7,9 proc. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast rządzi w Polsce nieprzerwanie od 1990 roku. Tych, którzy rządzą nieprzerwanie przez pięć kadencji jest już 20 proc. Czy taka stabilność władzy jest korzystne dla samorządów?

Listę "weteranów" polskiego samorządu opracował burmistrz Gołdapi i wiceprezes Związku Miast Polskich Marek Miros. Wynika z niej, że im mniejsza społeczność, tym większa szansa, że osoba stojąca na jej czele będzie trwać na swoim stanowisku przez wiele kadencji. O ile bowiem żaden z prezydentów miast nie utrzymał się na swoim stanowisku przez sześć kadencji, o tyle udało się to 3,4 proc. burmistrzów i 10,8 proc. wójtów. Wybory samorządowe mają dwa odmienne wzory. W wyborach do sejmików wojewódzkich bardzo ważna jest rola partii. 90 proc. zwycięzców wyborów ma poparcie jakiejś partii politycznej. Im niżej w dół tym ta rola jest mniejsza, a często wręcz przeszkadza – tłumaczy prof. Jacek Wasilewski, politolog SWPS. Na niższych szczeblach samorządu mniejsze znaczenie mają więc zmieniające się trendy w poparciu dla partii politycznych – a bardziej liczy się osoba ubiegająca się o stanowisko.

Na 2478 gmin w Polsce w 170 wójtowie, a w 27 burmistrzowie rządzą nieprzerwanie od 1990 roku. W Polsce przez sześć kadencji urząd sprawuje więc 7,9 proc. wszystkich wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

Z analizy wyników wyborów samorządowych od 1990 roku wynika również, że większość z wójtów czy burmistrzów sprawowała więcej niż jedną kadencję. Często zdarza się, że po kadencji przerwy ta sama osoba wraca do kierowania gminą lub rządzenia miastem.

Brak konkurencji czy trwałość systemu?

Takie „zasiedzenie” wielu włodarzy gmin i miast na swoich stanowiskach sprawiło, że niektóre partie polityczne (PiS, SLD i Twój Ruch) zaczęły zgłaszać pomysły ograniczenia liczby kadencji na stanowiskach wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast (na wzór ograniczenia do dwóch kadencji na stanowisku Prezydenta Rzeczpospolitej). Marek Kuchciński (PiS) w 2005 roku przekonywał, iż „w licznych gminach, zwłaszcza mniejszych jest tak, że wójtowie czy burmistrzowie pełnią swoje funkcje od dłuższego czasu i tworzy się niezdrowa dla samej podstawy systemu demokratycznego sytuacja braku konkurencji”.

Jednak zdaniem prof. Wasilewskiego próby wprowadzania kadencyjności w wyborach samorządowych nie mają najmniejszego sensu. - Te wybory na najniższych szczeblach są wyborami bardzo spersonalizowanymi. Nie tylko dlatego, że głosuje się na konkretnego człowieka, ale też dlatego, że znacząca część wyborców zna te osoby wręcz osobiście. W polityce liczy się budowanie pozytywnych środowisk, gdzie jest zaufanie i współpraca. W Sejmie, w którym nie obowiązuje kadencyjność, także jest wiele przykładów posłów, którzy zasiadają tam od 1990 roku i na ogół są to cenione osoby – podkreśla prof. Wasilewski.

Prof. Wasilewski nie zgadza się też z oceną Kuchcińskiego dotyczącą braku konkurencji na stanowiskach włodarzy samorządów. - Takie sądy nie są niczym poparte. Równie dobrze można powiedzieć, że ten kto przyjdzie na jedną czy dwie kadencje musi się szybko nachapać. Nie trzeba wywarzać otwartych drzwi. W krajach anglosaskich trwałość systemu jest dużą wartością. W Niemczech mówi się wręcz o zmianie systemu, jeśli dochodzi do częstej zmiany władzy – przekonuje.

Gminy skorzystałyby na zmianach?

Za wprowadzeniem kadencyjności na stanowiskach burmistrzów i wójtów przemawiałoby jednak to, że osoby które zarządzają samorządem nieprzerwanie od 1990 roku nie osiągają zbyt dobrych wyników. Ich „małe ojczyzny” w rankingu zamożności polskich gmin zajmują miejsca w drugiej połowie stawki, a z dziecięciu najbiedniejszych gmin w Polsce połowa jest zarządzana szóstą kadencję przez te same osoby. Wójtem najbiedniejszej polskiej gminy Łukowicy w województwie małopolskim od 1990 roku jest Czesław Rzadkosz. Dla porównania – w pierwszej dziesiątce najzamożniejszych gmin tylko jedna ma wójta, który rządzi nią nieprzerwanie od 1990 roku (to Eugeniusz Wichowski, wójt gminy Mielnik w województwie podlaskim, piątej najbogatszej gminy w Polsce).

- Mamy szereg świetnych samorządowców, jak choćby prezydentów Sopotu, Gdyni czy Katowic, wybieranych wielką większością głosów i uniemożliwianie im startu w kolejnych wyborach jest nierozsądne. O dobrych burmistrzach czy wójtach nie słyszymy, ale jest ich cała masa. Możemy też znaleźć przykłady osób, które najlepszej roboty nie robią, ale dzięki PR-owi i hojnemu oferowaniu kiełbasy wyborczej przed wyborami trwają na swoich stanowiskach.. Ich sukcesy świadczą jednak raczej o słabości lokalnego społeczeństwa obywatelskiego, w którym przeważa opinia „ode mnie nic nie zależy” niż o słabości całego systemu. Także my obywatele wciąż uczymy się demokracji i postaw obywatelskich. Warto zauważyć, że nie dotyczy to przykładów skrajnych. Jeśli w gminie dzieją się już bardzo złe rzeczy to mechanizm demokratyczny funkcjonuje dobrze i tacy ludzie od władzy są odsuwani. Charakterystyczne są gminy, w których sytuacja finansowa jest średnia, społeczeństwo nie jest ani zadowolone, ani niezadowolone i ten wójt tak sobie trwa, bo ludzie nie są zmobilizowani do działania – przekonuje jednak prof. Wasilewski.

Jak żyć po samorządzie?

Burmistrzowie domagają się zmian w prawie, które zagwarantowałby im emerytury już po dwóch kadencjach. Argumentują, że osoby pełniące takie funkcje przez osiem lat faktycznie mają problemy z powrotem do pracy >>>.

Do tej pory jedynym burmistrzem, który zarejestrował się w urzędzie pracy był Jerzy Barzowski. Barzowski był posłem na Sejm V kadencji, potem, w latach 1998-2002 pełnił funkcję burmistrza Bytowa. W kolejnej kadencji został zastępcą burmistrza. W ostatnich wyborach samorządowych startował jednak bez powodzenia z list Prawa i Sprawiedliwości do sejmiku województwa pomorskiego. Ostatecznie został dyrektorem Centrum Integracji Społecznej, które wkrótce zostało rozwiązane. W efekcie były burmistrz i poseł musiał zarejestrować się jako bezrobotny.