Żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak źle, jak twierdzi branża, przyjrzeliśmy się sytuacji w głównych sektorach naszego rynku rolno-spożywczego.
Rynek wieprzowiny od kilku lat jest wstrząsany kolejnymi kryzysami. Największy z nich to epidemia ASF, czyli afrykańskiego pomoru świń. Epidemia trwa już niemal dekadę, bo pierwsze dziki zarażone tym groźnym wirusem wykryto w 2014 r. I mimo upływu lat walka z nim trwa nadal. Według najnowszych danych Głównego Inspektoratu Weterynarii (GIW) ograniczenia związane z rozprzestrzenianiem się ASF (o różnych stopniach zagrożenia) obejmują nadal połowę kraju. W 2019 r. wykryto 48 ogniska ASF w polskich hodowlach. Rok później były to 103 ogniska, a w 2021 r. – 124. W 2022 r., według danych GUS, było ich już tylko 14.
Jednocześnie jednak spada pogłowie świń w polskich hodowlach. O ile w 2014 r. wynosiło ono ok. 11 mln 240 tys. zwierząt (dane GUS), to już na końcu zeszłego roku było ich ok. 9 mln 624 tys. Według danych z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa tylko w ostatnim kwartale ub.r. z polskich hodowli „zniknęło” ponad pół miliona świń.
Przemysł hodowli świń jest w odwrocie w całej Unii Europejskiej, ale według polskich hodowców to Polska ponosi największe straty. Wynika to także ze struktury producentów wieprzowiny. Nawet ponad 80 proc. gospodarstw hodowlanych utrzymuje się z pogłowia mniejszego niż 100 sztuk, a to za mało, by utrzymać ich rentowność.
Wszystko to w sytuacji, kiedy ceny wieprzowiny biją rekordy. Według danych portalu Farmer.pl średnia cena kilograma żywca wieprzowego w skupach wynosi obecnie ok. 8,55 zł. Jeszcze pod koniec 2020 r. było to ok. 4,61 zł. Jednak za tym wzrostem cen kryją się drożejące ceny pasz czy paliw i nawozów.
Mleko się rozlało
Tu również długo byliśmy potęgą. Tak wielką, że to m.in. o kwoty produkcji mleka rozbijały się nasze negocjacje akcesyjne z Unią Europejską na początku tego wieku. Francuscy czy holenderscy rolnicy bali się polskiej konkurencji jak ognia. Jak się okazuje, niepotrzebnie.
W ub.r. mleko w skupie w Polsce osiągnęło rekordowe ceny. Litr kosztował średnio 2,30 zł netto – to aż niemal o połowę więcej niż jeszcze w 2021 r.
Już jednak pod koniec roku ceny zaczęły spadać. I choć dla większości mleczarni ubiegły rok oznaczał poprawę rentowności, to dziś alarmują one, że nadchodzi poważny kryzys. Według opublikowanych w zeszłym tygodniu danych Komisji Europejskiej w całej UE produkcja mleka spadnie o 0,2 proc. w stosunku do ubiegłego. Według Brukseli rynek jest pod presją wzrastających cen, co odbija się na jego konsumpcji – wzrosła sprzedaż tańszych przetworów mlecznych, a spadła droższych. Agnieszka Maliszewska, dyrektorka Polskiej Izby Mleka, szacuje, że koszty produkcji polskich mleczarni rosną szybciej od cen mleka. Innymi słowy, tylko część ze wzrostów, np. cen energii, jest przerzucana na konsumentów. Swoje robią tu sieci handlowe, które są dużym odbiorcą polskiej produkcji, ale jednocześnie wykorzystują swoją pozycję do negocjowania jak najniższych cen. Ponadto polskie mleczarnie nie są już konkurencyjne cenowo dla Holendrów, Francuzów czy Niemców. Z dużą niecierpliwością branża wypatruje wieści z Chin. Likwidowanie obostrzeń związanych z COVID-19 ma pomóc w otwarciu chińskiego rynku na import mleka.
Drób jak zboże
Hodowcy drobiu mogą podać sobie ręce z producentami zboża. Oni też za kryzys w swojej branży obwiniają zwiększony import z ogarniętej wojną Ukrainy, tyle że kurczaków, jaj czy gęsi. Rzeczywiście w połowie ub.r. zaimportowaliśmy od naszych wschodnich sąsiadów o 300 proc. więcej jaj niż w 2022 r. Wzrost ten był efektem praktycznego zawieszenia decyzją Brukseli ceł na produkty rolno-spożywcze z Ukrainy.
Import drobiu do UE od tego czasu wzrósł tak drastycznie, że problemy z tym związane sygnalizują rolnicy nie tylko z Polski, ale i z Węgier, Hiszpanii, Francji czy Niemiec. Postulaty są podobne: większa kontrola na granicach czy wprowadzenie jednolitych standardów fitosanitarnych dla produktów unijnych i ze Wschodu.
Zboże do wywózki
To kwestia, która szczególnie rozpaliła polskich rolników. Najnowszy przełom w tej sprawie to wtorkowa publikacja Wirtualnej Polski. Portal ujawnił, na podstawie dokumentów z GIW, które podmioty w Polsce są zaangażowane w import ukraińskiego ziarna. Publikacja tej listy była jednym z głównych postulatów protestujących rolników. Nie doczekali się jej jednak, mimo iż sytuacji na rynku zboża resort rolnictwa poświęcił okrągły stół, czyli spotkanie ówczesnego ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka z organizacjami rolniczymi.
Porozumienie zawarte przy okrągłym stole zakłada wywóz nadmiaru zboża z Polski. Pytanie, ile go jest, nie jest łatwe. Wiadomo, że w zeszłym roku oficjalnie import ziarna z Ukrainy wyniósł ok. 2,5 mln t. To gwałtowny wzrost, gdyż przed wojną były to liczby symboliczne: nie więcej niż 100 tys. t.
Na wiosnę zeszłego roku cena pszenicy konsumpcyjnej przekraczała 1600 zł za tonę. Żyto konsumpcyjne kosztowało nawet ponad 1300 zł za tonę. Dziś za pierwszy produkt płaci się ok. 973 zł, a za drugi ok. 745 zł. Sytuacja jest tak napięta, że w piątek na granicę polsko-ukraińską uda się nowy minister rolnictwa Robert Telus. Ma osobiście doglądać kontroli transportów ziarna ze Wschodu (drobiazgowe sprawdzanie sprowadzanego do Polski zboża to właśnie jeden z pomysłów na ograniczenie jego importu). Spotka się także z Mykołą Solskim, swoim odpowiednikiem z ukraińskiego rządu.
Według Janusza Wojciechowskiego, unijnego komisarza ds. rolnictwa, pomoc dla rolników w czasie kryzysu już wyniosła ok. 5 mld zł, co miałoby być odpowiednikiem niemal połowy wartości polskiej produkcji ziarna z 2021 r. Na podstawie ustaleń z rolniczego okrągłego stołu rolnicy mogą liczyć także m.in. na dodatkowe 600 mln zł dla producentów pszenicy i kukurydzy, 520 mln zł z rezerwy kryzysowej dla producentów innego ziarna, dopłaty do budowy silosów zbożowych czy kredyty płynnościowe z oprocentowaniem 2 proc. – na to ostatnie zostanie przeznaczone 10 mld zł. ©℗
W IV kw. ub.r. z polskich hodowli „zniknęło” ponad pół miliona świń