Administracja rządowa kurczy się tylko dla opinii publicznej, a likwidowane urzędy działają na dotychczasowych zasadach. Zmiany w ich funkcjonowaniu wcale nie prowadzą do efektywnego zarządzania

Korpus służby cywilnej co do zasady ma się zajmować obsługą rządu, zatem każda kolejna władza zmieniała przepisy dotyczące urzędników i w konsekwencji wymieniała część pracowników budżetówki, najczęściej tych zajmujących wysokie stanowiska.
Zdaniem ekspertów wiele tych działań jest pozorowanych, a nowe regulacje dotyczące członków korpusu mają na celu wprowadzenie do urzędów zaufanych ludzi.
Dodatkowo obecna ekipa rządowa już dwukrotnie bezskutecznie chciała podwyższyć płace ministrów, ich zastępców, posłów i senatorów. Pod koniec ubiegłego roku pojawił się pomysł, aby podsekretarzy włączyć do korpusu służby cywilnej i podwyższyć im uposażenie niemal o 100 proc. (do ok. 20 tys. zł). Na to jednak nie zgodził się prezydent, który w styczniu br. zawetował nowelizację ustawy o działach, która miała wprowadzić to rozwiązanie. Rząd jednak nie chce zupełnie zrezygnować ze swoich pomysłów dotyczących reform w administracji i nowy projekt uzgodnił z prezydentem. Ustawa może być uchwalona na najbliższym posiedzeniu Sejmu.
Formalna likwidacja
Wcześniej jednak, niezależnie od tych zmian, poszła w świat informacja, że rząd się kurczy i ogranicza liczbę ministerstw z 21 do 15. I tak na przykład resort edukacji narodowej został połączony z Ministerstwem Nauki. W praktyce jednak w poprzedniej siedzibie resortu edukacji w dalszym ciągu rządzi oświatą Dariusz Piontkowski, który nie jest już jednak ministrem, tylko jego zastępcą w randze sekretarza stanu. Z kolei jego formalny szef tego resortu Przemysław Czarnek rezyduje głównie w siedzibie drugiego ministerstwa przy ul. Hożej. Podobnie jest z resortem sportu, formalnie włączonym do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Okazuje się jednak, że pracownicy resortu sportu w dalszym ciągu pracują, a pracownicy kancelarii pytani przez nas, czy będą się wyprowadzać z ul. Senatorskiej i konsolidować z Ministerstwem Kultury, odpowiedzieli, że zależy to wyłącznie od Piotra Glińskiego, wicepremiera i szefa tych połączonych urzędów. Kolejnym formalnie likwidowanym resortem jest Ministerstwo Cyfryzacji, którego szef trafił do kancelarii premiera w roli pełnomocnika. Z informacji uzyskanych od pracowników tego resortu wynika jednak, że i w tym przypadku nic się nie zmieniło – wciąż wszyscy pracują w dawnej siedzibie przy ul. Królewskiej. Co więcej, dzwoniąc do nieistniejącego resortu, można usłyszeć w telefonie powitanie w Ministerstwie Cyfryzacji i dowiedzieć się, że administratorem naszych danych jest właśnie minister cyfryzacji, którego teoretycznie już nie ma. – Byłem w trakcie konkursu na stanowisko w Ministerstwie Cyfryzacji, gdy zostało ono formalnie zlikwidowane. Myślałem, że będę dojeżdżał do pracy do kancelarii premiera przy Al. Ujazdowskich, ale dla nas praktycznie nic się nie zmieniło. Pracujemy w dalszym ciągu przy ul. Królewskiej – potwierdza pracownik nieistniejącego już resortu cyfryzacji.
Zdaniem ekspertów tego typu zmiany są pozorne i mają tylko pokazać opinii społecznej, że administracja się konsoliduje, a nie rozrasta. – Oficjalnie można powiedzieć, że została zmniejszona liczba poszczególnych ministerstw, a faktycznie w większości tych urzędów liczba pracowników praktycznie się nie zmniejszyła – mówi prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, była członkini Rady Służby Cywilnej. – Przy łączeniu resortów lub ich likwidacji część urzędników siłą rzeczy powinna pożegnać się z pracą, do czego nie namawiam, ale przy takich zmianach wiele zadań się dubluje, choćby biorąc pod uwagę departamenty lub biura kadr, skargi i wniosków, czy komórki obsługi prawnej – wylicza.
Osoba związana z rządem tłumaczy, że liczba ministrów została ograniczona, a ci, którzy zostali, otrzymali do zarządzania i nadzorowania dodatkowe działy. Dzięki temu wiele spraw ma być szybciej załatwianych.
Pozorowaną zmianą było także ograniczenie liczby wiceministrów. Generalnie w kierownictwie resortu powinni być: minister, jeden wiceminister w randze sekretarza stanu (najczęściej jest ich dwóch) i wiceministrowie w randze podsekretarzy stanu.
– Po zmianach i konsolidacji w kancelarii premiera powstało wiele stanowisk tzw. członków Rady Ministrów i pełnomocników. Podobnie jest w przekształcanych resortach – odchodzi się od wiceministrów, ale powołuje się pełnomocników, którzy otrzymują wynagrodzenie niemal identyczne lub wyższe od wiceministrów – oburza się Mariusz Wittczak, poseł KO i członek Rady Służby Publicznej.
(Nie)malejąca administracja
Największa reforma w służbie cywilnej była w styczniu 2016 r., kiedy na wyższe stanowiska urzędnicze zlikwidowano konkursy, a wprowadzono powołania, argumentując, że dzięki temu rozwiązaniu łatwiej będzie pozyskiwać ekspertów. W zawetowanej przez prezydenta nowelizacji ustawy o działach premier miał zyskać możliwość wyłączania z korpusu służby cywilnej całych działów we wszystkich urzędach rządowych. W efekcie również zatrudnianie na niższych szczeblach administracji mogłoby się odbywać bez konkursów. W nowej wersji projektu nowelizacji taka możliwość będzie tylko w KPRM.
– Obawiam się, że tam będzie przybywało osób spoza korpusu. Dzięki temu w oficjalnym sprawozdaniu szefa służby cywilnej będzie można wykazać, że członków do obsługi administracji rządowej ubywa, a w rzeczywistości może być inaczej – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.©℗
Administracja rządowa