- Samorządy powinny za wszelką cenę utrzymać jakość usług komunalnych dla mieszkańców. Nawet kosztem inwestycji - mówi Bartosz Piłat, koordynator polityk transportowych Polskiego Alarmu Smogowego.
ikona lupy />
DGP
Związek Miast Polskich przekonuje, że samorządy może czekać fiskalna katastrofa. Tylko w Warszawie wpływy z PIT spadły w tym roku o ponad 41 proc. w porównaniu do kwietnia 2019 r. W innych miastach jest podobnie, a recesja związana z pandemią dopiero przed nami. Czy sytuacja rzeczywiście jest tak groźna?
Na pewno jest bez precedensu. Pamiętajmy, że generalny spadek to nie tylko PIT, lecz także CIT oraz innych podatków, np. od nieruchomości, i opłat lokalnych, takich jak czynsze za lokale komunalne. Szacowany ubytek w finansach samorządów może oscylować w granicach 15–20 proc. rocznego budżetu. To szalenie dużo. W przeszłości, gdy samorządy dokonywały korekt planowanych wydatków, były to kwoty rzędu procenta, półtora. Dlatego nie dziwię się apelom samorządowców, którzy oczekują od rządu konkretnego wsparcia. Zwłaszcza że w kwestii polityki podatkowej i edukacji mają bardzo małe pole manewru.
W czasie kryzysu wszyscy zaciskają pasa, może samorządy od tego też nie uciekną?
Niefortunne, że pandemia wybuchła w środku roku budżetowego. Gdyby podobny kryzys przypadł na końcówkę zeszłego roku, samorządy mogłyby jeszcze wstrzymać przetargi lub przełożyć inwestycje na przyszłe lata. Teraz wiele umów jest już podpisanych, są zaciągnięte zobowiązania. Nie obędzie się więc bez cięć. Prawdopodobnie pierwsze zostaną zredukowane wydatki bieżące, czyli pensje pracowników, fundusze na remonty, programy pomocowe, utrzymanie czystości, komunikację miejską. Ucierpią te sfery, w których koszty mogą być z dnia na dzień zredukowane, bo nie są związane z procedurami przetargowymi. Samorządom trudno będzie oprzeć się tej pokusie. Skarbnicy nie są politykami, którzy myślą o mieście w kategoriach społecznych, tylko odpowiadają za to, by spiąć budżet.
Skądś pieniądze jednak trzeba wziąć. Alternatywą może być zahamowanie inwestycji, co miałoby też skutki gospodarcze. Ryzykowne i mało popularne.
Zgoda, tylko pytanie, czy samorząd ma być motorem odbudowy gospodarki, czy raczej odpowiadać za jakość życia mieszkańców? Rząd już wspomaga kredytami i preferencjami konkretne branże. Na takie wsparcie samorządy nie mogą liczyć. Nie powinny więc nieść na swoich barkach odpowiedzialności za problemy całości gospodarki.
Wiele gmin obawia się, że jeżeli nie rozliczą w terminie inwestycji, na które otrzymały dofinansowania, stracą fundusze. A to pogrzebie wiele projektów.
Pamiętajmy, że kryzys dotknął całą UE. Skoro samorządy potrafią się zorganizować i wspólnie apelować do rządu w sprawie preferencji i instrumentów pomocowych, to podobne postulaty powinny też skierować do Brukseli i przekonywać do przedłużenia terminów na rozliczenie inwestycji. Nie widzę powodu, by Unia nie poszła w tej kwestii na rękę. Podobne negocjacje samorządy mogłyby podjąć z bankami. Niestety, samorządom obca jest idea, że kredyty można wykorzystać w innych celach, niż sfinansowanie inwestycji, ale właśnie na utrzymanie usług komunalnych i jakości życia mieszkańców na dotychczasowym poziomie, co – w mojej ocenie – powinny robić dziś w pierwszej kolejności. Na przykład jeżeli Warszawa wydaje prawie 3 mld zł rocznie na utrzymanie transportu zbiorowego, to może zamiast zaciągać kredyt na pokrycie wykupu nowych działek pod nowe drogi albo nową linię tramwajową, lepiej z kredytu pokryć utrzymanie liczby kursów.
Włodarze mogą jednak myśleć tak: ten rok jest wyjątkowy, mieszkańcy muszą być gotowi na ustępstwa i wielu z nich nawet nie zauważy pogorszenia się usług komunalnych. Za to inwestycje zostaną na lata i będą służyć po pandemii.
Tyle że jakość usług spadnie nie na rok, tylko kilka lat. Priorytetem, nie tylko z perspektywy komfortu życia mieszkańców, lecz także ze względów fiskalnych, powinno być utrzymanie obecnego standardu usług, takich jak chociażby transport zbiorowy. Inaczej czekają nas ogromne, acz ukryte koszty. Samorządy zainwestowały w ostatnich latach miliony w nowy tabor komunikacji miejskiej. Jeżeli ograniczymy przejazdy, autobusy będą częściej stały i traciły na wartości, a wszyscy mieszkańcy zrzucą się na amortyzację niewykorzystanego sprzętu. Jeżeli oferta przewozów spadnie, wielu przesiądzie się do własnych samochodów, co będzie stratą nie tylko dla środowiska i jakości powietrza, lecz także dla domowych budżetów, bo mieszkańcy wydadzą pieniądze na paliwo. Transport miejski jest jednak na tyle kosztowny, że ani oszczędnościami, ani kredytami nie uda się go utrzymać na obecnym poziomie. Jako Polski Alarm Smogowy będziemy apelowali do rządu, by zdecydował się na szereg ulg fiskalnych – niższa akcyza na olej napędowy dla miejskich przewoźników czy podatek VAT w biletach.
Czy jest więc szansa, by tych cięć uniknąć albo złagodzić ich skutki? Czy jest trzecia droga?
Jedyną szansę na oszczędności widzę w ograniczeniu niepotrzebnych wydatków. Samorządy muszą wnikliwiej niż wcześniej przyjrzeć się swoim inwestycjom i starać się osiągnąć ten sam efekt dużo taniej. Weźmy za przykład autobusy miejskie. Wiele samorządów wymieniło w ostatnich latach tabor i kupiło pojazdy z pięcioma wyświetlaczami, trzema ekranami, ładowarkami telefonów. Te techniczne dodatki pochłaniają do 30 proc. energii, która mogłaby zasilić pojazd i pozwolić mu jechać dłużej. Rozumiem, że miasta starają się uatrakcyjnić komunikację zbiorową, by przyciągnąć nowych pasażerów, ale czy wszystkie te urządzenia są rzeczywiście niezbędne? Kolejna kwestia to rozwój infrastruktury drogowej. Warszawa ma zapisane w budżecie 11 mln zł na sieć dróg rowerowych i 10 mln zł na podniesienie bezpieczeństwa na drogach, m.in. utworzenie przejść dla pieszych. Do tej pory każda taka inwestycja wiązała się z wieloma dodatkowymi wydatkami: wymianą krawężników, zbudowaniem wyspy, położeniem nowego asfaltu. W obecnych warunkach wystarczyłoby zaś postawić znak drogowy i zamalować jezdnię farbą. Efekt nie będzie idealny, ale przy minimalnym nakładzie kosztów udałoby się kontynuować politykę miasta i poprawić sytuację na drogach. Oczywiście te kwoty to procent problemu, ale tego rodzaju zadań jest wiele.