Od męczybuły do skarbu – taką ewolucję przeszliśmy my, mieszkańcy, w oczach samorządowców. Dziś to oni zabiegają o nasze względy i pieniądze.
Jesienią o 27-tysięcznych Polkowicach w woj. dolnośląskim zrobiło się dość głośno. Lokalne władze ogłosiły, że z początkiem 2019 r. zniosą podatek od nieruchomości, choć do tej pory gmina zarabiała na nim ok. 3,5 mln zł rocznie. Jednak uznano, że na takiej decyzji tylko zyska – bo ściągną do niej okoliczni mieszkańcy skuszeni tym, że nie muszą płacić 77 gr podatku od metra kwadratowego działki. A wraz z nimi ich pieniądze.
Polkowice nie są pionierem takiego rozwiązania – cztery lata temu szlaki przetarła gmina Michałowo na Podlasiu. Gdy zmiany wprowadzono, to w ciągu kilku miesięcy niemal wszyscy dłużnicy pospłacali zaległości w podatku od nieruchomości, bo takie były warunki zwolnienia. Szybko rozpoczęto kampanię „Zamieszkaj w Michałowie” przedstawiającą gminę niemalże jako raj podatkowy (wielki baner z takim hasłem zawisł m.in. na jednym z wieżowców w Białymstoku). Na inicjatywę krzywo patrzyli włodarze innych gmin, ale jednocześnie trochę zazdrościli burmistrzowi tupetu. Bo w niespełna 7-tysięcznym Michałowie w ciągu pierwszego półrocza od podatkowej rewolucji przybyło około setki mieszkańców. Dwa razy więcej niż rok wcześniej.