Jest komu pomagać. Ale nie ma za co, bo trzeba płacić haracz bogatszym – uważa Rafał Szczepański z inicjatywy „STOP Janosikowe”
ikona lupy />
Rafał Szczepański, pełnomocnik inicjatywy STOP Janosikowe / Dziennik Gazeta Prawna

Wszyscy mają świetne pomysły na rozwiązanie problemu janosikowego. Obywatele przygotowali swój projekt, posłowie swój, podobnie Ministerstwo Finansów i marszałek Adam Struzik. Mimo to od kilku lat stoimy w miejscu i nie wygląda na to, że szybko zmienimy system. Dlaczego tak się dzieje?

To klasyczne gonienie królika. Goniący, zamiast go złapać, co chwilę wykrzykują, że mają nowy pomysł, jak go złapać. A w interesie wszystkich powinno być wyjście z sytuacji, w której lokomotywa napędowa kraju, czyli województwo mazowieckie, nie może się rozwijać. Na razie wskutek janosikowego biednieje i dostaje mniej środków unijnych. Bo te są przyznawane, zanim Mazowsze wypłaci daninę innym regionom, przez co Bruksela traktuje je jako bogatsze województwo niż jest w rzeczywistości. Albo mamy do czynienia z jakąś hipokryzją, albo brakiem decyzyjności. Postanowienie sygnalizacyjne Trybunału Konstytucyjnego było już półtora roku temu, kilka miesięcy temu pojawił się też wyrok o niekonstytucyjności janosikowego. W zeszłym roku przed referendum w Warszawie premier Donald Tusk stwierdził jasno, że janosikowe jest złym systemem, który powinien być zlikwidowany, a te biedniejsze regiony należy inaczej chronić, włączając w to budżet państwa.

Czy ze wszystkich projektów poprawy janosikowego ten zaproponowany przez resort finansów jest najsłabszy?

Z legislacyjnego punktu widzenia jest profesjonalny, ale jednocześnie bardzo słaby w warstwie merytorycznej. Jest fragmentaryczny, krótkookresowy i przede wszystkim niekonstytucyjny. To jest gra z Trybunałem Konstytucyjnym, która psuje państwo prawa. Dlaczego ma obowiązywać przez dwa lata? Po to, byśmy nie zdążyli go uchylić w trybunale. Minister Szczurek nie realizuje zaleceń Trybunału. Mam wrażenie, że część urzędników Ministerstwa Finansów obraziła się na ludzi domagających się reformy i jak lew broni tego dysfunkcjonalnego systemu. Wiceminister Hanna Majszczyk jest jedną z takich obrażonych osób. Pamiętam, że niemal ze łzami w oczach przemawiała w parlamencie w sprawie pożyczki dla Mazowsza. My zmąciliśmy spokój ich biurokratycznego trwania. Zidentyfikowaliśmy niewydolność systemu. Transfery wyrównawcze zostały przełożone na samorządy, które dzielą środki między sobą. A przecież, co do zasady, transfery te powinny iść pionowo – czyli z budżetu do samorządów, a samorządy powinny się włączać tylko wspomagająco. To też zauważył pan premier, a to oznacza, że w systemie janosikowego, w którym obracamy kwotą 2,5 mld zł, przynajmniej 1/3 czy 1/4 środków powinna pochodzić z budżetu. Tymczasem Ministerstwo Finansów zaoferowało wkład 5-procentowy. To jest niepoważne.

Czy to znaczy, że premier nie potrafi wpłynąć na podległy mu resort? Najpierw on mówi jedno w sprawie janosikowego, a Ministerstwo Finansów potem robi co innego?

Resort mu nie pomaga. Przyjął negatywną linię i wykorzystuje to, że premier ma tysiąc innych spraw na głowie. Premier niczym szef w firmie wydaje dyspozycję, a jego pracownicy robią wszystko, by udowodnić, że się nie da. Mamy przecież zawartą umowę społeczną z rządem. Deklaracje publiczne powinny być realizowane, bo tak buduje się zaufanie społeczeństwa do władzy. Nierealizowanie tych deklaracji powoduje brak tego zaufania, a wręcz tworzy podziały. Projekty obywatelskie składane w Sejmie w większości nie znajdują pozytywnego finału. To pokazuje, że nie ma w klasie politycznej woli do prowadzenia dialogu ze społeczeństwem. Raczej chodzi o utrwalenie podziału my – politycy i wy – społeczeństwo. Projekty obywatelskie dla polityków są mało sexy, bo partie nie mogą ich wprost wykorzystać jako swoje własne dokonania. Nie mam ambicji politycznych i nie zamierzam nigdzie kandydować, ale przypuszczam, że gdyby było inaczej, to mógłbym stanowić dla jakiejś partii kapitał, który mogłaby wykorzystać. I wówczas sam projekt obywatelski miałby większe szanse powodzenia. Szkoda, że nie myślimy bardziej obywatelsko.

Skoro projekty obywatelskie nie odnoszą skutku, to może lepiej przyjąć taktykę górników palących opony czy rolników wysypujących zboże na tory? Prostszy sposób, bardziej efektowny i przynoszący szybkie rezultaty.

Nie po to zmienialiśmy państwo 25 lat temu, by teraz stosować takie metody. Choć faktycznie prawdą jest, że z tematem janosikowego walczymy już od kilku lat. Zebraliśmy ponad 157 tys. podpisów. To pierwszy taki projekt obywatelski z Warszawy. Ale efektywność polityków różnych opcji związanych ze stolicą jest wciąż zbyt niska, tak jakby nie przejmowali się tym, że problem dotyka także ich bezpośrednio. A takie nastawienie nie przysłuży się naszej sprawie.

Politycy nie do końca wierzą w bankructwo Mazowsza. Tyle się o tym mówi, a jakoś do tej pory region lepiej lub gorzej funkcjonuje.

Statek z dziurą jakiś czas jeszcze płynie. Ale w końcu zatonie. Wyrwa w burcie Mazowsza jest ogromna – mamy coroczne manka w budżecie województwa w wysokości 200–250 mln zł, a jeśli propozycje resortu finansów wejdą w życie, to wciąż będzie 100–150 mln zł na minusie. Do tego będzie egzekucja zaległych pieniędzy na podstawie niekonstytucyjnych przepisów. Jak ten region ma się rozwijać i planować inwestycje w perspektywie wieloletniej? A przecież Mazowsze to ponad 20 proc. polskiego PKB.

Może janosikowe jest nam niepotrzebne? Niech regiony korzystają z dotacji rządowych, funduszy unijnych i własnych dochodów i niech nie próbują żyć ponad stan?

Samorządy z liczbą zadań, które muszą realizować, są dziś niedofinansowane. Każdy, kto powie, że janosikowe jest złe, napotka na opór innych regionów, które powiedzą, że brakuje im pieniędzy na podstawowe cele. I one też mają rację. Problem w tym, że mamy zły system finansowania samorządów w ogóle. Janosikowe jest absolutnie złym rozwiązaniem rodem z PRL-u. Ma charakter gomułkowskiego systemu redystrybucyjnego. Na Mazowszu jest 100 z 300 najbiedniejszych gmin wiejskich w Polsce, więc jest komu pomagać. Tylko nie ma kto tego robić, bo trzeba zapłacić janosikowe na rzecz innych województw, gdzie tylu biednych nie ma. Potrzebny jest fundusz solidarnościowy, którym samorządy mogłyby się wspierać w szczególnych sytuacjach, takich jak klęski żywiołowe. System powinien być celowy, a pieniądze przeznaczane na konkretne zadania. Dziś janosikowe łata systemowe dziury i rozpływa się w lokalnych budżetach.
Janosikowe w Sejmie
Dziś sejmowa komisja samorządu terytorialnego i polityki regionalnej rozpatrzy wniosek PiS o przedstawienie przez premiera informacji na temat działań naprawczych związanych z sytuacją finansową woj. mazowieckiego. Posłowie wysłuchają także informacji od przedstawicieli Ministerstwa Finansów oraz marszałka woj. mazowieckiego Adama Struzika na temat przygotowywanych projektów nowelizacji ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego.
Także w Sejmie odbędzie się konferencja w sprawie janosikowego, organizowana przez powiaty i przedstawicieli inicjatywy społecznej STOP Janosikowe.
Pod koniec czerwca resort finansów przygotował projekt nowelizacji ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego. To odpowiedź na wyrok Trybunału Konstytucyjnego (sygn. akt K 13/11), który orzekł, że przepisy o janosikowym są niekonstytucyjne, ponieważ nie zawierają regulacji zabezpieczających samorządy województw przed nadmiernym ubytkiem dochodów własnych w okresie dekoniunktury.
Projekt – dotyczy tylko województw, a nie wszystkich szczebli samorządu – zakłada m.in., że kwoty przekazywane przez województwa na część regionalną subwencji ogólnej nie będą mogły przekroczyć 35 proc. ich dochodów podatkowych. Zasada ta ma obowiązywać w latach 2015–2016.
Niezadowolone z projektu Mazowieckie przygotowało własny projekt, w którym proponuje ograniczenie wpłaty daniny do 25 proc. bieżących dochodów podatkowych.