatycznymi podwyżkami dla posłów, senatorów czy członków rządu. To także pewna forma rekompensaty za odgórną obniżkę wynagrodzeń zasadniczych włodarzy o ok. 20 proc. w 2018 r., gdy po tzw. aferze nagrodowej w rządzie Beaty Szydło PiS doszedł do wniosku, że szeroko pojęta klasa polityczna powinna żyć skromniej.
Gdyby przepisy przewidywały jedynie maksymalny limit zarobków, część samorządowców nie zdecydowałaby się na tak radykalne podwyżki, uznając, że jest to politycznie niepopularna decyzja w sytuacji, gdy ciężko spiąć lokalne budżety. Tyle że nowe regulacje wprowadziły zasadę, że zarobki nie mogą być niższe niż 80 proc. maksymalnego wynagrodzenia określonego dla poszczególnych stanowisk. Tak więc podwyżki prędzej czy później muszą nastąpić (ustawodawca nie dał żadnego terminu, ale jeśli rady będą zwlekać, narażą się na skargę na bezczynność), a włodarze mogą co najwyżej zdecydować, czy chcą zarabiać kwotę zbliżoną do minimalnego czy maksymalnego pułapu. Przy czym górny pułap 20 041 zł może być w praktyce przekroczony za sprawą osobnego dodatku za wieloletnią pracę, który jest naliczany po osiągnięciu 5 lat stażu pracy w wysokości 5 proc. miesięcznego wynagrodzenia zasadniczego i za każdy kolejny rok wzrasta o 1 pkt proc., aż do osiągnięcia 20 proc. Tak jest np. w przypadku prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka, który do pensji 19 331 zł otrzymuje 1400 zł dodatku stażowego.
Nie wszyscy włodarze są zadowoleni z podwyżek. „Perfidia polega na tym, że tę podwyżkę trzeba zrobić, bo nakazuje to prawo. Żeby było jasne, przepisy dla posłów i ministrów weszły w życie we wrześniu! A przepisy, które dotyczą samorządowców wchodzą dziś, kiedy galopuje inflacja, nie możemy poskładać budżetów miast, a nasi pracownicy, oczekują podwyżek. Nie zmieniam zdania, że to pułapka, która będzie przeciw nam wykorzystywana” - napisał w mediach społecznościowych prezydent Szczecina Piotr Krzystek.
Być może dlatego niektórzy prezydenci nie spieszą się ze zmianą pensji. Tak jest choćby w Kielcach. - Prezydent, zgodnie z decyzją rady miasta z 2018 r., otrzymuje pensję w wysokości 10 890 zł brutto miesięcznie. Zdaniem prezydenta Bogdana Wenty to wynagrodzenie powinno pozostać na dotychczasowym poziomie. Dlatego nie będzie składał wniosku w tej sprawie - informuje Tomasz Porębski, rzecznik prasowy prezydenta Kielc. Decyzje nie zapadły jeszcze w przypadku prezydenta stolicy Rafała Trzaskowskiego. - Prezydent zdecydował, że w trudnej sytuacji finansowej, w jakiej miasto się znalazło w związku z Polskim Ładem, pensję podwyższy jak najpóźniej i do wysokości minimum, które przewiduje ustawa - słyszymy w ratuszu.
Politycy PiS odpierają zarzuty o zastawianie politycznej pułapki. - Otrzymywałem cały szereg pism od wszystkich największych korporacji samorządowych dotyczących podwyżek dla samorządowców - mówi Tomasz Ławniczak (PiS), przewodniczący sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej. - W nowej perspektywie finansowej na Polskę czeka 770 mld zł, a może i więcej. Do ich efektywnego zagospodarowania potrzebni są kompetentni urzędnicy, nie tylko na najwyższych szczeblach. Dotąd fachowcy uciekali z samorządu, bo sektor prywatny oferował lepsze wynagrodzenia. Klęską byłoby, gdyby Polska wpierw poskąpiła ok. 1 mld zł, jaki mogą kosztować podwyżki dla samorządowców w skali kraju, a potem musiała zwrócić Brukseli np. kilka niewykorzystanych miliardów z puli eurofunduszy - argumentuje poseł. Jak przyznaje, najlepszym rozwiązaniem byłoby powiązanie pensji samorządowców ze średnim wynagrodzeniem w gospodarce, ale opcja rządząca nie zdecydowała się na taki krok. - Niestety klub KO postanowił otworzyć kolejny front walki, na który PiS nie chciał wkraczać - dodaje poseł Ławniczak.
Jacek Protas z KO odpowiada, że PiS złożył propozycję i nie chciał w ogóle dyskutować. - Główną intencją było podniesienie pensji prezydenta RP, a przy okazji zastawiono polityczną pułapkę na samorządowców - przekonuje. - Głosowaliśmy przeciwko tej ustawie. Uważamy, że trzeba samorządowcom zwrócić to, co bezpodstawnie odebrał im Jarosław Kaczyński w 2018 r., ale uznaliśmy też, że podwyżki zaproponowane przez PiS są zbyt hojne - tłumaczy poseł. Także jego zdaniem pensje polityków i samorządowców powinny być skorelowane z dochodami społeczeństwa.
/>
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama