Najważniejsze partie raczej nie zdecydują się wystawić kandydatów na następcę zamordowanego prezydenta
Wiele wskazuje na to, że w Gdańsku dojdzie do płynnego przekazania władzy współpracownikom Pawła Adamowicza. W kierownictwie PiS zapadła decyzja, że w wyborach, które muszą się odbyć w ciągu 90 dni od śmierci prezydenta, nie wystawi kandydata. Decyzja spotkała się z powszechnym zrozumieniem, choć nie brakuje głosów, że do pewnego stopnia jest to też zwykła kalkulacja wyborcza. Eksperci jednak przekonują, że to nie umniejsza samemu gestowi.
– Kalkulacja nie stoi w tym przypadku na przeszkodzie szlachetności. PiS miałoby w Gdańsku nikłe szanse, a w tych okolicznościach nie wiem nawet, czy ktokolwiek miałby ochotę podjąć się kandydowania – ocenia Jarosław Flis, socjolog polityki. Podobne sygnały płyną z szeregów opozycji. – Do czasu pogrzebu pana prezydenta nie będziemy składać żadnych deklaracji i podejmować żadnych decyzji. W tym momencie trudno komukolwiek nawet proponować start w wyborach – mówi Jan Grabiec z PO.
Jego partyjny kolega Jerzy Borowczak dodaje, że nikt nie będzie robił konkurencji komitetowi Wszystko dla Gdańska, który jesienią wygrał i z PiS, i z PO. – Byłoby niegodne i niesprawiedliwe, gdybyśmy wystawiali innych kandydatów – ocenia poseł. Mało prawdopodobne, by wystartować chcieli niedawni kontrkandydaci Adamowicza, czyli związany z PO Jarosław Wałęsa oraz kandydat PiS Kacper Płażyński, który teoretycznie mógłby startować jako niezależny.
– Oczekuję, że wystartuje ktoś niezaangażowany w bieżące dyskusje. Myślę, że Adamowicz wychował parę osób, które dobrze z nim współpracowały – skomentował były prezydent Lech Wałęsa.
Konkretnych kształtów zaczyna więc nabierać wariant, w którym dojdzie do naturalnej sukcesji wśród najbliższych współpracowników Adamowicza. Typowana na jego następcę jest Aleksandra Dulkiewicz, uchodząca za prawą rękę zabitego prezydenta. To do niej miał największe zaufanie, odpowiadała też za jego ostatnią kampanię wyborczą. Karierę w polityce zaczynała od urzędu radnej z ramienia PO, następnie asystentki Adamowicza, a od 2017 r. jego pierwszego zastępcy w ratuszu. Za jej kandydaturą opowiadają się nawet lokalni politycy PiS.
– Minimalny okres, po którym można byłoby myśleć o wyborach przedterminowych, to jakieś pół roku. Tu minęły raptem dwa miesiące od zaprzysiężenia prezydenta, więc ciężko jest nawet myśleć o wizji wyborów. PO ma w radzie 16 radnych. Komitet zmarłego prezydenta – sześciu. Potencjalnie więc to PO mogłaby mieć interes, by stanąć w szranki, ale z racji okoliczności trudno się spodziewać, że to zrobią. Scenariusz plebiscytu wydaje się więc możliwy – przyznaje radny PiS Kazimierz Koralewski.
Podobnego zdania jest poseł Borowczak. – Myślę, że Aleksandra Dulkiewicz będzie miała bardzo silny mandat. Widać to na manifestacjach. Czujemy jako politycy, że ludzie chcieliby, by program Pawła Adamowicza był realizowany. A to gwarantuje Ola Dulkiewicz – ocenia.
Także zdaniem Jarosława Flisa wiele przemawia za scenariuszem plebiscytu. – Wybory były niedawno, śmierć prezydenta miała kontekst polityczny, dlatego nikt nie chce być posądzony o to, że wykorzystuje sytuację. Taki mechanizm w tych okolicznościach wydaje się zupełnie naturalny – mówi ekspert.
Same intencje partii nie oznaczają jeszcze, że wybory w Gdańsku się nie odbędą. Wystarczy, że oprócz wiceprezydent Dulkiewicz wystartują komitety niezależne czy lokalne. Jak słyszymy w Krajowym Biurze Wyborczym, jeśli będzie tylko jeden kandydat, wybory przyjmą formę plebiscytu, w którym mieszkańcy będą głosować za lub przeciwko danej kandydaturze. Jeśli kandydat nie otrzyma powyżej 50 proc. głosów, w następnym kroku to rada wskaże kandydata na prezydenta i jego wyboru dokona bezwzględną większością głosów ustawowego składu rady w głosowaniu tajnym.